Instalowanie generatorów tachjonowych zostało przerwane. Cztery gigantyczne wsporniki z czerwonej, błyszczącej miedzi o grubości sześćdziesięciu centymetrów i na setki metrów długie, tworzą gigantyczny kręgosłup, wznoszący się we wnętrzu bloków pomocniczych, które sięgają do połowy wysokości wieży. Robotnicy wślizgują się w długie na czterdzieści metrów miedziane tuleje. Wokoło setki elektryków układają połączenia przekaźników w błyszczących, wewnętrznych ścianach wieży, a zespoły mechaników instalują obiegł chłodzenia, przekaźniki fal, modulatory, aparaturę wzmacniaczy optycznych, lokalizatorów ogniskowych, wzmacniaczy nuklearnych, transformatorów, mostków oporności, weryfikatorów natężenia, komórek rezonansu magnetycznego, reflektorów wzmocnienia, akumulatorów protonowych i wielu innych urządzeń, wszystkich sprawdzanych troskliwie przez komputer. Wszystko to z powodu idei wysłania wiadomości do gwiazd.
Wieża i tak już stanowi pomnik nieporównywalny, delikatna w swej monumentalności, wbijająca się w niebo. By móc ją lepiej podziwiać, oddalono się na kilka kilometrów w głąb tundry, ponieważ z bliska nie da się ocenić jej wielkości. Krug lubi przypominać swym gościom, że to, co widzą dzisiaj stanowi zaledwie jedną trzeciej zaplanowanej konstrukcji. Aby wyobrazić sobie ukończoną wieżę, należałoby ustawić drugą wieżę tej samej wysokości na już istniejącej, a potem jeszcze trzecią, sięgającą aż do listopadowego nieba. Umysł się buntuje, wyobraźnia nie potrafi ukształtować obrazu. Przed oczami rysuje się ogromna, szklana iglica, wspinająca się niebezpiecznie ku górze, zawieszona gdzieś w niebie, trzymająca się swych korzeni. Drży, zwala się, upada, upada, upada, upada i rozpryskuje się w zamrożonym powietrzu na kryształowe drzazgi.
Rozdział dwudziesty
— Nowy sygnał — powiedział Vargas. — Nieco inny. Odbieramy go od wczoraj.
— Proszę się nigdzie nie ruszać — odpowiedział Krug. — Jadę.
Był w Nowym Jorku i prawie natychmiast znalazł się w antarktycznym obserwatorium Vargasa, koło Knox Coast. Dla niektórych przekaźniki z jednej strony wzbogaciły życie, zubożając je z drugiej. Siła theta, umożliwiająca przeniesienie się w jednej chwili do Azji, Australii, Afryki zniszczyła poczucie istnienia ziemskiej geografii — przekaźniki zmieniły Ziemię w olbrzymią komórkę. Krug często rozmyślał o powolnej podróży dookoła świata, aby zobaczyć, jak pustynia zamienia się w prerię, las w tundrę, góry w równiny, ale nigdy nie miał na to czasu.
Obserwatorium składało się z ciągu szklanych brył, umieszczonych na dwu- i półkilometrowej grubości lodowcu. Wydrążone w lodzie tunele łączyły je ze sobą oraz umożliwiały dostęp do aparatury i olbrzymiej, parabolicznej anteny radioteleskopu. Ponadto umieszczone nad biegunem południowym gładkie lustro odbierało promienie X, a powietrzna siatka polyradowa, antena wodorowa i wszelkie inne możliwe urządzenia ułatwiały obserwację Wszechświata. Zamiast oziębiających osłon, by lód nie rozpuszczał się pod budynkami, zastosowano indywidualne płyty, wchłaniające ciepło, umocowane każdą konstrukcją w taki sposób, że każda z kopuł stanowiła małą, niezależną wyspę na potężnym lodowcu. Krug nie rozumiał zbyt wiele z tego wszystkiego, ale miał zaufanie do naukowego podejścia do życia. W głównym budynku szumiała aparatura i migotały ekrany; wszędzie kręcili się technicy, a jakiś Alfa głośno wykrzykiwał liczby do trzech Bet, znajdujących się piętro niżej. W równych odstępach czasu czerwonawe wyładowania opadały na szklane, dwudziestometrowe śmigło i wtedy cała hala rozbłyskiwała pulsującym blaskiem.
— Proszę spojrzeć na aktywność anteny — powiedział Vargas. — Teraz rejestrujemy otrzymywane impulsy. Właśnie rozpoczyna się nowy cykl, widzi pan?
Krug spojrzał na kształt, zarysowany przez wyładowania:
— To wszystko — powiedział Vargas. — Teraz będzie sześćdziesiąt sekund przerwy, a potem znowu zacznie się to samo.
— 2-5-1, 2-3-1, 2-1 — powiedział Krug. — Przedtem było 2-4-1, 2-5-1, 3-1… Pominęli więc zupełnie czwórkę… Co to ma znaczyć, do cholery? Vargas, jaki to ma sens? Co chcą powiedzieć?
— Wiemy o tym tyle samo, co o poprzednim sygnale. Obydwa mają podobną strukturę. To tylko drobna zmiana…
— Ale to może coś znaczyć?
— Może.
— Jak to rozgryźć?
— Niedługo sami ich o to zapytamy dzięki pańskiej wieży.
Ramiona Kruga ugięły się; pochylił się i pochwycił zielone uchwyty jakiegoś urządzenia.
— Ta wiadomość ma trzysta lat. Jeżeli ich planeta jest taka, jak pan mówił, to dla nich upłynęło trzysta wieków albo i więcej. Może nawet nie będą wiedzieli, że ich przodkowie wysłali tę wiadomość, może ulegli mutacji i nie można ich już zrozumieć?
— Nie, musi być jakaś ciągłość. Nie osiągnęliby poziomu technologicznego, umożliwiającego wysłanie wiadomości transgalaktycznych, gdyby nie byli w stanie zachować odkryć poprzednich pokoleń.
— Co mam zrobić? — wykrzyknął Krug. — Mgławica planetarna, błękitne słońce, nadal nie wierzę, że mogą tam żyć istoty rozumne ani inny rodzaj życia! Niebieskie słońca nie trwają długo, Vargas! Potrzeba wielu milionów lat, aby powierzchnia planety ochłodziła się na tyle, by stężeć. Niebieskie gwiazdy nie dają na to dosyć czasu, wszystkie planety muszą wrzeć. Czy mam wierzyć, że te sygnały pochodzą od istot żyjących na kuli ognia?
— Sygnały pochodzą z NGC 7293, zamglonej planety Wodnika — łagodnie odparł Vargas.
— To pewne?
— Absolutnie pewne. Pokażę panu wszystkie informacje.
— Nie trzeba. Ale jak, na kuli ognia…
— Niekoniecznie na kuli ognia. Niektóre planety mogły stygnąć szybciej niż inne… Nie wiemy dokładnie, ile trwa proces stygnięcia. Nie wiemy, jak daleko od niebieskiego słońca znajduje się świat, z którego dochodzą do nas te sygnały. Posiadamy matematyczne modele, które wykazują, że teoretycznie jakaś planeta może ostygnąć na tyle szybko nawet przy niebieskim słońcu, by było możliwe…
— Ta planeta to kula ognia! — przerwał mu naburmuszony Krug.
— Może tak, a może nie — bronił swej tezy Vargas. A jeśli nawet tak jest, to czy wszystkie formy życia muszą istnieć na planetach o stałej powierzchni? Może to istoty żyjące w wysokiej temperaturze w świecie, który jeszcze nie ostygł? Jeśli…
— I wysyłają sygnały aparaturą z płynnej stali? — warknął z niesmakiem Krug.
— Sygnały nie muszą być pochodzenia mechanicznego. Przypuśćmy, że można manipulować strukturą molekularną…
— Opowiada pan bajki! Przyszedłem spotkać się z naukowcem, a on opowiada mi bajki!
— Chwilowo tylko bajki są jedynym racjonalnym sposobem wytłumaczenia tych faktów — odparł Vargas.
— Dobrze pan wie, że musi być jakiś inny sposób wytłumaczenia…
— Wszystko, co wiem, to to, że sygnały otrzymujemy i że pochodzą one ponad wszelką możliwą wątpliwość z tej zamglonej planety. Wiem, że trudno to pojąć, ale Wszechświat nie zawsze jest wytłumaczalny. Te zjawiska nie dają się wyjaśnić natychmiast. W oczach uczonych XIII wieku podróż przekaźnikowa byłaby czymś nieprawdopodobnym. Analizujemy fakty najlepiej jak potrafimy, usiłujemy je wytłumaczyć, a czasami zdajemy się na przypadek, ponieważ fakty zdają się nie mieć najmniejszego sensu, ale…