Zmarszczyłem brwi.
— Czy mój ojciec jest w tym zorientowany?
— Gwarantuje perfekcję produktu. Jeśli Gammy ulegają tajemniczym chorobom… Ale oto i narkoman…
Android szedł ulicą w naszą stronę. Kroczył chwiejnie, ślizgał się, zataczał, poruszał się dziwnie powoli, zapewne myśląc tylko o melasie; oczy miał rozbiegane, zagubiony wyraz twarzy, spocone dłonie. Szedł po omacku, jakby poruszał się w zagęszczonej atmosferze; jego jedynym ubiorem był owinięty wokół bioder łachman, a mimo to pocił się obficie mimo niskiej temperatury. Podśpiewywał coś ochryple pod nosem. Po chwili, która zdawała się rozciągać w godziny, dotarł do nas i oparł dłonie na biodrach. Cisza. Minuta. Wreszcie powiedział bardzo szybko załamującym się głosem:
— Al…phas hel… lo… al… phas… hel… lo… alphas… piękny… al… phas…
Lilith powiedziała, by odszedł. Najpierw żadnej reakcji, potem wyraz jego twarzy zmienił się: niewyobrażalny smutek. Uniósł rękę ruchem niezręcznego clowna, pozwolił jej opaść aż na brzuch, potem powtórzył ruch. Co chciał chcieć powiedzieć? Wreszcie wybełkotał:
— Ja… mnie… pięknie… al… phas…
— Co to za narkotyk? — zapytałem Lilith.
— Zwalnia bieg czasu. Dla nich jedna minuta staje się godziną. Rozszerza to ich godziny odpoczynku — mają wrażenie, jakby mieli całe dnie wolne, a okresy pracy są krótkie i rzadkie.
— To niebezpieczny narkotyk?
— Skraca im życie o godzinę, gdy przez dwie godziny pozostają pod wpływem narkotyku. Gammy uważają, że to warte zachodu. Wyrzekają się godziny obiektywnego życia, zyskując dwa lub trzy dni życia subiektywnego… Dlaczego nie?
— Ależ to ogranicza ich zdolność do pracy!
— Gamma mają prawo robić ze swoim życiem to, co chcą, nieprawdaż, Alfa Leaper? Pan mimo wszystko nie akceptuje myśli, że oni nie są prostymi przedmiotami i wszelki zbytek, praktykowany przez Gammy, jest, pana zdaniem, przestępstwem przeciw prawu własności?
— Nie, nie! Oczywiście, że nie, Alfa Meson.
— Mnie to także zdziwiło — powiedziała Lilith. Narkoman ciągle krążył wokół nas, coś szepnął, ale tak wolno, że nie byłem w stanie odgadnąć treści tych słów. Zatrzymał się, powoli lodowaty uśmiech rozciągnął mu usta i ugiął się do przodu, pochylając plecy. Jego ręka uniosła się, palce zgięły; jego dłoń wędrowała jakby ku lewej piersi Lilith. Oboje staliśmy nieruchomo. Teraz zacząłem rozróżniać, co mówi Gamma:
— A… A… A… A… A… G… A… A… C… A… A… U…
— Co on usiłuje powiedzieć? Lilith pokręciła głową.
— Nic ważnego…
Postąpiła krok w prawo, gdy ręka narkomana była jeszcze dziesięć centymetrów od jej piersi. Uśmiech na twarzy Gammy zaczął przemieniać się w wyraz zdziwienia; jego litania nabrała pytającego tonu:
— A… U… A… A… A… U… G… A… U… C… A… U… Za nami rozległ się tupot powolnych kroków: nadchodził drugi narkoman. Była to dziewczyna, ubrana w długi, podarty płaszcz. Jej twarz była sina i niemal bezcielesna, oczy prawie zamknięte, skóra błyszcząca od potu. Zatoczyła się w stronę pierwszego narkomana i powiedziała coś zdziwionym tonem. Odpowiedział jak przez sen. Nie rozumiem nic z tego, co mówią. Czy to narkotyk powoduje, że dialekt Gamma staje się niezrozumiały? Kiwnąłem do Lilith, proponując odejście, ale pokręciła przecząco głową.
— Zostaniemy. Popatrzmy na nich.
Narkomani wykonywali groteskowy taniec: dotknęli się palcami, ich kolana unosiły się i opuszczały. Gawot marmurowych posągów, menuet dla słoni. Cofnęli się i zaczęli krążyć wokół siebie; stopy mężczyzny nadepnęły na połę płaszcza dziewczyny, która nie zareagowała, postąpiła krok do przodu, okrycie pękło z trzaskiem i stała naga na środku ulicy. Pomiędzy piersiami zwisał na zielonym sznurze nóż; jej plecy pokrywały liczne blizny. Czy ktoś ją biczuje? Własna nagość podnieca ją — widzę, jak twardnieją i unoszą się jej sutki. Teraz mężczyzna jest już obok niej, unosi z trudem rękę i powoli wysuwa nóż z pochwy. Wolno, bardzo powoli opuszcza nóż do podbrzusza dziewczyny, brzucha, czoła — święty znak. Lilith i ja stoimy przy murze, obok wejścia do gabinetu medycznego; widok noża spowodował, że poczułem się nieswojo.
— Proszę mi pozwolić… — powiedziałem.
— Nie, nie! Pan jest tutaj tylko zwiedzającym, to nie pańska sprawa.
— A więc chodźmy, Lilith…
— Poczekajmy. Proszę patrzeć. Narkoman zaczyna śpiewać.
— U… C… A… U… C… G… U… C… G… Odchylił ramiona w tył, potem pochylił się do przodu; nóż powoli skierował się ku brzuchowi dziewczyny. Po napięciu mięśni widziałem, że uderzy z całych sił. To już nie był krok taneczny — ostrze było zaledwie kilka centymetrów od skóry, gdy rzuciłem się do przodu i wyrwałem mu nóż.
Zaczął jęczeć.
Dziewczyna nawet nie dostrzegła, że została ocalona. Wydała jakiś stłumiony okrzyk i osunęła się na bruk z jedną ręką zaciśniętą na piersi, a drugą na udzie. Powoli zaczęła się wyginać.
— Nie musiał pan interweniować! — powiedziała gniewnie Lilith. — Teraz chodźmy. Lepiej stąd odejść!
— Ależ on by ją zabił!
— Nie pańska sprawa!
Pociągnęła mnie za nadgarstek, odwróciłem się i zaczęliśmy oddalać się od tego miejsca. Kątem oka dostrzegłem, że narkomanka podnosi się, krzyczy coś w stronę szyldu Poseidona Musketeera, a potem dobiegło do naszych uszu stłumione warknięcie. Obejrzeliśmy się — dziewczyna wbiła właśnie nóż w brzuch narkomana i metodycznie rozcinała go na dwoje. Został wybebeszony nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak powoli się to odbywa; wydał z siebie stłumione charknięcie.
— Teraz trzeba naprawdę odejść! — powiedziała Lilith. Pospieszyliśmy ku najbliższemu zaułkowi; gdy tam dotarliśmy, odwróciłem się. Drzwi Alfa Musketeera otworzyły się i chwiejąca się, postać Alfa z czupryną siwych włosów stanęła na progu, po czym ruszyła ku narkomanowi. Czy to ten sławny konował? Dziewczyna klęczała nad swoją ofiarą; na jej ciele lśniła krew. Śpiewała głośno:
— G! A! A! G! A! G! G! A! C!
— Tam! — powiedziała Lilith i weszliśmy w cień. Schodki, odór czegoś suszonego, pajęczyna — zanurzyliśmy się w nieznane. Daleko, daleko od nas połyskiwały żółte światła, a my ciągle jeszcze schodziliśmy w dół.
— Co to za miejsce?
— Tunel bezpieczeństwa. Zbudowano go podczas wojny, dwieście lat temu — stanowi część systemu, obejmującego całe podziemia Sztokholmu. Gammy zamieszkują tutaj.
Usłyszałem krótki śmiech, okruchy rozmów; tam w dole znajdowały się sklepy z przysłoniętymi drzwiami, za którymi dymiły i skwierczały lampy. Gammy przechodziły, niektóre z nich robiły znak jeden-dwa-trzy, gdy nas mijały. Pchana obawą, której nie rozumiałem, Lilith jak szalona parła do przodu. Skręciliśmy za pierwszy prawy róg i weszliśmy w kolejny tunel. Obok nas przeszła trójka narkomanów; samiec Gamma, z twarzą poplamioną czerwoną i niebieską farbą zatrzymał się, by zaśpiewać — być może na naszą intencję:
Po chwili przyklęknął i zwymiotował; jakiś niebieski płyn wylewał mu się z ust, kapiąc pod nogi. Poszliśmy dalej, ścigani powtarzającymi się jak echo okrzykami:
— Al-fa! Al-fa! Al-fa! Al-fa!
Dwoje Gamma spółkowało w ściennej niszy, ich ciała pokrywał lśniący pot. Wbrew sobie spojrzałem w tę stronę i usłyszałem szelest trących o siebie ciał. Dziewczyna uderzała pięściami w plecy swego partnera; czy sprzeciwiała się gwałtowi, czy też jest to objaw namiętności? Nie dowiem się tego nigdy, gdyż z cienia wynurzył się kolejny narkoman i nagle przewrócił się wprost na spółkującą parę. Lilith pociągnęła mnie za rękę — nagle zapragnąłem jej. Pomyślałem o jej twardych piersiach pod okryciem, o jej wilgotnym, pozbawionym owłosienia łonie. Znajdźmy sobie jakiś ciemny kąt, by się pokochać pomiędzy Gammami… Położyłem rękę na jej pośladku, twardym i napiętym podczas marszu.