Było to przesłanie z gwiazd.
Obserwatorium Vargasa zarejestrowało serię słabych impulsów radiowych o częstotliwości dziewięciu tysięcy stu megaherców: dwa piki, pauza, cztery piki, pauza, pik i tak dalej. Seria powtórzyła się tysiąc razy w ciągu dwóch dni, po czym sygnały ustały. Miesiąc później sygnały powtórzyły się na częstotliwości tysiąc czterysta dwadzieścia jeden megaherców i na fali dwudziestojednocentymetrowej, zawsze po tysiąc razy. Po kolejnym miesiącu sygnały powtórzyły się na fali dwa razy krótszej i dwa razy dłuższej, w dalszym ciągu po tysiąc razy, a wreszcie Vargas mógł obserwować optyczny sygnał, przekazywany przez intensywny promień o długości fali pięciu tysięcy angstremów. Seria zawierała ciągle te same sygnały, grupy krótkich impulsów: 2… 4… 1… 2… 5… 1… 3… 1. Każda grupa serii była odseparowana od następnej znaczącą przerwą, a kolejne grupy sygnałów rozdzielone były dłuższymi przerwami. Bez wątpienia było to przesłanie. Dla Kruga seria 2-4-1, 2-5-1, 3-1 stała się świętą liczbą, pierwszym symbolem Nowej Kabały. Nie tylko zresztą graficzny obraz sygnału połyskiwał w jego biurze, bowiem jednym ruchem palca mógł wywołać jego akustyczny obraz na różnych częstotliwościach, a czarna statua generowała świetlne kręgi o barwach odpowiadających kolejnym sekwencjom sygnału. Przesłanie z gwiazd było obsesją Kruga, który cały poświęcił się wysłaniu odpowiedzi. Nocą, stojąc pod niebem pełnym lśniących gwiazd, obserwował je i myślał: „Jestem Krug, jestem Krug, jestem tutaj, czekam, zacznijcie znów mówić!” Odrzucał możliwość, że sygnał z gwiazd mógł być czymś innym niż świadomą próbą skomunikowania się z ludźmi. Poświęcił wszystko, by wysłać odpowiedź.
— Czy istnieje możliwość, że przesłanie jest rodzajem naturalnego fenomenu? — Absolutnie nie. Natężenie sygnałów, które nam przekazano wskazuje, że kryje się za tym świadomość. Ktoś usiłuje nam coś przekazać.
— Czy te liczby mają jakiś sens? Czy kryje się za nimi inteligencja? — Nie znaleziono w nich żadnego ukrytego przesłania matematycznego, tworzą jedynie matematyczny ciąg. Usiłowano je zinterpretować jako kryptogramy na co najmniej pięćdziesiąt sposobów — wszystkie równie pomysłowe, co i podejrzanie naciągane. Uważamy, że liczby te zostały dobrane przypadkowo.
— Czemu może więc służyć przesłanie, nie zawierające żadnej treści? — Przesłanie jest wiadomością samą w sobie, to wołanie do galaktyk. Ono nam mówi: „Słuchajcie, posiadamy technikę, która umożliwia nam emisję sygnałów, jesteśmy zdolni do racjonalnego myślenia, chcemy nawiązać kontakt!”
— Zakładając, że ma pan rację, jaką formę odpowiedzi pan proponuje? — Mam zamiar odpowiedzieć po prostu: „Halo! Słyszymy was, odebraliśmy wasze przesłanie, jesteśmy inteligentni, pozdrawiamy was! Jesteśmy ludźmi, nie jesteście sami w Kosmosie!”
— W jakim języku będzie pan przemawiał? — W języku matematyki, sygnałami następującej kolejności: „Halo! Halo! 3.14159, słyszycie? 3.14159, stosunek długości okręgu do jego średnicy!”
— Ale jak pan im to przekaże? Laser? Fale radiowe?
— To zbyt wolne, zbyt wolne. Nie mam czasu, by czekać wiele lat na odpowiedź. Będziemy przemawiać do gwiazd przy pomocy tachjonów. Opowiem ludowi gwiazd o Simeonie Krugu.
Krug zadrżał na stole — androidy w dalszym ciągu masowały jego ciało. Czy próbują wygnieść na jego kościach mistyczne liczby? 2-4-1, 2-5-1, 3-1? Gdzie jest brakujące 2? Ale jaki jest sens tego sygnału? Żaden. Przypadek. Przypadek, strzępy informacji bez znaczenia, nic poza liczbami, następującymi po sobie w sposób abstrakcyjny, a mimo to niosące najważniejsze przesłanie, jakie kiedykolwiek otrzymał Wszechświat.
Jesteśmy tu.
Jesteśmy tu.
Jesteśmy tu.
I Krug odpowie. Zadrżał z radości na myśl o prawie ukończonej wieży i o tachjonach, pędzących ku galaktykom. Krug odpowie, Krug-człowiek interesu, Krug-magnat spragniony złota, Krug-przemysłowiec, Krug-wieśniak, Krug-ignorant. Ja! Ja! Krug! Krug!
— Wyjdźcie! — krzyknął na androidy. — Wystarczy!
Dziewczyny odeszły od stołu, a Krug podniósł się, włożył powoli ubranie i przeszedł przez pokój, by położyć rękę na żółtych światełkach.
— Przesłanie? — zapytał sam siebie.
W pokoju pojawiła się głowa i ramiona Spauldinga na niewidocznym ekranie przestrzennym.
— Jest tu doktor Vargas — powiedział sekretarz. — Czeka w planetarium. Czy zechce go pan przyjąć?
— Naturalnie, idę. A Cannelle?
— Wróciła do Ugandy. Czeka na pana w domu nad jeziorem.
— A mój syn?
— Przeprowadza inspekcję fabryk w Duluth. Czy przekazać mu jakieś pańskie instrukcje?
— Nie, wie, co ma robić — odparł Krug. — Teraz zobaczę się z Vargasem.
Twarz Spauldinga zniknęła. Krug wszedł do windy i po chwili był już pod kopułą planetarium, usytuowanym na dachu budynku, gdzie szczupła drobna postać przechadzała się od ściany do ściany. Po lewej stronie pomieszczenia stały szklane gabloty, w których wyeksponowano osiem kilo proteotydów Alfa z Centaura V, po prawej stronie szklana bania z dwudziestoma litrami fluidu, wydestylowanego z metanowego mosza z Plutona.
Vargas był małym, energicznym człowieczkiem o jasnej skórze, dla którego Krug czuł pełen ufności szacunek jako do tego, który całe swoje życie poświecił na poszukiwania obcych cywilizacji i który opanował wszystkie aspekty problemu komunikacji międzygwiezdnej. Pasja Vargasa pozostawiła na nim widzialne piętno: piętnaście lat wcześniej, nieostrożnie manipulując teleskopem, został poparzony i oszpecony. Promieniowanie wypaliło mu całą lewą stronę twarzy, a Vargas nie chciał operacji plastycznej, co było raczej rzadkie w czasach, gdy powszechnie poddawano się upiększaniu.
Vargas uśmiechnął się — jak zwykle, gdy widział Kruga.
— Wieża jest wspaniała! — powiedział.
— Dopiero będzie — poprawił go Krug.
— Nie, nie, już jest wspaniała. Cóż za wspaniały kształt, Krug! Co za masa! Czy pan wie, co pan buduje, przyjacielu? To pierwsza katedra ery galaktycznej! W przyszłości, po tysiącach lat, długo po tym, gdy wieża przestanie już funkcjonować jako centrum komunikacyjne ludzie będą tu przybywać, by klęczeć przed pomnikiem ludzkiego geniuszu. I nie tylko ludzie…
— Podoba mi się ta idea: katedra! — powiedział Krug i dostrzegł sześcian informacyjny, który lśnił w dłoni Vargasa. Co pan tam ma?
— Prezent.
— Prezent?
— Prześledziliśmy drogę sygnałów aż do ich źródła — odparł Vargas. — Pomyślałem, że chciałby pan zobaczyć tę gwiazdę…
Krug aż się poderwał.
— Dlaczego czekał pan z tym aż tyle czasu? Dlaczego nie powiedział mi pan o tym na wieży?
— Wieża to pańska duma, to zaś — moja. Czy miałem zabierać na pańską wieżę mój sześcian?
Krug niecierpliwie wskazał odtwarzacz; Vargas wsunął sześcian w gniazdo i zaktywizował sondę. Wiązki niebieskiego światła rozproszyły się wśród koronek soczewek, ukazując fragmenty informacji. Teraz na kopule planetarium rozbłysnął fragment nieba. Krug poruszał się po niebie jak po pokoju swego domu: Syriusz, Canopus, Vega, Arktur, Altair, Deneb, jasne latarnie nieba rozsypane ponad ich głowami. Szukał teraz tych bliższych gwiazd, rozlokowanych w promieniu dwunastu lat świetlnych wokół Słońca, gdzie dotarły sondy człowieka podczas jego życia: Epsilon Rajskiego Ptaka, Ross 154, Lalande 21185, Gwiazda Barnarda, Wolf 359… Spojrzał w kierunku Byka i dostrzegł czerwonego Aldebarana oraz Plejady. Gwiazdozbiory na kopule powoli zmieniały się w miarę tego, jak rosła odległość. Krug był wstrząśnięty, a Vargas nie mówił nic, dopóki trwała projekcja.