Wreszcie Krug udał się do Nowego Jorku i tu, w ciszy swego biura pracował aż do nadejścia świtu, zajmując się problemami kompleksów przemysłowych na Kallisto, Ganimedzie, w Peru, na Martynice, Księżycu i na Marsie. Wschodzące słońce obudziło dzień tak piękny, że przez chwilę miał zamiar ponownie udać się na wieżę, by móc podziwiać ją lśniącą w blasku dnia. Po chwili zrezygnował z tego zamiaru i zaraz potem w biurze zaczęli pojawiać się pracownicy dyrekcji, między innymi Spaulding i Lilith Meson. Od czasu do czasu Krug spoglądał na ekran holowizora, zainstalowanego na ścianie jego biura, by napawać się obrazem wznoszonej wieży. Pogoda w Arktyce była zdecydowanie gorsza, niebo było zachmurzone i niemal ołowiane, jakby zaraz miał zacząć padać śnieg. Pomiędzy tłumem Gamma można było dostrzec Thora Watchmana, kierującego podnoszeniem potężnego urządzenia komunikacyjnego. Krug pogratulował sobie wyboru Watchmana na kierownika budowy. Czy istnieje na świecie doskonalszy android?
Około dziewiątej pięćdziesiąt na ekranie pojawiła się twarz Spauldinga.
— Przed chwilą dzwonił z Kalifornii pański syn — powiedział. — Prosił o wybaczenie, ponieważ zaspał i przybędzie na spotkanie z panem z godzinnym opóźnieniem:
— Manuel? Jakie spotkanie?
— Powinien tu być o dziesiątej piętnaście. Kilka dni temu prosił, by zarezerwował pan dla niego jakąś chwilę czasu.
Krug zapomniał o tym i to go zdziwiło, choć nie dziwił się, że Manuel się spóźni. Plan dzisiejszego dnia układał wraz ze Spauldingiem i z pewną trudnością udało się wcisnąć Manuela między jedenastą piętnaście a jedenastą dwadzieścia pięć.
Manuel przybył o jedenastej dwadzieścia trzy. Wyglądał na spiętego i zmęczonego i był — jak pomyślał na jego widok Krug — śmiesznie ubrany, nawet jak na Manuela. Zamiast swojej zwykłej tuniki miał na sobie bufiaste spodnie i koronkowy kaftan Alfy, jego długie włosy były związane z tyłu, spływając swobodnie na plecy i ramiona. Efekt tego ubioru był zadziwiający: koronkowy kaftan nie zasłaniał gęstego owłosienia torsu Manuela, praktycznie jedynego fizycznego dziedzictwa po ojcu.
— Czy to nowa moda młodych światowców? — zapytał Krug. — Moda Alfa?
— To fantazja, ojcze, nie moda — jeszcze nie…
— Manuel zmusił się do uśmiechu. — Jeżeli będę często tak się ubierał, to może stać się modą.
— Nie podoba mi się to. Czemu ma służyć to upodabnianie się do androidów?
— Ja uważam, że to piękne…
— Ja nie. Co o tym myśli Clissa?
— Ojcze, nie przybyłem tu, by dyskutować o moim ubraniu.
— A więc o co chodzi?
Manuel postawił na biurku ojca sześcian informacyjny.
— Otrzymałem ten przedmiot w Sztokholmie. Zechciej to przejrzeć.
Krug wziął sześcian, kilkakrotnie obrócił go w dłoni i uruchomił. Czytał:
— I Krug pokierował Podwojeniem, i dodał fluidów swej ręki, i dał im kształt i umysł… Niech z Kadzi wyjdą mężczyźni, powiedział Krug, i niech wyjdą kobiety, i niech żyją między nami silne i pracowite, i niech noszą imię androidów… — Krug zmarszczył brwi. — Co to jest, na Boga? Powieść? Poemat?
— To Biblia, ojcze.
— Co to za głupia religia?
— Religia androidów — odparł spokojnie Manuel.
— Otrzymałem ten sześcian w kaplicy androidów w dzielnicy Bet w Sztokholmie. Przebrałem się za Alfę i uczestniczyłem we mszy… Androidy stworzyły tę religię, bardzo złożoną, i właśnie ty, ojcze, jesteś ich bóstwem. Ponad ołtarzem zainstalowano twój hologram naturalnej wielkości…
Teraz Manuel do słów dołączył gesty.
— Oto znak: „Niech-Krug-będzie-pochwalony”… A oto znak: „Niech-Krug-nas-strzeże”… Oddają ci cześć, ojcze.
— To śmieszne! Zboczenie…
— Ta wiara rozprzestrzeniła się na cały świat.
— Ilu ma wyznawców?
— Większość populacji androidów. Krug zmarszczył brwi i zapytał:
— Jesteś tego pewny?
— Wszędzie są kaplice. Na terenie budowy wieży również, w jednej z pomocniczych kopuł. Trwa to już od dziesięciu lat, ukryta religia, nieznana ludzkości, zawierająca pragnienia i emocje androidów w takim stopniu, że aż trudno w to uwierzyć. A to ich Biblia…
Krug wzruszył ramionami.
— A więc? To zabawne, ale o co chodzi? To inteligentne istoty, mają swoją partię polityczną, swoją gwarę, obyczaje, a teraz religię. W jakim stopniu dotyczy to właśnie mnie?
— Nie wzrusza cię wiadomość, że jesteś dla nich Bogiem, ojcze?
— Doprowadza mnie to do choroby nerwowej, jeśli chcesz wiedzieć. Ja Bogiem? To pomyłka co do osoby!
— Ale oni cię wielbią! Skupili wokół ciebie całą wiarę! Przeczytaj ten sześcian, zafascynuje cię! Jesteś dla nich święty, jesteś Chrystusem, Mojżeszem i Buddą w jednej osobie, Krugiem-Stwórcą, Krugiem-Wybawcą, Krugiem-Odkupicielem!
Krug zatrząsł się: ta historia była zdecydowanie w złym guście. Czy oni modlą się przed jego obrazem w swoich kaplicach?
— W jaki sposób wszedłeś w posiadanie tego sześcianu?
— Dał mi go pewien znajomy android.
— Jeśli to tajna religia…
— Ona sadziła, że jestem zorientowany i myślała, że będę mógł pomóc jej braciom…
— Ona?
— Tak, ona. Zaprowadziła mnie do kaplicy, bym mógł wziąć udział w mszy, dała mi ten sześcian i…
— Sypiasz z tym androidem? — zapytał Krug.
— Czy widzisz w tym…
— Jeśli jesteście ze sobą tak blisko związani, to musisz z nią sypiać.
— A jeśli tak jest?
— Powinieneś się wstydzić! Czy Clissa już ci nie wystarcza?
— Ojcze…
— A jeśli nawet ci nie wystarcza, czy nie możesz sobie znaleźć prawdziwej kobiety? Czy naprawdę musisz tarzać się w rozpuście z przedmiotem pochodzącym z kadzi?
Manuel przymknął oczy i powiedział po chwili:
— Ojcze, może o mojej moralności podyskutujemy innym razem. Przyniosłem ci coś niesłychanie ważnego i pragnąłbym móc dokończyć wyjaśniać ci, co to jest.
— Czy to przynajmniej Alfa?
— Tak, Alfa.
— Jak długo to trwa?
— Proszę cię, ojcze, zapomnij na razie o tej Alfie. Pomyśl o swojej własnej sytuacji: jesteś Bogiem dla milionów androidów, które oczekują, że je wyzwolisz!
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Przeczytaj tam — Manuel odwrócił sześcian i podał ojcu.
— I posłał Krug swoje stworzenia, by służyły człowiekowi — czytał powoli Krug. — Powiedział tym, których stworzył: „Oto poddaję was czasowi doświadczeń i będziecie niewolnikami w Egipcie, i będziecie ścinać drzewa, ciągnąć wodę, będziecie cierpieć pomiędzy ludźmi i będziecie cierpliwi, i nie będziecie narzekać, lecz zaakceptujecie wasz los…”
Krug poczuł, jak przebiega go lodowaty dreszcz i oparł się przemożnej pokusie ciśnięcia sześcianu w kąt pokoju.
— Ależ to idioci! — wykrzyknął.
— Zechciej przeczytać jeszcze trochę.
— „I tak będzie, by wypróbować wasze dusze, dopóki nie będę wiedział, że jesteście godni Macicy. Nie zawsze będziecie błądzić po pustyni, nie zawsze będziecie sługami Dzieci Macicy. Jeżeli zrobicie, co postanowiłem, nadejdzie koniec waszych prób i nadejdzie czas, gdy was uwolnię…”
— Dywagacje szaleńców… — wyszeptał Krug.
— Jednakże oczekują tego, ojcze…
— Nie mają do tego prawa!
— Ty ich stworzyłeś. Dlaczego nie miałbyś być dla nich Bogiem?