Выбрать главу

Wieża pochylała się coraz bardziej.

Naraz zakołysała się. Ruchoma masa wytworzyła gwałtowny podmuch powietrza. Podstawa wieży ledwie drgnęła, środkowa część poruszała się z majestatyczną powolnością, natomiast szczyt zakreślił szybki łuk, nim z całą siłą uderzył w ziemię. Wieża runęła. Jej upadek Watchman obserwował jakby w zwolnionym tempie, widział ciąg następujących po sobie, niezależnych ujęć. Powietrze drgnęło, rozległ się potężny huk. Czuć było odór spalenizny. Wieża runęła nie jako całość, ale rozpadła się na wiele fragmentów, które opadały na ziemię i roztrzaskiwały na kawałki, wyrzucając pod niebo strugi błota. Podstawa wieży zdawała się chwiać w nieskończoność, podczas gdy poszczególne bloki osuwały się na ziemię. W powietrzu trwał i trwał straszliwy zgrzyt, ale wreszcie zapanowała głucha cisza. Setki metrów tundry pokrywały teraz krystaliczne odłamki i potrzaskana aparatura. Androidy pochyliły głowy w modlitwie, Manuel osunął się do stóp Lilith, przyciskając twarz do jej nogi. Lilith stała wyprostowana, ramiona odrzuciła w tył, jej piersi falowały. Watchman, cudownie spokojny i uśmiechnięty, przytulił ją do siebie.

W tej samej chwili z przekaźnika wynurzył się Simeon Krug, osłonił oczy dłonią, jakby chroniąc je przed nadmiernym oświetleniem i rozejrzał się dokoła. Watchman spodziewał się go. Krug spojrzał na miejsce, gdzie powinna wznosić się wieża, potem popatrzył na tłum przerażonych androidów i wreszcie zwrócił się ku Watchmanowi.

— Jak do tego doszło? — zapytał spokojnym głosem.

— Taśmy oziębiające przestały działać. Wieczna marzłoć roztopiła się.

— Było dwanaście systemów zabezpieczeń…

— Wyłączyłem wszystkie systemy — powiedział Watchman.

— Ty?

— Czułem, że trzeba coś poświęcić. Nienaturalny spokój nie opuszczał Kruga.

— Więc tak mi odpłacasz za moje dobrodziejstwo, Thor… Dałem ci życie, w pewien sposób jestem twoim ojcem… Czegoś ci odmówiłem, a ty niszczysz moją wieżę… Czy to ma sens, Thor?

— Tak, ma.

— Dla mnie nie — sucho stwierdził Krug i zaśmiał się gorzko. — Oczywiście, przecież jestem tylko Bogiem, a bogowie nie rozumieją zwykłych śmiertelników!

— Bogowie nie opuszczają swego ludu. Ty nas opuściłeś.

— Ale to była także twoja wieża! Poświęciłeś jej ponad rok życia, Thor! Wiem, jak ją kochałeś, byłem przecież tobą! A teraz… — Krug przerwał, gwałtownie chwytając powietrze ustami. Watchman ujął Lilith za rękę.

— Chodźmy już. Zrobiliśmy, co do nas należało. Wracajmy do Sztokholmu i dołączmy do innych.

Minęli nieruchomego, milczącego Kruga i ruszyli ku przekaźnikom. Thor otworzył jedną z kabin — pole lśniło normalną zielenią, najwidoczniej przywrócono już porządek. Wyciągnął rękę, zaprogramował współrzędne przeniesienia, gdy usłyszał głos Kruga.

— Watchman!

Android odwrócił się. Twarz Kruga była czerwona i wykrzywiona wściekłością, szczęki zaciśnięte, oczy przymrużone; ręce bez celu młóciły powietrze. Nagle jednym skokiem znalazł się przy Watchmanie i wyciągnął go z kabiny przekaźnika. Wyglądało, że szuka słów, ale nie mógł ich znaleźć i po chwili uderzył androida w twarz. Cios był silny, ale Thor zachwiał się tylko i najwyraźniej nie zamierzał podjąć walki. Krug uderzył ponownie. Watchman cofnął się o krok w stronę przekaźnika. Krug z rykiem wściekłości runął na niego, pochwycił androida za ramiona i potrząsał nim, kopał go, pluł i drapał paznokciami. Watchman starał się uwolnić, ale Krug uderzył głową w jego pierś. Android wiedział, że może łatwo odepchnąć przeciwnika, jednak nie mógł się na to zdecydować — nie potrafił podnieść ręki na Kruga. W tej zaciekłości Krug niemal wepchnął Watchmana z powrotem do kabiny przekaźnika. Android rzucił okiem ponad ramieniem rozszalałego człowieka: współrzędne nie zostały jeszcze zaprogramowane. Pole było otwarte na nicość… Jeżeli teraz on lub Krug znajdą się w kabinie i zaktywizują pole…

— Thor! Uwaga! — krzyknęła Lilith.

Choć o głowę niższy, Krug dalej go popychał. Należało zakończyć tę walkę. Watchman nastawił się na rzucenie przeciwnika o ziemię.

„Przecież to Krug!” — pomyślał nagle. — „To Krug… To Krug…”

Wtedy Krug puścił go. Watchman wstrzymał oddech i właśnie usiłował się wyprostować, gdy Krug wydał wrzask wściekłości i ponownie zaatakował z impetem. Android zobaczył wszystko w zwolnionym tempie, pochylając się do tyłu i upadając nieskończenie powoli. Pochłonęło go opalizujące pole przekaźnika. Jakby z oddali usłyszał krzyk Lilith, wrzask triumfu Kruga i — upadł wprost w oślepiającą światłość, wykonując machinalnie znak „Niech-Krug-nas-chroni”.

Zniknął.

Rozdział trzydziesty siódmy

Krug oparł się o wejście do przekaźnika, zdyszany i drżący. Zatrzymał się w samą porę — jeszcze krok i wpadłby tam z Watchmanem. Przez chwilę odpoczywał, potem odwrócił się. Wieża była zniszczona. Tysiące androidów stało jak kamienne posągi. Alfa Lilith Meson leżała na ziemi i płakała. Dziesięć metrów dalej klęczał Manuel, smutny widok, cały umazany krwią, ubranie w strzępach, pusty wzrok, kompletnie zagubiony wyraz twarzy. Krug odzyskał spokój i odwagę: jest wolny od wszelkich zobowiązań. Podszedł do Manuela.

— Wstań — powiedział. — Wstań!

Manuel klęczał w dalszym ciągu. Ojciec podniósł go i podtrzymywał tak, by nie upadł.

— Teraz ty tu rządzisz, Manuelu. Zostawiam ci to wszystko. Pokieruj oporem i zaprowadź porządek. Jesteś szefem, Manuelu, jesteś Krugiem. Rozumiesz? Od tej chwili obejmujesz władzę, ja abdykuję.

Manuel uśmiechnął się i westchnął, patrząc w ziemię.

— Wszystko jest twoje, mój chłopcze. Wiem, że sobie poradzisz. Sytuacja nie jest akurat najlepsza, ale to przejściowe… Posiadasz imperium, dla siebie, Clissy, dla twoich dzieci.

Krug odwrócił się, wszedł do przekaźnika, zaprogramował współrzędne zakładów statków kosmicznych w Denver. Były tu tysiące androidów, ale żaden z nich nie pracował; sparaliżowane zdumieniem patrzyły na Kruga, który spokojnie wmieszał się w tłum.

— Gdzie jest Alfa Fusion? — zapytał. — Kto wie? Ukazał się Romulus Fusion, równie zaskoczony jak i pozostali. Krug nie dał mu czasu na opamiętanie się.

— Gdzie jest statek międzygwiezdny? — zapytał.

— Tam, gdzie był — wybełkotał Alfa.

— Chodźmy!

Fusion poruszył z wahaniem wargami, jakby chciał przypomnieć o buncie, o tym, że Krug nie jest już panem i jego rozkazy nic nie znaczą, ale zdobył się tylko na kiwnięcie głową. Poprowadził Kruga do samotnego statku, stojącego na rampie startowej.

— Gotowy do lotu? — zapytał Krug.

— Za trzy dni miał odbyć się pierwszy próbny lot, proszę pana.

— Nie ma czasu na próby. Natychmiastowy start. Załoga i ja. Maksymalna prędkość. Każ zaprogramować ustalony cel podróży.

Romulus Fusion ponownie skinął głową.

— Przekażę instrukcje — powiedział, poruszając się jak we śnie.

— Doskonale. Zrób to szybko.

Alfa zszedł z rampy. Krug wszedł na pokład statku międzygwiezdnego, zamykając za sobą drzwi i blokując je. Czekała na niego mgławica planetarna NGC 7293. Mruknął do siebie:

— Czekajcie… Czekajcie na mnie, wy inni, tam wysoko! Krug przybywa, by z wami rozmawiać, w ten czy w inny sposób. Nawet jeśli wasze słońce wysyła ogień, który przeszywa mnie do szpiku kości, choć jestem jeszcze daleko, chcę z wami rozmawiać.