Na powitanie ojciec w biurze uścisnął mu dłoń, a Clissę czule objął; Leon Spaulding stał z boku. Cannelle wyglądała przez okno, odwrócona do wszystkich plecami. Manuel nie potrafił znaleźć z nią wspólnego języka. Zwykle nie lubił kochanek ojca, ponieważ reprezentowały ten sam typ kobiety: grube wargi, duże piersi, okrągły tyłek, szerokie biodra, krowie oczy. Manuel nazywał to „typem chłopskim”.
— Czekamy na senatora Fearona, Toma Bucklemana i doktora Vargasa — powiedział Krug. — Thor oprowadzi nas po wieży. Co potem robisz, Manuel?
— Jeszcze nie wiem…
— Jedź do Duluth, powinieneś zapoznać się z tamtejszymi zakładami. Leon, uprzedź Duluth, że mój syn po południu przeprowadzi tam inspekcję.
Spaulding wyszedł, a Manuel wzruszył ramionami:
— Jak chcesz, ojcze.
— Czas rozszerzyć zakres twoich obowiązków, trzeba nauczyć cię zarządzania — pewnego dnia ty zostaniesz szefem. Kiedy będą mówić Krug, będzie im chodzić o ciebie.
— Postaram się stanąć na wysokości zadania — odparł Manuel.
Wiedział, że ojciec nie weźmie tego serio. Potrafił dostrzec siebie jego oczami: wieczny playboy. Przeciwstawiał temu własne mniemanie o sobie: wrażliwy, czuły, zbyt wyrafinowany, by zająć się interesami. Po chwili wrócił na ziemię i dostrzegł chyba swój prawdziwy wizerunek, obraz Manuela Kruga: poważny, a równocześnie frywolny, idealista bez wykształcenia… Ale kim był naprawdę? Nie wiedział i coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał… Z przekaźnika wyszedł senator Fearon.
— Henri, czy znasz mojego syna, Manuela? — zapytał Krug. — Spadkobiercę fortuny?
— Od lat się nie widzieliśmy — odparł senator. — Jak leci, Manuel?
Manuel zdobył się na miły uśmiech.
— Spotkaliśmy się pięć lat temu w Macao, gdy udawał się pan do Ułan Bator — powiedział spokojnie.
— Ależ tak! Co za pamięć! Wspaniały chłopak! Moje gratulacje, Krug! — krzyczał Fearon.
— Gdy wycofam się z interesów zobaczysz, jaki z niego będzie kontynuator imperium — powiedział Krug.
Manuel odwrócił się z zażenowaniem; ambicje dynastyczne popychały Kruga do ciągłego powtarzania, iż jego syn jest idealnym kandydatem na szefa firmy, stąd ostentacyjne próby „kształcenia” Manuela. Manuel nie chciał kierować imperium swego ojca, nie czuł się na siłach. Dopiero co przestał być playboyem, szukając po omacku jakiegoś celu w życiu na miarę swoich zdolności i ambicji. Być może, pewnego dnia znajdzie swój ceł, ale nie będzie nim KRUG ENTERPRISES.
Krug-senior wiedział o tym równie dobrze, jak i Manuel i w głębi duszy gardził nim, ale zawsze udawał, że ceni sobie potencjalne zdolności administracyjne syna. Przed Thorem Watchmanem, Leonem Spauldingiem, przed każdym, kto chciał słuchać Krug wychwalał zalety następcy. Być może, chciał się łudzić, ale na nic. Zawsze będzie miał więcej zaufania do androida Thora Watchmana niż do własnego syna i słusznie… Dlaczego nie miałby wyżej cenić utalentowanego androida od bezradnego dziecka? Przecież to on sam stworzył ich obu…
„Niech zostawi firmę Watchmanowi!” — pomyślał Manuel.
Przybyli pozostali goście i Krug wepchnął wszystkich do przekaźnika.
— Do wieży! — krzyknął. — Do wieży!
11.10. Wieża
Przynajmniej udało mu się odzyskać prawie godzinę czasu podczas skoku na zachód, ale wolałby uniknąć tej podróży. Już sama temperatura arktycznej tundry i widok idiotycznej wieży-piramidy Kruga (jak ochrzcił ją Manuel) było mało przyjemne, a ponadto ten wypadek ze zmiażdżonymi androidami… Kiepska sprawa.
Clissa dostała ataku nerwowego.
— Nie patrz na to — powiedział Manuel, obejmując ją ramieniem, gdy ekran pokazywał ofiary wypadku.
— Coś na uspokojenie! Szybko! — zwrócił się do Spauldinga.
Ektogen podał mu jakąś tubkę. Manuel dotknął jej końcem przedramienia żony — ultradźwiękowa strzykawka zaaplikowała dawkę narkotyku pod skórę.
— Czy oni nie żyją? — zapytała Clissa.
— Raczej tak. Jeden może przeżyje, ale pozostali nie mieli nawet tyle czasu, by zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje.
— Dzielni ludzie…
— To nie ludzie — wtrącił się Spaulding. — To tylko androidy…
Clissa uniosła głowę.
— Androidy są ludźmi! Nigdy nie mów przy mnie takich rzeczy! Czy nie mają imion, osobowości, snów…
— Cliss… — łagodnie powiedział Manuel.
— …czy ambicji? — nie dawała sobie przerwać.
— Na pewno są ludźmi! Pod tym szklanym blokiem zginęli ludzie! Jak mogłeś, zwłaszcza ty, powiedzieć coś podobnego!
— Clissa! — warknął zaniepokojony Manuel. Spaulding zesztywniał, w jego oczach zamigotały wściekłe błyski — tylko dzięki olbrzymiej samokontroli nie odpowiedział nic.
— Przykro mi — szepnęła Clissa, opuszczając głowę.
— Nie chciałam cię obrazić… Ja… Mój Boże! Manuelu, dlaczego tak się stało?
Zaczęła płakać. Manuel dał znak, by podano jej kolejną porcję środka uspokajającego, ale jego ojciec potrząsnął głową i podszedł do dziewczyny, objął ją i zaczął kołysać w swych potężnych ramionach.
— Tak, tak… — szepnął jej do ucha. — To straszne, ale oni nie cierpieli… Śmierć była szybka. Thor zajmie się rannymi i odłączy im centra bólu. Biedna, biedna dziewczynka… Pierwszy raz widzisz czyjąś śmierć? To straszne, wiem, wiem…
Pocieszał ją łagodnie, głaszcząc po włosach i mokrych od łez policzkach. Manuel patrzył na ojca ze zdumieniem, nigdy bowiem jeszcze nie widział go tak łagodnego. Cóż, Clissa była dla starego Kruga kimś specjalnym: była instrumentem sukcesji dynastycznej, przy niej Manuel miał spoważnieć. Sytuacja była nieco paradoksalna: Krug traktował synową jak delikatną lalkę z porcelany, ale w przyszłości oczekiwał długiej serii wnuków.
— Bardzo mi przykro z powodu tego nieprzyjemnego incydentu — powiedział Krug do reszty gości. — Cóż, wszystko chyba zdążyliśmy już zobaczyć… Panowie, dziękuję wam za wizytę i mam nadzieję, że jeszcze tu powrócicie. Do zobaczenia.
Clissa była już spokojna; a Manuel zły, że to ojciec ją uspokoił, nie on. Wyciągnął rękę do żony i powiedział:
— Chyba wrócimy już do Kalifornii… Dwie godziny na plaży pomogą ci odzyskać…
— Po południu oczekują cię w Duluth — lodowatym tonem przypomniał Krug.
— Ja…
— Każ służbie ją odprowadzić, a ty do fabryki — odwracając się od syna, Krug szybko pożegnał się z gośćmi i powiedział do Spauldinga: — Nowy Jork, biuro.
11.38. Wieża
Wszyscy się rozeszli: Krug, Spaulding, Cannelle i Vargas ruszyli do Nowego Jorku, Fearon i Buckleman do Genewy, Maledetto do Los Angeles, a Thor Watchman do swych rannych androidów. Dwaj służący Beta Manuela przybyli, by odprowadzić Clissę do Mendocino; tuż przed jej wejściem do kabiny przenośnika Manuel pocałował ją w policzek.
— Kiedy wrócisz? — zapytała.
— Chyba wieczorem… Zostaliśmy zaproszeni do Hong Kongu, wrócę więc w samą porę, by się przebrać i coś zjeść.
— Nie wcześniej?
— Muszę być w fabryce androidów w Duluth.
— Nie jedź tam…
— To niemożliwe, słyszałaś przecież. Zresztą, on ma rację, powinienem to zobaczyć.