– Owszem.
– Wiem – rzekła po chwili, a Siergiej spostrzegł, że się rumieni. – Tak jak wtedy, kiedy położyłeś rękę na moim kolanie. Wtedy to poczułam!
– Ależ, Franciszko, to nie było nic szczególnego. Bywają doznania znacznie piękniejsze.
– Wiem, miłość. Tak strasznie pragnę ją przeżyć! Czy ty kiedyś kogoś kochałeś?
– Nie – odpowiedział pośpiesznie. Starał się ważyć słowa. – Szukałem miłości, Franciszko, na różne sposoby, ale tak naprawdę nigdy jej nie spotkałem. Moje serce jest twarde i nieczułe.
– W życiu nie słyszałam podobnych głupstw! -.wykrzyknęła Franciszka poruszona do żywego.
Wrócił Taj, żeby sprawdzić, czy idą w tym samym kierunku.
– Hej, piesku! – zawołała. – Będziesz miał teraz nowy dom. Zamieszkasz w naszej chacie.
– Po raz pierwszy powiedziałaś „nasza” chata. Do tej pory uważałaś, że jesteś moim i Mira gościem. Szkoda!
– Gościem? Na początku pragnęłam jedynie być waszą służącą.
– Tak, to było jeszcze gorsze.
Szczęśliwie dotarli do domu. Miro wprowadził do stajni konie, które pasły się nie opodal. Wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło, więc Siergiej uznał, że mogą kłaść się do łóżek. Zamknął jednak dokładnie drzwi, a niewielkie okna przysłonił okiennicami. Tajowi pozwolił spać w pokoiku Franciszki.
Panowała jeszcze ciemna noc, gdy dziewczynę obudziło ostrzegawcze warczenie psa. Usiadła na łóżku, ale nie usłyszała żadnych hałasów, które by mąciły nocną ciszę. Wstała. Boso i tylko w koszuli przemknęła do większej izby i dotknęła ramienia Siergieja.
– Kapitanie Rodan, Taj coś słyszał.
Natychmiast oprzytomniał także Miro. Siergiej po omacku szukał strzelby.
– Wracaj do siebie, tam jesteś najbezpieczniejsza szepnął.
– Chcę zostać z tobą.
– Zrób, co ci każę. – Chwycił ją za ramię i poprowadził do jej pokoju. – Przecież ty prawie nie masz nic na sobie! – wybuchnął. – Moja droga, w takim stroju nie wchodź do łóżka mężczyzny!
– Nie myślałam o…
– Właśnie, zbyt rzadko myślisz – odburknął. Ubierz się, ale nie zapalaj światła.
Szybko włożyła suknię, a potem usiadła na brzegu łóżka i w napięciu nasłuchiwała. Taj powarkiwał od czasu do czasu, ale poza tym panowała cisza.
Nagle wszyscy usłyszeli złowróżbny trzask ognia. – Stajnia! – wykrzyknął Miro. Jednocześnie do ich uszu dobiegł tętent spłoszonych koni.
– Niech Bóg ma nas w swojej opiece – wyszeptał Siergiej. – Franciszko, zamknij swoje drzwi. Taj zostaje przy tobie.
– Kapitanie Rodan! – krzyknęła, ale było już za późno. Obaj wybiegli na dwór, żeby ratować konie.
Taj czatował przy drzwiach napięty jak struna. Franciszka słyszała nawoł5~vania braci i rżenie uciekających koni. Pożar został ugaszony równie szybko jak wybuchł. Pewnie poszła na to niejedna beczka wody, pomyślała Franciszka.
Nagle pies ostro zaszczekał. W sąsiedniej izbie rozległy się jakieś kroki, a potem szept obcych głosów: – Ona jest tutaj! Tu są drzwi!
Taj bezszelestnie czaił się do skoku. Franciszka sięgnęła po nóż, który zostawił jej Siergiej, ale nie znalazła go w mroku. Co tam! I tak nie zdobyłaby się na to, by go użyć.
Podłożyli ogień, żeby wywabić nas na dwór, pomyślała. To podstęp! Zebrała siły i głośno zaczęła wołać kapitana Rodana. Ktoś dobijał się do jej drzwi. Nie były zbyt solidne. Czy długo wytrzymają taki napór? myślała przerażona. Co stanie się potem?
Ale nagle w sąsiedniej izbie zakotłowałó się. Chyba wrócili Siergiej i Miro. Padł strzał… Franciszka krzyknęła, tym rażem z przerażenia. Do jej uszu dochodziły odgłosy zaciętej bójki. Wreszcie ktoś silnym kopnięciem otworzył drzwi. Jakiś wysoki mężczyzna chwycił dziewczynę, zasłonił jej usta i próbował zmusić, by poszła przodem.
Chcą mnie wziąć żywą, pomyślała Franciszka, usiłując ugryźć napastnika w rękę.
Niemal w tej samej chwili Taj skoczył obcemu do gardła. Franciszka w duchu błogosławiła panujący w izbie mrok. Zasłoniła uszy, by nic nie słyszeć… Miro odciągnął ją na bok. W chacie zapadła głucha cisza.
– Franciszko, niuszę zapalić lampę – oznajmił Miro, siląc się na spokój, ale było słychać, że głos mu drży. – Póki co wyjdź na podwórze. Nie, nie bój się, obaj nie żyją.
– A kapitan Rodan?
– Nie wiem. Teraz wyjdź!
– Kapitanie Rodan! – krzyknęła rozdzierająco. Nikt nie odpowiedział.
– Dobrze już, dobrze! Wyjdź – prosił Miro zdenerwowany równie jak ona. – Wszystkim się zajmę! Franciszka szlochała zrozpaczona, ale posłuchała Mira. Na podwórzu było trochę jaśniej niż w chacie. Bezradna chodziła to w jedną, to w drugą- stronę. Naraz dostrzegła konie. Pożar został całkowicie ugaszony, mogła więc wprowadzić zwierzęta do stajni. Opierały się zrazu, ale gdy udało jej się przekonać jednego, pozostałe spokojnie podążyły w ślad za nim.
Franciszka zorientowała się, że Miro wlecze coś ciężkiego w stronę lasu. Potem nalał wody do wiadra i wrócił do domu.
– Możesz już przyjść! – zawołał w końcu.
Jeszcze nigdy Franciszka nie, przekraczała progu chaty tak niepewnie, z takim lękiem. Była zupełnie roztrzęsiona. Marzyła, by wrócił tamten czas, gdy wszystkie swoje zmartwienia mogła powierzyć kapitanowi Rodanowi. By zawsze był obok – silny, dający poczucie bezpieczeństwa, ukrywający starannie czułość pod maską surowości. Co teraz będzie?
W izbie paliła się lampa. W blasku jej światła Franciszka ujrzała Siergieja. Leżał na łóżku nieruchomo, z zamkniętymi oczami.
Jęknęła i upadła na kolana, wtulając twarz w jego ramię. Wybuchnęła płaczem.
– Kapitanie Rodan! – szlochała. – Mój kochany, co ja teraz pocznę, jak mam żyć bez ciebie? Chcę umrzeć, umrzeć…
– Przestań krzyczeć, głuptasie. Okropnie boli mnie głowa – odezwał się Siergiej.
Franciszka wpatrywała się w bladą twarz, a jej spojrzenie wyrażało ulgę i nieopisaną radość. Płakała i śmiała się na przemian.
– Ależ ty masz psisko – rzekł Siergiej z podziwem w głosie. – Cieszę się, że jestem po twojej stronie. Franciszka odwróciła się i spojrzała pytająco na Mira. – A ten strzał?
– Nic się nie stało, trafił w ścianę. Siergiej został uderzony kolbą – wyjaśniał Miro. – Jest mocno poturbowany, ale żyje! A to najważniejsze.
Ścisnęła dłoń kapitana z taką siłą, że aż jęknął. – Ale Taj nie zagryzł przecież ich obu?
– Oczywiście, że nie. Trochę było ze mnie pożytku, nim straciłem przytomność.
Franciszka nie odchodziła od łóżka. Wpatrywała się z uwielbieniem w wyrażającą stanowczość, choć przeraźliwie bladą twarz Siergieja.
– Wiesz, Franciszko, jestem na ciebie zły – odezwał się do niej z wysiłkiem, nie otwierając oczu.
– Zły, na mnie? Dlaczego?
– Nawet w najgłębszej rozpaczy przywołujesz kapitana Rodana. Tracę nadzieję, czy kiedykolwiek się to zmieni i nazwiesz mnie po imieniu.
– Słyszałeś mój krzyk?
– Tak, ale nie mogłem odpowiedzieć. Franciszko, czy potrafiłabyś się przemóc teraz, kiedy jestem taki chory?
– No wiesz – zaprotestował Miro. – To tchórzostwo! Wykorzystujesz swoją słabość i jej współczucie, żeby osiągnąć taki cel?
– Nie wtrącaj się, braciszku! Najlepiej wyjdź stąd i się czymś zajmij!
Miro wymamrotał coś przez zaciśnięte zęby, ale posłusznie opuścił izbę.
– Nie, nie mogę – rzekła Franciszka. – Pówiedz: S!
– S…
– Sier… – Sier.:.
– Siergiej…
Przez kilka sekund trwała cisza.
– Nie – westchnęła w końcu bezradna. – Nie mogę. Siergiej milczał. Odetchnął głęboko, by się uspokoić.