Franciszka bała się iść drogą, wiedziała bowiem, że zaprowadzi ją do ludzi, a ludzie kojarzyli się jej ze złem. Ruszyła więc w głąb mrocznego lasu. Nie umiała rozpoznać stron świata według gwiazd, nie wzięła jedzenia ani ciepłej odzieży. Zapomniała o tym! Biegła przed siebie o niczym nie myśląc, pchana instynktem ucieczki przed nieuchronnym zagrożeniem. Wabiła ją wieża, symbol światła i nadziei.
Siergiej i Miro z wysokości końskich grzbietów powiedli spojrzeniem po pofałdowanym krajobrazie. Pod nimi szeroką lśniącą wstęgą płynęła rzeka. Po drugiej stronie, za łukowatym kamiennym mostem, wiodła droga do samotnej osady. Miejsce górskich szczytów zajmowały tam równiny i niewielkie wzniesienia, a na tle sięgającego aż po horyzont pasma lasu rysowały się tu i ówdzie sylwetki zabudowań. Jednak po tej stronie rzeki, gdzie się znajdowali, rozciągały się wyłącznie dziewicze tereny.
Bracia trudnili się zajęciem niezbyt chwalebnym, ale bardzo intratnym. Środki na utrzymanie czerpali głównie z tego, że nielegalnie przeprowadzali ludzi przez granicę. Kazali sobie za to słono płacić, ale uciekinierzy, którym grunt się palił pod nogami, nie dyskutowali o cenie. Bracia nie byli wścibscy, równie chętnie pomagali ludziom opuścić rodzinny kraj, jak też wrócić do niego.
– Słyszysz? – spytał szesnastoletni Miro i poprawił się w siodle. – Znowu te psy!
– Nie, to lis. Ujadania psów nie słychać już od trzech dni – odpowiedział mu brat, starszy o dwanaście lat brat. – Licho wie, kogo szukali, pewnie jakiejś ważnej osoby.
Siergiej, zahartowany przez twarde życie na pustkowiu, nie zwykł strzępić języka. Nic nie odpowiedział. – Słyszałem w mieście, że jakieś ciemne typki, podobno z psami, wypytywały o dziewczynę. Wspominali o wysokiej nagrodzie dla znalazcy.
Siergiej Rodan, który żywił głęboką pogardę dla ludzi, odezwał się z przekąsem:
– Pewnie chodzi o którąś z tych wytwornych damulek, co to uciekają przez granicę, żeby przeżyć ekscytującą przygodę. Znam ten typ! Płacą kupę pieniędzy dla rozrywki! Strzeż się ich, Miro, jak zarazy. Bo to na nas w końcu spadnie kara za ich fanaberie.
Twarz Mira rozpromieniła się w podziwie dla starszego brata, który wszystko wiedział i potrafił. Ceniono jego hart i skuteczność w działaniu. Omal nie awansował do stopnia kapitana w oddziale straży granicznej. Rozstał się jednak ze służbą wojskową, by po śmierci rodziców zaopiekować się młodszym bratem. Ponadto zawód oficera był mniej opłacalny niż ich obecne zajęcie. Siergiej nie był sentymentalny, ale lubił, gdy mówiono na niego „kapitan Rodan”…
Miro stanowił przeciwieństwo swojego brata i właściwie nie powinien parać się tym zajęciem, dobrym dla ludzi zimnych i bezwzględnych. Serce miał gorące, czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, znał się na sztuce i zachowywał z wrodzoną galanterią. Uciekinierzy ufali Siergiejowi, jego sile i pewności siebie, ale podczas niebezpiecznej przeprawy przez zieloną granicę szukali- towarzystwa Mira.
Zawrócili konie i podążyli dalej. Właśnie uporali się z kolejnym transportem grupy uciekinierów, a osoby, z którymi kontaktowali się w mieście, nie przekazały im żadnych nowych zleceń. Wracali więc do rodzinnego domu położonego w górach.
Jechali już może pół godziny, gdy naraz Miro ściągnął wodze.
– Spójrz, Siergieju, tam pomiędzy drzewami! Wydaje mi się, że coś tam leży!
Siergiej wstrzymał konia. Na ogorzałej twarzy z głębokimi bruzdami koło nosa i ust malowało się napięcie. Miał szarozielone oczy i gęste, spłowiałe od słońca włosy koloru blond, co było rzadkością w tych stronach. Oblicze Mira było bardziej pogodne, a w spojrzeniu jego szarobrązowych oczu kryło się coś czystego. Spod ciemnej kędzierzawej czupryny spoglądał pytająco na brata. Siergiej zsunął się z konia, a Miro poszedł za jego przykładem. Ostrożnie ruszyli zboczem w dół ku postaci leżącej na trawie. Siergiej ostrzegawczo zacisnąl dłoń na ręce brata. Ujrzeli skuloną dziewczynkę w podartym ubraniu, która ramionami otoczyła zziębnięte ciało.
– Nie żyje? – wyszeptał Miro.
Siergiej bez słowa przyklęknął obok tej drobnej istoty i przyłożył rękę do jej piersi.
– Zyje – odrzekł w końcu. – Ale jest nieprzytomna. Chyba nie uda się jej uratować.
– Myślisz, że to jest dziewczyna, której szukają? Siergiej rzucił okiem na skromne odzienie. Ujął twarzyczkę w szorstkie dłonie i obrócił do siebie. W jego oczach odmalowało się zdziwienie.
– Ubrana jak kuchta! – powiedział. – Ale popatrz, Miro, na tę buzię! Znać szlachetną rasę. Tak, to może być ta, za którą wysłano pogoń. Jest przebrana, ale nie ukryje swego pochodzenia.
Miro podziwiał pięknie zarysowane brwi, długie rzęsy, harmonijne rysy, cudowny wykrój ust. Nigdy dotąd nie spotkał kogoś o urodzie tak wysublimowanej. Poczuł, jak wzbiera w nim fala czułości i instynkt opiekuńczy.
– Jak myślisz, ile ma ląt?
– Dziesięć, najwyżej dwanaście. – Skąd wiesz?
Siergiej przejechał dłonią po biodrach dzie~~czynki. – Popatrz, chłopcze, na tę sylwetkę! To jeszcze dziecko!
– Aha – odrzekł Miro. Starszy brat zaimponował mu. Sam niewiele wiedział o tego rodzaju sprawach. Co z nią zrobimy?
Siergiej przeżywał rozterkę.
– Właściwie szansa, że przeżyje, jest nikła. A poza tym moglibyśmy przez nią napytać sobie biedy. Miro poczuł, jak uginają się pod nim kolana.
– Przecież nie zostawimy jej tutaj na pewną śmierć! Musimy ją wziąć do domu!
Brat niechętnie odniósł się do tego pomysłu.
– Mówię ci przecież, że możemy mieć przez nią kłopoty! Zresztą mam wystarczająco dużo na głowie jako twój opiekun.
– Ja się nią zajmę! – zawołał Miro z zapałem. Siergiej zsunął z ramion na plecy lekkie sukno, które służyło mu za pelerynę. Zaświtała mu w głowie pewna myśl.
– Czy nie wspomniałeś o nagrodzie? Z pewnością ścigają właśnie tę dziewczynkę, chociaż początkowo wydawało mi się, że chodzi o kogoś starszego. Miro! Mamy szansę zarobić poważną sumkę, wystarczającą, byś mógł w końcu zacząć chodzić do tej cholernej szkoły. Zabierzemy ją do domu, ale nie będziemy za długo przetrzymywać. Może kilka dni. Zeby trochę doszła do siebie.
Miro, który uważniej obejrzał dziewczynę, przerwał bratu:
– Mylisz się, Siergieju! – O co chodzi?
– Ubranie chyba mówi więcej o tej małej niż rysy jej twarzy. To jest pomoc kuchenna, a w każdym razie służąca. Spójrz na jej dłonie, uwalane sadzą, zarośnięte brudem. Dotknij ramion! Szlachcianki nie mają takićh wyrobiónych muskułów.
Siergiej zaklął szpetnie.
– W takim razie zostawiamy ją!
Miro otoczył dziewczynkę ramieniem, jakby chciał ją ochronić, i zaprotestował:
– Nie odjedziemy bez niej! Pomogę jej! – Nie wyjdzie z tego, nie ma szans!
– Pozostaw to mnie!
Siergiej patrzył zdumiony na swego młodszego brata. Miro chodził w starej jak świat koszuli, z którą się nie rozstawał, bowiem niegdyś uszyła mu ją matka. Po haftach ostały się marne resztki, koszulę spotka niedłu~o taki sam los. Póki co przytrzymywał ją wyszywany serdak, również nie pierwszej nowości. Miro, przystojny chłopiec o regularnych rysach twarzy, był w wieku, kiedy w głowie lęgną się różne niedorzeczne pomysły.