Obejrzał rozmaite wieże o najróżniejszych kształtach, zbudowane z różnorakich materiałów. Kilka z nich nawet pasowało do opisu Franciszki, ale niestety otoczenie było inne:. albo w pobliżu nie znajdował się żaden duży dwór, albo brakowało lasu wokół lub też, nie zgadzały się inne szczegóły.
Minął już ponad rok. Przez tęn czas Siergiej wychudł, jego twarz poorały bruzdy, a oczy wpadły głęboko ze zmęczenia. Wreszcie zdecydował się wracać do domu. Postawił kołnierz, by się osłonić przed jesienną słotą, i ruszył w drogę.
Musiał wracać, nie mógł prźecież całkiem zaniedbać Mira i Ilony. Nie miał, niestety, radosnych wieści ani dla nich, ani dla Taja. Sam z trudem znosił rozczarowanie. Po tak długiej nieobecności musiał jednak dać znak, że żyje. Potem znów uda się w drogę. Będzie szukał bez wytchnienia. Krople deszczu spływały z jasnej, trochę posiwiałej od zmartwień czupryny.
Kornel Sack, podstarzały i otyły, rezydował w „swej” posiadłości. Siedział wygodnie, rozparty w krześle, a obok na stoliku stał kieliszek porto. Wszedł wysoki zarządca o lodowatym spojrzeniu.
– No, wreszcie – odezwał się Sack i cmoknął zadowolony. – Nareszcie ją mamy! Dobra robota, gratulacje. – Zamkriąłem ją w pokoju, tak jak pan sobie życzył. Ale co zrobimy teraz z panną Mariką?
– Na razie ją zatrzymamy. Z powodzeniem odgrywała rolę Franciszki Vardy przez… ile to było? Siedem czy osiem lat: Zresztą wszystko jedno. Teraz jednak nie można tego ciągnąć dalej. Bardzo nam pomogła zwabić złotego ptaszka do klatki. Franciszka potrzebna jest nam raptem na jeden dzień, w swe dwudzieste pierwsze urodziny. Potem pomożemy jej zniknąć, szybko i na zawsze.
– A czy panna Marika nie mogłaby odegrać roli Franciszki również w tym dniu?
– Oczywiście, że nie! Moja kochana żona zostawiła jakiemuś cholernemu adwokatowi dokładny opis córki z uwzględnieniem wszelkich drobnych blizn, znamion, kształtu uszu… Tak więc kiedy przyjedzie tu ów adwokat, będziemy. musieli podać Franciszce środki odurzające, żeby nie urządzała scen. Wystarczy, że złoży swój podpis na kilku dokumentach, a resztą już się zajmiemy. Nareszcie będzie można dobrać się do prawdziwych pieniędzy. Koniec z życiem żebraka we dworze.
Kornel Sack sam zarabiał niemało, ale wydawało mu się, że to grosze. Jego wyobraźnię pobudzała wielomilionowa fortuna, na drodze do której stała mu Franciszka.
– Proszę mi wybaczyć, że ośmielam się pytać, ale w jaki sposób zamierza pan zagarnąć jej majątek? Zdziwiony Kornel Sack podniósł ciężkie powieki. – Sądziłem, drogi Bela, że się tego domyślasż. Po prostu niebawem ożenię się z Franciszką Vardą.
– Ona na to nigdy nie przystanie! Niełatwo się teraz z nią dogadać, to już nie jest to uległe dziecko, które przed laty uciekło z domu.
Przez ponurą twarz Sacka, niegdyś bardzo interesującą, teraz zwiotczałą i pomarszczoną, przemknął cień poirytowania.
– Nie mówię przecież o prawdziwej Franciszce. Mam na myśli Marikę, oczywiście. Przecież to właśnie ją wszyscy uważają za Franciszkę, łącznie z księdzem. Prawdziwą Franciszkę pokażemy jedynie adwokatowi, to będzie trwało zaledwie parę godzin.
– A jeśli adwokat wróci?
– Na pewno nie będzie to ten sam adwokat – rzekł złowróżbnie Sack. – Bo on w kilka dni po wizycie u nas ulegnie wypadkowi. Rozumiesz?
– Doskonale rozumiem.
– Potem zniknie też ślad po Franciszce Yardzie. A-propos, jak ona wygląda? Czy jest podobna do Mariki? Kiedy były małe, istnialo między nimi spore podobieństwo. Dlatego właśnie wybrałem Marikę. Szpakowaty zarządca potarł w zamyśleniu bokobrody.
– Muszę wyznać, że teraz różnią się między sobą. Franciszka Varda jest bardzo piękna i pociągająca. Filigranowa, pełna wdzięku… A panna Marika… – nie dokończył, wzruszył tylko ramionami.
– To baryła, nie ma co ukrywać! No cóż, może nie wygląda tak, jakbym sobie tego życzył, ale chętnie z nami współpracowała. Pod każdym względem. I na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, by zośtać panią Sack. Wystarczy, że jej pomacham pieniędzmi przed perkatym nosem. No, a jeśli bardzo się postara, to…
Bela zaśmiał się pełen oczekiwania. Pogłaskał szpicrutę. Zabawnie było pokazać ją Franciszce. Nie zapomniała, widział-to na jej twarzy, chociaż udawała obojętnpść. Ale jego nie oszuka, o, nie! Nadal miał władzę nad tą dziewczyną.
Praca u Kornela Sacka bardzo mu odpowiadała. Jego pan zawsze wiedział, co Bela chciałby dostać. Niczym psu obronnemu, któremu rzuca się od cżasu do czasu kawał surowego mięsa, żeby podtrzymać jego zapał, Sack rzucał Beli raz po raz smakowite kąski. Tak jak teraz Marikę.
– Zawołaj ją – polecił Sack, a kiedy weszła, zagadnął: – Marika, wiesz, o co chodzi, prawda? Obojętnie pokiwała głową.
– Przez wiele lat mieszkałaś tutaj we dworze. Chyba to było lepsze mieszkanie niż ten nędzny rynsztok, z którego cię wyciągnąłem.
– Tak, tak – westchnęła niecierpliwie. – Gadanina. Słyszałam to już tysiące razy!
– Czy zechciałabyś zostać moją żoną? Tak szybko jak to możliwe? Oczywiście jako Franciszka.
Tak, żebyś mógł zagarnąć majątek, staruchu? pomyślała Marika. Bo to przecież ja będę oficjalnie spadkobierczynią. Ty jesteś tylko na doczepnego. Ale zdaje się, że nie mam wyboru, bo jeśli będę się ociągać, to wkroczy ukochany Bela i mnie załatwi!
Przez chwilę patrzyła na Sacka. Jesteś stary i chory, myślała, więc mam szansę pożyć przez długie lata jako bogata wdowa. $ardzo bogata… Tak więc chyba póki co wytrzymam z tobą, ty obrzydliwy staruchu. Skińęła głową.
Sack uśmiechnął się zadowolony. Dziewczyna nie jest szczególnie urodziwa, rozważał w duchu. Ale przez kilka lat chyba jakoś będzie mógł ją znieść. Potem Marika zapadnie na ciężką chorobę, śmiertelną. A ogromny majątek dostanie się w jego ręce.
Bela obserwował tych dwoje i bez trudu przejrzał ich zamiary. Na jego twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech. Ale krył się w nim też lekki podziw. Takie postępowanie rożumiał i w pełni akceptował.
Podczas gdy Franciszka uwięziona we własnym domu oczekiwała na swoje dwudzieste pierwsze urodziny, Siergiej nie przestawał jej szukać. Po rocznej tułaczce wracał teraz do domu. Nadzieja na odnalezienie dziewczyny z każdym dniem śtawała się coraz mniejsza. Niekiedy nawet przychodziło mu na myśl, że nigdy jej już nie zobaczy.
Dzień chylił się ku wieczorowi, kiedy Siergiej wjechał w rozległą zalesioną dolinę. Znalazł się tu po raz pierwszy w życiu. Właśnie przestało padać. Zmarzł trochę, bo deszcz przemoczył mu ubranie. Zastanawiał się, gdzie stanie na noc. Słońce skryło się za wielką chmurą, ale Siergiej miał nadzieję, że zaraz wyjrzy znowu; a on ogrzeje się jeszcze w jego ostatnich promieniach.
Wiedział, że stąd już niedaleko do domu, ale tej drogi nie znał. A może… tak, te wzgórza na wschodzie, – czyż nie był to najdalej wysunięty fragment jego rodzinnej górskiej okolicy? Leżały tak daleko, że prawie ginęły gdzieś za horyzontem, ale wydawało mu się, że poznaje zarysy wierzchołków. Chociaż zwykle oglądał je z całkiem innej perspektywy…
Oczywiście, bywał już w tych lasach, ale w tym akurat miejscu znalazł się po raz pierwszy. Czy nie jest to ów potężny wodospad, który znajdował się po drugiej stronie „jego” góry? Tam daleko, z lewej… Ależ tak! Jak dziwnie stąd wygląda. W ogóle nie przypomina wodospadu. Gdyby nie wiedział, że to wodospad, przysiągłby, że to jakaś wieża kościelna wznosząca się na tle ciemnego lasu.