To pewnie ten wysoki mężczyzna ze szpicrutą, o którym opowiadała zarówno Franciszka, jak i Miro, pomyślał Siergiej.
– No, a co się stało z dziewcrynką, zdaje się, że miała na imię Franciszka?
– Nie widzieliśmy jej długi czas. Sack twierdził, źe mała choruje. Pojawiła się przed kilkoma laty. Siergiej już chciał zawołać; że chyba przed rokiem, aże na szczęście w porę się opanował. Ile miała wtedy lat?
– Czternaście albo piętnaście, tak myślę. Ale raczej trudno powiedzieć, by wyrosła na piękność. Pamiętam, że widziałem ją, kiedy była niemowlęciem. Matka wiozła ją w wózeczku. Cóż to było za piękne dziecko! Chciałoby się rzec, rasowe. A teraz… Nie powiem, by mi się podobała: Pojąć nie mogę, ie z takiego urodziwego dziecka wyrosła taka brzydula.
Czternaście, piętnaście lat? To niemożliwe, wtedy Franciszka była u niego. O co tu chodzi? Siergiej musiał nad tym pomyśleć.
– Mieszka tu nadal?
– Tak, ale najgorsze ze wszystkiego jest to, że wyszła za mąż za Kornela Sacka!
Wyszła za mąż… Siergiej poczuł się tak, jakby mu ktoś wylał na głowę kubeł zimnej wody.
– Franciszka Varda? – spytał zdumiony. Coraz mniej z tego rozumiał. – Wyszła za swęgo ojczyma? – Właśnie; uważamy, że to dosyć podejrzana sprawa, bo on jest stary i obrzydliwy.
– A dziewczyna? Jak ona teraz wygląda?
– No cóż, jest już dorosła, alę niepodobna do swej matki. Wygląda dość pospolicie.
Ten opis nie pasował do Franciszki takiej, jaką Siergiej pokochał. Teraz zależało mu na tym, by zebrać możliwie najwięcej informacji, powiązać w całość wszystkie fakty, ale nie śmiał dłużej wypytywać przygodnego znajomego. Pożegnał go więc~i poszedł do swego pokoju. Długo w noc nie mógł zasnąć, w jego skołatanej głowie kłębiły się najróżniejsze myśli. Cierpiał na myśl o tym, że Franciszka poślubiła złego Kornela Sacka, choć tak naprawdę nie wierzył, że to mogła być ona. Przez kilka lat ktoś się pod nią podszywał. A mimo to Sackowi tak zależało, by odnaleźć właśnie Franciszkę. Dlaczego? Powód mógł być jeden: spadek! Siergiej nie wątpił, że to Franciszka jest dziedziczką całego majątku. Bo służącą z całą pewnością nie była!
Pasowała jak ulał do opisu słodkięj Franciszki:
„Cóż to było za piękne dziecko! Chciałoby się rzec, rasowe”. Wnuczka magnata!
Siergiej poczuł ukłucie w sercu. W miarę jak poznawał fakty, przepaść między nim a ukochaną nieustannie się pogłębiała.
Ale o tym będzie myślał później, postanowił. Teraz musi wydostać ją z „pałacu cierpienia” i uchronić przed grożącym niebezpieczeństwem.
Jego mała Franciszka…
Następnego dnia Siergiej przeniósł się do oberży „Złoty Rój”. Był to pierwszy punkt starannie obmyślonego planu działania. Najchętniej.poszedłby na posterunek policji i powiedział, jak się sprawy mają, ale ta droga wydawała się zamknięta. Sack, jeden z sędziów najwyższego trybunału, zaprzyjaźniony z komendantem policji… Co mógłby rzucić na szalę skromny kapitan, parający się nielegalnym przerzutem ludzi przez granicę?
Nagle uświadomił sobie, że Sack nie ma pojęcia, czym trudnią się bracia Rodan. Gdyby wiedział, uderzyłby w nich już dawno, spowodowałby ich aresztowanie, a potem zabrał bezbronną Franciszkę. Iskra nadziei na nowo zapłonęła w sercu Siergiejx. Pomyślał, że ani Sack; ani jego zarządca nie wiedzą, jak wygląda. Nie było go wszak w mieście, kiedy porwano Franciszkę. Co najwyżej znany jest niektórym szpiegom Sacka, ale takie ryzyko może podjąć.
Siergiej postanowił przywołać swoje dawne „ja”. Starał się zachowywać tak jak kiedyś, zanim Franciszka go nie odmieniła. Tak, tak… bo raptem odkrył, że to nie tylko on wychowywał dziewczynę, alei w nim samym pod jej wpływem dokonały się widoczne zmiany. Stał się łagodniejszy, nauczył się cieszyć z rzeczy, które niegdyś traktował z pogardą. I na pewno wysławiał się teraz staranniej. Cieplej mu się zrobiło na sercu.
Siedział w kącie oberży i uśmiechał się pod nosem, wspominając, z jakim trudem przychodziło mu wychowywanie dziewczynki w wieku dojrzewania. Pewnej zimy zachorowała na zapalenie płuc i musiał zmienić jej przepoconą bieliznę. Próbował nakłonić Mira, by to zrobił, ale ten tylko odburknął niechętnie. Musiał więc rozebrać siedemnastoletnią – a może i starszą – dziewczynę i naciągnąć jej przez głowę czystą lnianą koszulę. Usiłował nie patrzeć na nią, ale do dziś pamięta, jak dotykał rozpalonej skóry: Wielkie, ciemne sarnie oczy, błyszczące od gorączki, spoglądały na niego przez cały czas. Miała półotwarte usta, ręce polożyła mu na ramionach, a kiedy ją podniósł, pogładziła go ostrożnie w bezradnym zdumieniu.
Czy wtedy po raz pierwszy odkryła, że uczucia, jakie do niego żywi, nie są uczuciami córki czy siostry? Jakże musiało ją to przerazić! Pamięta swoją reakcję:
wybiegł z domu i pogalopował na koniu pomimo lodowatego chłodu. Pragnął uciec przed uczuciem, którego bał się nawet nażwać. Odsuwał od siebie to wspomnienie, ale teraz znów się pojawiło, wywołując w sercu przyjemne ciepło i słodycz.
Nigdy nie powiedział Franciszce, co wówczas przeżył. Najdotkliwszy bół odczuwał jednak na vi~spumnienie dnia, w którym widzieli się po raz ostatni. Odrzucił ją, zgasił radość w jej oczach. Zbyt późno odgadł, jakie struny drgają w jej sercu.
A teraz było już na wszystko za późno. Odnalazł miejsce pobytu Franciszki, ale czy jeszcze ją zobacz~•? Może jej już nie ma? A jeśli nawet uda mu się ją spotkać, jeśli zdoła ją uwolnić… Wnuczka magnata! Jeden z najbogatszych rodów w kraju… I on, który nie ma nawet porządnego zawodu i czystej przeszłości…
Siergiej ocknął się z zamyślenia. Wciąż jeszcze siedział w obskurnej oberży. Postanowił wziąć się w garść. Za każdym razem, gdy pomyślał o Franciszce, pogrążał się w beznadziejnych marzeniach i mrocznych rozliczeniach z samym sobą. I te wyrzuty sumienia… Na cóż się komu zdadzą? Przecież nie o niego chodziło, ale o samotną dziewczynę w wielkim domu, który, miast schronieniem, stał się dla niej śmiertelną pułapką.
.Wiele dni upłynęło, nim Siergiejowi udało się nawiązać kontakt z ludźmi Sacka. Potem jednak sprawy potoczyły się błyskawicznie. Siergiej rozpowiadał, że jest bez pracy, choć specjalnie się z tego powodu nie przejmuje. Dawał też do zrozumienia, że niejedno ma na sumieniu. Wreszcie zjawił się w oberży starszy wysoki mężczyzna. Miał oczy czarne jak węgle i lodowate spojrzenie.
Bardzo ostrożnie wypytał Siergieja o przeszłość, był ciekaw jego planów. Siergiej przedstawił mu całą listę popełnionych przestępstw, pomijając to, którego się rzeczywiście dopuścił: przerzut ludzi przez granicę. Zwrócił uwagę, że mają bardzo podobne głosy.
W końcu mężczyzna, który nadal nosił u boku szpicrutę, zapytał go, co potrafi.
Kapitan Rodan patrzył na niego podejrzliwie, zachowując milczenie.
– Nie obawiaj się. To, o czym mówimy, pozostanie między nami – dodał obcy.
– Robiłem już wszystko – odpowiedział wreszcie Siergiej. – Byłem kowalem, stangretem, stajennym, ogrodnikiem, zawodowym przestępcą… Niczego nie ukrywam. Nawet tego, że mam na karku policję, ale jak dotąd udaje mi się zawsze umknąć w porę. W moim mieście znam większość bandytów, ale nigdy jeszcze nikogo nie sypnąłem. Teraz jednak wpadłem w tarapaty, grunt pali mi się pod stopami, więc zrobiłem sobie małą pauzę tutaj, w tym zakątku gdzie diabeł mówi dobranoc.