Выбрать главу

– O co tu chodzi? – rzekł ostro. – Jak wasza wielebność dostała się do środka?

– Ksiądz przyjechał razem ze mną – odpowiedział adwokat. – Ojcze, czy zechciałbyś przywitać się z panią Sack? Przed rokiem udzielałeś przecież jej sakramentu małżeństwa, prawda?

– Owszem. Miło znowu widzieć, pani Franciszko rzekł ksiądz, zwracając się do Mariki.

– Błąd, ojcze – spokojnie rzekł adwokat. – To jest prawdziwa Franciszka Varda!

– Nigdy jej nie widziałem na oczy – zdziwił się duchowny. – A może… ależ tak! Ta młoda dama jest bardzo podobna do dziecka, które widziałem przed kilkunastoma laty. To na pewno ta sama osoba.

– W takim razie, panie Sack, sądzę, że musi pan wyjaśnić nam kilka szczegółów – rzekł adwokat.

W salonie zapadła pełna napięcia cisza.

Jedynie Franciszka pozostała niewzruszona, tak jakby niczego nie pojmowała. Naraz rozległ się krzyk gospodarza:

– Bela!

Zarządca błyskawicznie podbiegł do drzwi i zaryglował je.

– Ależ panie sędzio – odezwał się ksiądz ze zdumieniem. – Na co pan sobie pozwala? Jestem przedstawicielem kościoła, a adwokat…

– Co dla mnie znaczy ksiądz albo adwokat! – prychnął pogardliwie Sack. – Przez siedemnaście lat czekałem na tę chwilę! Nie pozwolę, by ktokolwiek stanął mi teraz na drodze. Nie pozwolę! Spreparujemy jakiś zgrabny wypadek w powrotnej drodze, takie sprawy ' to specjalność Beli. Mój przyjaciel, komendant policji, pomoże mi uniknąć bardziej szczegółowego śledztwa.

Ksiądz wpatrywał się w Sacka, nie wierząc własnym uszom.

– No cóż, dla mnie zaplanowaf pan wypadek już wcześniej, nieprawdaż? – spytał adwokat, starając się zachować spokój. – A panna Franciszka także miała zniknąć po cichu.

– No właśnie!

Adwokat rozmyślał gorączkowo, co robić. Na pozór obojętnie przeszedł w stronę okna i wyjrzał przez nie. Ani on, ani ksiądz nie przypuszczali, że Sack jest człowiekiem aż tak złym. Miał nad nimi zdecydowaną przewagę i gotów był na wszystko. Adwokat zdawał sobie sprawę, że we dworze roi się od rzezimieszków pracujących dla Sacka, lecz postanowił walczyć do końca.

– Szybko dokumenty! – usłyszał. – Dla was zabawa już się zakończyła!

– Nie tak prędko! Sądzi pan, że ruszam w drogę z tak ważnymi dokumentami nieuzbrojony? – rzekł spokojnie adwokat. Wyciągnął zza paska ciężki pistolet i wycelował w gospodarza.

– A co to za żarty? Szkoda czasu, i tak nic nie zdziałasz! – krzyknął Sack.

Adwokat doskonale o tym wiedział, tym bardziej że wcześniej nie załadował broni, ale nie zamierzał tak łatwo umrzeć. Sytuacja była bardzo trudna. Tuż za nim stał Bela. Prawnik kątem oka dostrzegł, że ubrany na czarno zarządca niepokojąco zbliża się do sennej Franciszki. Marika tymczasem porwała ze stołu dokumenty i razem z żoną Beli wymknęła się przez drzwi.

Chyba się nie nadaję do roli bohatera, pomyślał ze smutkiem adwokat. Kapitan Rodan lepiej by sobie z tym poradził. Zarządca był już przy drzwiach, zasłaniając się Franciszką jak żywą tarczą. Pierwszy zrozumiał, że adwokat nie użyje broni. Przybysz z miasta czuł w głowie pustkę. Na pomoc księdza nie miał co liczyć, duchowny stał oniemiały w szoku.

Bela nie odwracając się otworzył drzwi i wycofywał się tyłem. Adwokat zdawał sobie sprawę, że jeśli zarządcy uda się wydostać z salonu, zaraz naśle na nich sforę psów. Ale nagle ktoś chwycił Belę za szyję i ścisnął tak mocno, że stracił przytomność. Do salonu wpadł Siergiej, wyminął leżące ciało i wyjął pistolet z rąk adwokata.

– Co takiego? Mój stajenny! – syknął rozwścieczony Sack.

– Nazywam się Siergiej Rodan – rzekł Siergiej, rzucając księdzu sznur. Razem z adwokatem związali Belę i Sacka.

– Kapitan Rodan – wysyczał z wściekłością Sack.

A więc to ty! Jesteś mi winien paru ludzi i psy. Drogo za to zapłacisz!

– Nie sądzę – rzekł Siergiej niewzruszony. Rzucił pospieszne spojrzenie w stronę Franciszki, ale ona zdawała się go nie widzieć. Poczuł ścisk w gardle. Jaka jest blada i wychudzona… wygląda jak cień. Gdyby tylko mógł porwać ją w ramiona i wynieść stąd! Dziewczyna z trudem utrzymywała się na nogach, jej spojrzenie prześlizgnęło się po nim obojętnie, bez wyrazu.

Sack klął, gdy krępowali go sznurem.

– Idioci! Myślicie, że uda się wam stąd uciec?! Moi ludzie…

– Śpią – przerwał mu Siergiej. – Miałem dziś rano coś do załatwienia w kuchni i przy okazji wsypałem do kaszy środki usypiające. – Pozostaje mieć nadzieję, że wszyscy lubią kaszę, pomyślał ponuro.

– Ale my mamy dokumenty!

– Nie pan, panie Sack! Maje panna Marika. Nie jestem wcale taki pewien, że zechce dzielić się swym szczęściem z panem. Skoro to ona oficjalnie uchodzi za Franciszkę Vardę, może sama pójść do banku i podjąć tyle pieniędzy, ile zechce.

Sack zaklął.

– Ale nie zdoła tam dotrzeć – dodał Siergiej. – Zamknąłem bramę i klucze mam przy sobie.

Podał je duchownemu i powiedział:

– Ojcze, proszę pojechać co koń wyskoczy do miasta i wrócić tu z policją. A jeśli policja odmówi, proszę zwołać tylu mężczyzn, ile się da. Chętnie oczyszczą tę posiadłość. Pośpiesz się, ojcze, bo służba nie będzie spać w nieskończoność.

Duchowny skinął głową, trochę przestraszony.

– I zamknij, proszę, za sobą bramę, tak żeby kobiety się nie wymknęły.

ROZDZIAŁ XI

Wreszcie Siergiej mógł zająć się Franciszką. Dziewczyna była kompletnie odurzona i nie reagowała na żadne bodźce. Niewiele brakowało, a upadłaby zemdlona. Poprowadził ją do sąsiedniego pokoju i ułożył na sofie. Przez chwilę nie odrywał wzroku od twarzy ukochanej, której obraz towarzyszył mu w długiej samotnej włóczędze, i serce ścisnęło mu się współczuciem. Dlaczego życie obchodzi się z nią tak okrutnie? Czy już zawsze tak będzie? Delikatnie odgarnął kosmyk z chłodnego, wilgotnego od potu czoła. Popatrzyła na niego nie widzącymi oczami. Siergiej usiłował się uśmiechnąć, ałe bez powodzenia.

– Franciszko – szepnął. – Teraz odpocznij. Jestem przy tobie i nigdzie nie odejdę.

Wyszedł zostawiając uchylone drzwi, tak by mieć ją na oku. Dziewczyna zdawała się zapadać w coraz głębsze odurzenie.

– Jak pan myśli, czy nic nie zagraża jej życiu? – spytał cicho Siergiej.

– Z całą pewnością nie. Za kilka godzin się obudzi, być może z bólem głowy, ale poza tym w dobrej formie – odpowiedział adwokat, w zamyśleniu patrząc na kapitana Rodana.

Widział przez uchylone drzwi, że kiedy ten twardy mężczyzna pochylał się nad dziewczyną, na jego twarzy malowało się niekłamane wzruszenie. Adwokat westchnął. Doprawdy, życie nie szczędzi ludziom problemów!

Trwali w pełnym napięcia oczekiwaniu. Po kilku godzinach ujrzeli dwie kobiety, które bez powodzenia usiłowały przedostać się przez wysoki mur. A potem wreszcie nadeszli ludzie z miasta…

Franciszce wydawało się, że powoli wypływa z oceanu snów. Znów ujrzała kapitana Rodana, teraz jednak znacznie wyraźniej. Jego oczy, pełne przyjaźni i ciepła, były tak blisko, niski głos mówił do niej: „Jak się miewasz, Franciszko?” i brzmiał w uszach niby cudowna muzyka. Ale to tylko senne marzenia. Wreszcie się obudziła. Popatrzyła w sufit niewielkiego saloniku. Odwróciła głowę i jej ciało zalała fala ciepła.

– Kapitan Rodan! – wymamrotała i uśmiechnęła się rozespana. Ale zaraz oprzytomniała: – Kapitanie Rodan, chcę do domu!

Spostrzegła, że te słowa sprawiły mu radość.

– Do domu, Franciszko? Teraz twój dom jest tutaj! Wszystko co złe przeminęło. Dokumenty leżą zamknięte w skrytce. A my jesteśmy sami w tym wielkim dworze. Jutro przyjedzie adwokat, żeby służyć ci pomocą.