Tak, zgodził się nowo przybyły. Z pewnością wydaje się…
Urwał. Czarna sylwetka szła ku nim po śniegu.
To on, oznajmił.
Rozwiali się pospiesznie. Nie po prostu zniknęli, ale rozmywali się i rozrzedzali, aż całkiem wtopili się w tło.
Czarna sylwetka schyliła się nad martwym woźnicą.
MOŻE POMÓC?
Ernie spojrzał na nią z wdzięcznością.
— Aha. — Wstał, chwiejąc się trochę. — Ale masz pan zimne palce!
PRZEPRASZAM.
— Dlaczego on wziął i tak mnie załatwił? Przecież robiłem, co mi kazał. Mógł mnie zabić!
Spod kożucha wyjął niedużą i w tej chwili dziwnie przejrzystą srebrną flaszkę.
— Zawsze ją biorę na te mroźne noce — wyjaśnił. — Dla podtrzymania ducha.
ISTOTNIE. Śmierć rozejrzał się szybko i powąchał powietrze.
— I jak ja się z tego wytłumaczę, co? — Ernie pociągnął solidny łyk.
SŁUCHAM? PRZEPRASZAM, TO BYŁO NIEGRZECZNE Z MOJEJ STRONY. NIE UWAŻAŁEM.
— Pytałem, co mam ludziom powiedzieć? Pozwoliłem jakimś typom odjechać moim wozem. Zrobili mnie na czysto. Jak nic wylecę z pracy. Nie ma co, wpakowałem się w kłopoty…
ACH. NO TAK. TU PRZYNAJMNIEJ MAM DLA CIEBIE DOBRĄ WIADOMOŚĆ, ERNEŚCIE. ALE MAM TEŻ ZŁĄ WIADOMOŚĆ.
Ernie słuchał uważnie. Raz czy dwa zerknął na zwłoki pod nogami. Z zewnątrz ciało wydawało się mniejsze. Był dostatecznie inteligentny, by się nie kłócić. Niektóre sprawy wydają się całkiem oczywiste, kiedy mówi wysoki na siedem stóp szkielet z kosą.
— Czyli jestem trupem — podsumował.
ZGADZA SIĘ.
— No… Taki kapłan mówił… No wiesz… Kiedy już człowiek umiera, to jakby przechodził przez drzwi, a po drugiej stronie jest… On… No, straszne miejsce.
Śmierć przyjrzał się jego zmartwionej, coraz bardziej przezroczystej twarzy.
PRZEZ DRZWI…
— Tak mówił…
MYŚLĘ, ŻE TO ZALEŻY OD TEGO, W KTÓRĄ STRONĘ PRZECHODZISZ.
Kiedy ulica znów była pusta, jeśli nie liczyć cielesnej powłoki zmarłego Erniego, szare kształty na powrót stały się widoczne.
Szczerze mówiąc, robi się coraz gorszy, stwierdził jeden.
Szukał nas, dodał inny. Zauważyliście? Coś podejrzewa. Robi się taki… zatroskany.
Tak… Ale piękno naszego planu, rzekł trzeci, polega na tym, że nie może się wtrącać.
Może dotrzeć wszędzie, przypomniał jeden.
Nie, zaprotestował inny. Nie całkiem wszędzie.
I z niewypowiedzianą satysfakcją wtopiły się w tło.
Śnieg padał coraz gęściej.
Była noc przed Strzeżeniem Wiedźm. A w całym domu…poruszyła się tylko jedna istota. To była mysz.
Ktoś uznał, że stosowne będzie zastawienie pułapki. Ponieważ jednak zbliżał się czas świąt, użył skórki z pieczeni. Jej zapach przez cały dzień doprowadzał mysz do szału. Teraz, kiedy nikogo wokół nie było, postanowiła zaryzykować.
Mysz nie wiedziała, że to pułapka. Myszy nie radzą sobie najlepiej z przekazywaniem informacji. Nie prowadzą młodych myszek na wycieczki do miejsc słynnych pułapek i nie mówią: „A tutaj odszedł od nas wuj Artur”. Ta mysz wiedziała tylko, że nie warto się przejmować, to przecież coś do jedzenia. Na drewnianej deseczce, owinięte jakimiś drucikami.
Krótką szamotaninę później jej zęby zamknęły się na skórce. A raczej przeniknęły przez nią.
Mysz spojrzała na to, co leżało teraz pod wielką sprężyną.
Ups!… — pomyślała.
A potem zauważyła czarną figurkę, która pojawiła się nagle pod ścianą.
— Piip? — zapytała.
PIP, odparł Śmierć Szczurów.
I to było właściwie wszystko.
Śmierć Szczurów rozejrzał się z zaciekawieniem. Z samej natury rzeczy, jego bardzo ważna praca zwykle prowadziła go na śmietniki, do ciemnych piwnic, we wnętrza kotów i we wszystkie te wilgotne dziury, gdzie myszy i szczury dowiadywały się wreszcie, czy istnieje Ser Obiecany. Ale to miejsce było całkiem inne.
Przede wszystkim było kolorowo przystrojone. Pęki bluszczu i jemioły zwisały z półek, a jaskrawe serpentyny zdobiły ściany — co rzadko się zdarza w większości dziur albo nawet w cywilizowanych kotach.
Śmierć Szczurów wskoczył na krzesło, z niego na stół, a dokładniej wprost do kieliszka bursztynowego płynu. Kieliszek przewrócił się i roztrzaskał. Kałuża zalała cztery rzepy i zaczęła wsiąkać w list, napisany dość niewprawną ręką na różowym papierze.
Kochany Wiedźmikołaju!
Na Szczerzenie Wiedźm bym chciała bębenek i lalkę i misia i Strasznom Izbę Tortur Omniańskiej Eksizycji z nakręcanym kołem i prawie prawdziwą krwią, kturej można użyć znowu, możesz jom znaleść w sklepie zabawkowym pszy Krutkiej, a kosztuje 5 dolarów i 99 pensów. Byłam grzeczna i zostawiam kieliszek szery i pasztecik dla ciebie i cztery rzepy dla Dłubacza i Kła i Grzebacza i Ryja. Myślę, że Komin jest duży ale muj pszyjaciel William muwi, że naprawdę jesteś tatusiem.
Śmierć Szczurów nadgryzł pasztecik, bo kiedy jest się personifikacją śmierci małych gryzoni, należy się zachowywać w określony sposób. Z tego samego powodu naznaczył też moczem jedną z rzep, choć tylko metaforycznie, bo kiedy jest się małym szkieletem w czarnej szacie, to pewnych rzeczy technicznie nie da się zrobić.
Zeskoczył ze stołu i pozostawił pachnące sherry odciski łapek na całej trasie do stojącego w donicy w kącie drzewka. Właściwie był to zaledwie nagi konar dębu, ale przywiązano do niego tyle lśniącego ostrokrzewu i jemioły, że aż błyszczał w świetle świec.
Wisiała na nim lameta, migotliwe ozdoby i małe sakiewki czekoladowych pieniędzy.
Śmierć Szczurów obejrzał w szklanej bańce swe zniekształcone odbicie, po czym zerknął na półkę nad kominkiem.
Dotarł tam jednym skokiem i ruszył powoli, z ciekawością oglądając ustawione rzędem karty. Szare wąsiki drgały przy życzeniach „Wszelkiey radości i szczęścia moc na Strzeżenie Wiedźm i Cały Rok”. Na kilku znalazł obrazki potężnego, grubego i wesołego mężczyzny z workiem. Na jednej ten sam mężczyzna jechał saniami zaprzężonymi w cztery wielkie świnie.
Obwąchał parę długich skarpet zawieszonych nad kominkiem, w którym zresztą wygasł ogień i pozostały tylko smętne popioły.
Nagle wyczuł subtelne napięcie… Zdał sobie sprawę, że pokój jest sceną, jest otworem czekającym na drewniany kołek…
Coś zaskrobało. Kilka grudek sadzy spadło na popiół.
Mroczny Piskacz kiwnął łebkiem.
Skrobanie stało się głośniejsze, potem na chwilę zapadła cisza, a wreszcie zabrzmiało głuche uderzenie i brzęk, kiedy coś wylądowało w popiele i przewróciło zestaw ozdobnych narzędzi kominkowych.
Szczur obserwował czujnie, jak przybysz w czerwonym płaszczu podnosi się i przechodzi po dywaniku, rozcierając łydkę w miejscu, gdzie trafił ją długi widelec do przypiekania grzanek.
Dotarł do stołu i przeczytał list. Śmierć Szczurów miał wrażenie, że słyszy jęk.
Rzepy zniknęły w kieszeni, a po nich — ku jego irytacji — także pasztecik. Był całkiem pewien, że przeznaczone były do zjedzenia na miejscu, nie na wynos.
Postać w czerwieni jeszcze chwilę czytała mokry list, potem odwróciła się i podeszła do kominka. Śmierć Szczurów cofnął się za „Świąteczne życzenia!”.
Dłoń w czerwonej rękawicy zdjęła skarpetę, coś zatrzeszczało i zaszeleściło, po czym skarpeta wróciła na miejsce — o wiele bardziej wypchana. Z wierzchu wystawało duże pudełko i widoczny był napis „Figury ofiar nie dołączone. Wiek 3-10 lat”.