Winvoe przytaknął.
— To całkiem wystarczy.
— Na pewno są magiczne! — zawołał skarbnik. — A nigdy nie przyjmujemy magicznych pieniędzy!
Downey rzucił monetę na blat; odbiła się kilka razy z satysfakcjonującym, bogatym brzękiem. Nie, nie była magiczna. Magiczne pieniądze wyglądałyby jak prawdziwe, ponieważ ich głównym zadaniem było oszukanie odbiorcy. Ale te nie musiały naśladować niczego tak ludzkiego, tak łatwo podrabianego jak waluta. To złoto! — krzyczały do jego palców. Bierz je albo zrezygnuj.
Siedział i myślał, gdy Winvoe stał i się martwił.
— Weźmiemy je — postanowił.
— Ale…
— Dziękuję, panie Winvoe. Podjąłem decyzję. — Downey spojrzał w sufit, a po chwili się uśmiechnął. — Czy pan Herbatka jest jeszcze w budynku?
Winvoe cofnął się.
— Myślałem, że rada zgodziła się, by go usunąć — przypomniał oschle. — Po tej sprawie z…
— Pan Herbatka widzi rzeczy inaczej niż inni ludzie — odparł Downey. Podniósł z biurka obrazek i przyjrzał mu się z uwagą.
— Faktycznie. Sądzę, że to z całą pewnością prawda — zgodził się Winvoe.
— Proszę go tu przysłać.
Gildia przyciągała różne osoby, myślał Downey. Odkrył, że zastanawia się, w jaki sposób przyciągnęła takiego na przykład Winvoe’a. Trudno sobie wyobrazić, żeby wbił komuś nóż w serce, bo przecież krew mogłaby poplamić portfel ofiary. Za to pan Herbatka…
Kłopot polegał na tym, że Gildia Skrytobójców przyjmowała młodych chłopców i zapewniała im doskonałe wykształcenie, a przy okazji uczyła zabijać w sposób czysty i obojętny, dla pieniędzy albo dla dobra społeczeństwa, a w każdym razie dla dobra tej części społeczeństwa, która miała pieniądze; a jaka inna część społeczeństwa się liczy?
Jednak, choć bardzo rzadko, okazywało się, że przyjęto kogoś w rodzaju pana Herbatki, dla którego pieniądze stanowiły jedynie czynnik zakłócający. Pan Herbatka posiadał rzeczywiście błyskotliwy umysł, lecz błyskotliwy niczym rozbite lustro — cudownie lśniące odłamki i tęcze, ale przecież coś, co jednak jest pęknięte.
Pan Herbatka zbyt dobrze się bawił. Innymi ludźmi także.
Downey prywatnie zdecydował, że jakoś tak niedługo pana Herbatkę spotka wypadek. Jak wielu ludzi pozbawionych moralności, lord Downey przestrzegał pewnych norm, a Herbatka budził w nim odrazę. Skrytobójstwo to ostrożna gra, prowadzona zwykle przeciwko ludziom, którzy sami znają reguły, a przynajmniej mogą sobie pozwolić na usługi tych, którzy znają. Czysta inhumacja była źródłem uzasadnionej satysfakcji. Nie powinna budzić przyjemności inhumacja niechlujna. To prowokuje plotki.
Z drugiej strony, skręcony umysł Herbatki jest właściwym narzędziem, by rozwiązać właśnie taką sprawę. A jeśli mu się nie uda… Cóż, to przecież nie będzie winą Downeya, prawda?
Wrócił do dokumentów. Zadziwiające, ile się ich zbierało. Ale trzeba tego pilnować, w końcu nie są przecież mordercami…
Ktoś zastukał do drzwi. Downey odsunął papiery i oparł się wygodnie.
— Proszę wejść, panie Herbatka — powiedział.
Nigdy nie zaszkodzi wzbudzenie odrobiny respektu u innych członków gildii.
W drzwiach stanął jednak któryś ze służących. Trzymał tacę z herbatą.
— O, Carter… — Lord Downey znakomicie nad sobą panował. — Postaw to na tamtym stoliku, dobrze?
— Tak, proszę pana. — Carter odwrócił się i skinął głową. — Przepraszam, sir. Zaraz pójdę po drugą filiżankę.
— Co?
— Dla pańskiego gościa, proszę pana.
— Gościa? Ach, znaczy, kiedy zjawi się pan Herba…
Urwał. Obejrzał się.
Młody człowiek siedział przed kominkiem i bawił się z psami.
— Panie Herbatka!
— To się wymawia Herr-bat-ká, z akcentem na „a”, sir — rzekł Herbatka tylko z cieniem wyrzutu. — Wszyscy się mylą.
— Jak pan to zrobił?
— Całkiem prosto. Chociaż na ostatnim odcinku nieco mnie przypiekło.
Na dywanie leżało kilka płatków sadzy. Downey uświadomił sobie, że słyszał, jak spadają, ale nie było w tym nic szczególnie niezwykłego. Nikt przecież nie mógł zejść kominem. Przy końcu przewodu wmurowano ciężką kratę.
— Jest także zablokowany kominek za dawną biblioteką — odparł Herbatka, wyraźnie czytając mu w myślach. — Przewody łączą się poniżej kraty. To zwykły spacer, sir.
— Doprawdy…
— Na pewno, sir.
Downey skinął głową. Stare budynki zwykle były podziurawione całymi labiryntami zablokowanych przewodów kominowych — ten fakt należało sobie przyswoić już na wczesnym etapie kariery. A potem, myślał, jakoś się o tym zapomina. Zawsze opłaca się wzbudzić i u tego drugiego respekt dla siebie. Tego też uczą — i też się zapomina.
— Psy chyba pana lubią — zauważył.
— Dobrze się dogaduję ze zwierzętami.
Twarz Herbatki była młoda, otwarta i przyjazna. A przynajmniej przez cały czas uśmiechnięta. Dla większości rozmówców efekt tego uśmiechu psuł fakt, że jego właściciel miał tylko jedno oko. Jakiś niewyjaśniony przypadek doprowadził do utraty drugiego, zastąpionego teraz szklaną kulką. Rezultat okazał się niepokojący. Jednak lorda Downeya bardziej niepokoiło to drugie oko — to, które można by w zasadzie nazwać normalnym. Nigdy jeszcze nie widział tak małej źrenicy. Herbatka spoglądał na świat przez otworek po szpilce.
Downey zauważył, że wycofał się za biurko. Herbatka miał w sobie coś takiego, że człowiek czuł się pewniej, jeśli mógł się czymś od niego odgrodzić.
— Lubi pan zwierzęta, tak? — zapytał. — Mam tu raport stwierdzający, że psa sir George’a przybił pan do sufitu.
— Mógłby zacząć szczekać, kiedy pracowałem, sir.
— Niektórzy podaliby mu jakiś środek nasenny.
— Och… — Herbatka przez moment wydawał się przygnębiony, ale zaraz odzyskał humor. — Jednak stanowczo wypełniłem kontrakt, sir. Nie może być wątpliwości. Sprawdziłem oddech sir George’a lusterkiem, zgodnie z instrukcją. Napisałem o tym w raporcie.
— Istotnie.
Najwyraźniej głowa sir George’a znajdowała się w owej chwili o kilka stóp od ciała. Przerażająca była myśl, że Herbatka może nie dostrzegać w tym nic absurdalnego.
— I jeszcze… służba — powiedział.
— Nie mogłem pozwolić, żeby nagle weszli, sir.
Downey przytaknął, na wpół zahipnotyzowany szklistym spojrzeniem i okiem z dziurką po szpilce. Nie, nie mógł pozwolić, żeby nagle weszli. Skrytobójca może się czasem spotkać z oporem, może nawet stawianym przez ludzi edukowanych u tych samych nauczycieli. Ale staruszek i pokojówka, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w tym czasie w domu…
Nie istniała żadna formalna reguła — Downey musiał to przyznać. Tyle że przez długie lata gildia wypracowała pewien etos i jej członkowie byli zwykle bardzo schludni w swej pracy. Zamykali nawet za sobą drzwi i ogólnie sprzątali przed wyjściem. Krzywdzenie niewinnych było czymś gorszym niż naruszeniem moralnej osnowy społeczeństwa. Było naruszeniem dobrych manier. A nawet jeszcze gorszym: przejawem złego smaku. Ale formalnej reguły nie było…
— To było właściwe, sir, prawda? — upewnił się niespokojnie Herbatka.
— Hm… Zabrakło pewnej elegancji.
— Rozumiem. Dziękuję panu. Zawsze chętnie przyjmuję krytyczne uwagi. Następnym razem będę o tym pamiętał.
Downey nabrał tchu.
— O tym właśnie chciałem porozmawiać — wyjaśnił. Podniósł obrazek tego… jak ta istota go nazwała? Grubasa? — Tak z czystej ciekawości — rzekł. — Jak zabrałby się pan do inhumacji tego… dżentelmena?