Выбрать главу

Zrzucony na fotel kot natychmiast usnął, jak padł, chrapiąc i poruszając zadartymi w gorę łapami. Zebrałam szmaty i rzuciłam je do trzaskającego wesoło kominka, po czym z rozkoszą zanurzyłam głowę w wiadrze z wodą. Potylicę oblał chłód, ale za to przeklęty kołtun przestał swędzieć, a puder – szczypać skórę.

Ledwo co zdążyłam wyschnąć i ułożyć włosy, gdy wywołano mnie do bramy i kurier królewski za poświadczeniem odbioru wręczył mi okręcony sznurkiem pakiet z jeszcze ciepłą pieczęcią. Przed gankiem zebrały się w grupkę przerażone, dopiero co przyjęte do Szkoły maluchy, które gapiły się na mnie szeroko otwartymi oczami. Posłałam im krzywy uśmiech i przeszłam obok, z goryczą czując się gościem w rodzinnym domu.

Jutro w naszym pokoju zamieszkają dwie nieznajome dziewczyny, ze ścian znikną tanie drukowane obrazki (należąca do Welki kolekcja sławnych magów praktyków, uwieńczonych w chwili kolejnego bohaterskiego czynu. Mnie osobiście wydawało się, że wszyscy mieli dokładnie tę samą twarz, a i to jakoś wykrzywioną), z krzeseł – rozrzucone przeze mnie rzeczy, a na stole zapanuje oburzający porządek. I najważniejsze – trzeba pamiętać, żeby wyrzucić z szafy chłodzącej głowę mawki albo któryś z maluchów przez resztę życia będzie się jąkał.

Złamałam pieczęć, wypatroszyłam pakiet i prychnęłam ze złośliwą satysfakcją. W kopercie oprócz zwoju pracy spisanego na urzędowym papierze leżał mój dyplom i dziesiątka szmaragdów o rozmiarach ziarenka grochu – królewskie karne. Zerknęłam na kaligraficzne pismo dworskiego skryby. „Pierwsze miejsce pracy: Stramin, mag dworski. Pracowała od 7 do 8 traworoda 1001 roku. Narzekań brak”. Oczywiście, że brak. Kto b się ośmielił narzekać na wiedźmę?

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nie powiedziałam ani słowa kłamstwa. Można wróżyć ze stokrotek, a można ze szczurów. Lubczyki też bywają różne, a ja uczciwie zaproponowałam ten najskuteczniejszy. Ale jak nie chcę, to nie. Ulokowałam się na brzeżku biurka i napisałam pożegnalną notkę do przyjaciół, na której położyłam kilka szmaragdów – po jednym dla każdego. Welka oczywiście zamartwi się i obrazi, ale co tu robić – zmartwiony mistrz jest znacznie groźniejszego, a on za moment dowie się o „wiedźmie”.

Z rzeczy zabrałam tylko najpotrzebniejsze. Miecz, suknię z balu absolwentów, ubranie podróżne i garstkę różnych drobiazgów na pamięć, jak na przykład zaczarowaną monetkę, na której zawsze wypadł Naum, zabawnie pozawijany, związany w supeł dębowy korzonek (Welka zapewniła, że odwraca uwagę sił nieczystych) i takie tam drobne amulety. Zapięłam na nadgarstku bransoletę – zbieracz z agatów. Napełniłam torbę ziołami w woreczkach i fiolkach, bez najmniejszego protestu sumienia zakosiwszy je przyjaciółce. To nic, ona sobie jeszcze nasuszy i nagotuje, a ja okazję do uzupełnienia zapasów będę miała nieprędko. Magowie praktycy rzadko zajmują się produkcją eliksirów, zwykle po prostu je kupując.

Koniec końców zmieściłam się w dwóch przyciężkich sakwach, które zaniosłam do stajni. Smok niedbale zaległ w jej progu i powitał mnie współczującym prychnięciem:

– A może byśśś tak przed daleką droga chwilę usssiadła, absssolwentko?

Tylko westchnęłam, przenosząc nogę nad smoczym ogonem. Szybko założyłam siodło, załadowałam bagaże i wyprowadziłam Wiewiórkę na podwórko. Kobyłka podejrzliwie łypnęła na smoka, który oblizał się ze smutkiem.

– Przepraszam, ale ja nie mam nawet czasu na porządne pożegnanie.

– Prawdziwi przyjaciele nie potrzebują pożegnań – prychnął smok – oni zawsze sssą z tobą, nawet jeśli nie prosssisz. Nie po to przyszedłem. Zobacz tutaj malutka.

Odwróciłam się w jego kierunku. Na koniuszku wyciągniętego do mnie pazura miał misternie pleciony, cieniutki srebrny pierścionek. Tańczących na nim odblasków było nieco za dużo jak dla zwykłej ozdóbki.

– Artefakt czy amulet? – spytałam rzeczowym tonem. Artefakt to przedmiot, który sam z siebie jest niezwykły, ot taki sobie kawałek magii, razem z nią znikający. A zaczarować można dowolny drobiazg – przed komarami, katarem albo złym okiem. Najczęściej do jednokrotnego użytku.

– Nie mam pojęcia – w zamyśleniu syknął smok. – poprzedni właśśściciel nie zdążył mi opowiedzieć…a tak w zasssadzie to on do mnie nie na pogawędkę wpadł…ssstrasznie był niesssmaczny, ot co…weź to dla ciebie. Sssama się połapiesz co i jak.

– Dziękuję – wyrzekłam szczerze, przymierzając pierścionek na środkowy palec. Wydawał mi się nieco przyduży, ale nie spadł. Smok skinął z zadowoleniem, podskoczył i rozprostował skrzydła. Kobyła zarżała a z przerażeniem i się cofnęła, a ja ręką osłoniłam oczy przed kurzem.

– Powodzenia na szlaku wiedźmo! – krzyknął Lewark, spiralnie wznosząc się w niebo. – Oho, a na szkolne ziemie zapędziła sssię cudza krowa! Przypomnieć sobie ssstare czasy czy jak?

Pozostało więc najbardziej nieprzyjemne, acz nieuniknione. Pozostawiłam kobyłę za bramą, wróciłam do Szkoły, wbiegłam po schodach na piętro i jednym szarpnięciem otworzyłam drzwi na oścież.

– O co chodzi? Mistrz podniósł wzrok, trzymając pióro nad kałamarzem. Na rozdwojonym koniuszku pęczniała kropla.

– Kupuję kobyłę – wypaliłam w biegu, otwierając pięść. Szmaragdy zielonymi kryształkami wysypały się na biurko i uciekły na boki.

Pióro wypadło spomiędzy palców, ochlapując pergamin.

– Skąd masz pieniądze?

– Sprzedałam swoją dobrą reputację – stwierdziłam bez wahania. I natychmiast w tej chwili wyjeżdżam do Dogewy.

– Zwariowała dziewczyna! Co się stało?

– Niedługo się pan dowie – obiecałam. – Do widzenia mistrzu. Uwielbiam pana!

I zanim mag zdążył się opamiętać, przechyliłam się przez biurko, lekko cmoknęłam staruszka w policzek, po czym uciekłam trzaskając drzwiami.

– A karne? – krzyknął za mną stary mag, ale nie było sensu wracać i wyjaśniać, że karę zapłacił król. Mistrz w gniewie jest przerażający.

Wiewiórka przywiązana za szkolnym murem, biła kopytem. Mało prawdopodobne, by udało mi się wyprowadzić ją ze stajni po „pożegnaniu” z mistrzem. Zdając sobie sprawę z powagi chwili, kobyła tańczyła jak nieujeżdżona trzylatka. Hop! I już jestem w siodle. Żegnaj, Straminie! Czekaj no paskudo, jeszcze nie zebrałam wodzy!

Rozdział piąty

Po opuszczeniu miasta zrobiłyśmy sobie z kobyłą postój. Wyciągnęłam z torby mapę Belorii i w zamyśleniu pochyliłam się nad delikatną koronką dróg, rzek i wiosek. Nie miało szczególnego sensu spieszyć się do Dogewy. Rozmowy z posłami z Arrlisu mogły przeciągnąć się nawet tydzień, więc Len i tak miał na głowie ważniejsze sprawy niż mnie.

Zwinęłam mapę i powolnym truchtem ruszyłam wzdłuż miejskiego wału, żeby wyjechać ze Straminu traktem na Czarnotrawne Ostępy. Miałam zamiar odwiedzić dobrodusznego zielarza, gburowatego Kuźmę i naszą wspólną pieszcioszkę, rudą mantykorę Tyśkę, a przy okazji spróbować złapać Stokrotkę. Sprzedaż jednej kobyły zapewniłaby mi jakieś pieniądze na start.

Ostatni raz obejrzałam się w kierunku Straminu i poddając się nieoczekiwanemu impulsowi, pomachałam ręką dachom domów, szpili pałacu i wieżyczkom Szkoły.

Miałam przeczucie, że następnym razem zobaczę je, ale to bardzo nieprędko.

* * *

Wydawało się, że droga do Ostępów byłą zaczarowana. Tak samo jak poprzednim razem, pogoda zepsuła się gwałtownie, niebo przesłoniła szara kosmata mgiełka, z której najpierw z rzadka i drobno, a potem mocniej i pewniej posypały się duże krople. Deszcz padał przez cały dzień i większą część nocy, chmury nieco się przerzedziły dopiero nad ranem – pojawiły się w nich wyblakłe białe rozdarcia, na przemian z czarnymi garbami. Nauczona gorzkim doświadczeniem zabrałam ze sobą tyle jedzenia ze świątecznego absolwenckiego stołu, że wystarczyłoby go na tydzień dla trójki podróżnych. Ale za to nie zadbałam o koński wikt. Wiewiórka z wyraźną niechęcią przeżuwała mokrą trawę, odmawiając ogryzionych przeze mnie skórek chleba. Siodło otarło jej grzbiet, nieprzyzwyczajona do dłuższych wycieczek kobyła co rusz potykała się na nierównej wiejskiej drodze. Gdzieś zdążyła też zgubić lewą przednią podkowę. Na wskroś przemokła i przygarbiona przypominała zabiedzoną i zagłodzona klacz. Zdecydowałam, że pozbędę się jej przy pierwszej okazji. Stokrotka, przy wszystkich wadach, znacznie bardziej pasowała do roli wiernej towarzyszki podróżującej wiedźmy.