W nocy Wiewiórka zrobiła mi kolejne i ostatnie świństwo w jej życiu.
Zjadły ją wilki.
Kiedy połapałam się w śladach, byłam wprost zaszokowana durnotą kobyły. Gdy tylko zasnęłam, spętana Wiewiórka nie wiadomo po kiego grzyba zagłębiła się w leśne chaszcze i długo błądziła tam bez określonego celu, póki nie spadła do parowu, gdzie ni to skręciła kark, ni to cierpliwie doczekała się pary chudych, oblazłych i skrzywdzonych przez zimie wilków, które na mój widok ze wstydem czmychnęły w krzaki. Biedne zwierzęta zdziwiły się na widok niespodziewanej zdobyczy mniej niż ja. Wzniosły pochwalne wycie do nieoczekiwanie szczodrych bogów i w pośpiechu rozparcelowały kobyłę, rozwlokły nogi i wątrobę do krzaków i nor, a dopiero potem zabrały się do posiłku jako takiego.
Oczywiście tak głupia śmierć nie zasłużyła ani na jedno dobre słowo. Wilki śledziły mnie nieustannie z gęstych zarośli malin smętnymi żółtymi oczami, walcząc z palącym pragnieniem kontynuowania biesiady. Zdychające z głodu pogryzły nawet siodło, zostawiając mi wędzidło jako jedyną pamiątkę po kobyle.
Szczęśliwie do Czarnotrawnych Ostępów zostawała mniej niż godzina jazdy. Pokonałam tę odległość w pół dnia, uginając się pod ciężarem dwóch sakw z jedzeniem i rzeczami. W okolicach obiadu udało mi się odnaleźć domek pustelnika – solidnie zabudowaną pieczarę we wzgórzu, od wewnątrz wyłożoną grubymi balami, z wyprowadzonym na bok kominem i parą okrągłych okienek. Na wzgórzu rósł rozłożysty jesion, którego srebrzyste liście ostro kontrastowały z ciemną zielenią okolicznych dębów.
Podstarzały bakałarz rozsiadł się w bujanym fotelu przy wejściu do jaskini, paląc długa fajkę z aromatyczną ziołową mieszanką, która nie miała nic wspólnego ze śmierdzącym krasnoludzkim tytoniem. Fotel miarowo skrzypiał. Kuźma, który w pocie czoła pielił łobodę na malutkim ogrodzonym poletku z równymi rządkami grządek, raz po raz prostował się, przerzucał pęczki chwastu przez płot i naganą popatrywał na mistrza, wyraziście pocierając strudzony grzbiet. Bakałarz uśmiechnął się dobrodusznie i kiwnął głową w kierunku pilnego uczucia, całym sobą wyobrażając uosobienie pokoju i całkowitego zadowolenia z życia.
Jako pierwszą moją pochmurną i przygarbioną postać zauważyła Tyśka, która drzemała w opianach przy płocie. Z radosnym piskiem zerwała się z miejsca, przeskoczyła przez fotel, powodując że zdębiały bakałarz upuścił fajkę. W trzy susy dotarła do mnie i przewróciła na ziemię, machając ogonem i pchając zimny nos wprost w moją twarz. Z nadmiaru uczuć liznęła mnie w ucho, rozmazując wymieszany z błotem przydrożny kurz.
Kuźma z ogromną chęcią skorzystał z pretekstu, by przerwać grzebanie w grządkach. Dokładnie zamknął za sobą furtkę (ku wielkiemu rozczarowaniu drepczących po polance kur, które rzucały głodne spojrzenia na świeżo skopaną), gestem wskazującym praktykę odepchnął noga łaszącą się mantykorę, po czym odebrał ode mnie ciężkie sakwy. Westchnęłam z ulgą i przeciągnęłam się, masując ramiona.
Po powitaniach i wyjaśnieniach w dwóch słowach celu swojej wizyty z zażenowaniem przyjęłam gratulacje bakałarza z okazji zakończenia Szkoły i przyjęcia do Konwentu Magów. Kuźma z zazdrością pociągał nosem. Jego egzaminy końcowe czekały w przyszłym roku, eksternistycznie, w związku z czym mistrz bez cienia litości zmuszał go do wkuwania i powtarzania obowiązkowego kursu szkolnego.
– I jak tam moja Stokrotka? – spytałam po zaczerpnięciu oddechu. – nadal zdobywa sobie sławę białej zjawy?
– No a jak! – zarżał Kuźma. – Jak na jesieni baby chodziły po żurawinę na mokradła, to ona sobie wymyśliła: stanie na ścieżce i nikogo nie przepuszcza, póki się jej nie da kawałka chleba albo coś słodkiego. Chociaż jak się któraś baba zgubi i zacznie nawoływać, to kobyła do niej wychodzi i na ścieżkę wyprowadza. Co poniektórzy to nawet jejny głos miły i delikatny słyszeli, a jeszcze inni to w ogóle cuda opowiadają, że jak zobaczy nieżonatego faceta, to się zmienia w nadobną pannę i patrzy tak smutno, że nie ma siły, coby się jej oprzeć.
Kuźma pomyślał chwilę, podrapała się po skroni i dodał:
– Uczciwie mówiąc, ci bohaterowie to, zanim usłyszeli nadobnej panny głos, niezbyt twardo na nogach stali. Zalatywało od nich jak z kadzi siwuchą…
– Kuźma kończ te głupie baje – przerwał mu zielarz. – czy nie widzisz, ze biedna dziewczyna jest zmęczona i pewnie głodna? Idź nakryj do stołu.
Uczeń niechętnie wykonał polecenie. Tyśka w podskokach ruszyła jego śladem, z uwielbienie, zaglądając mu w oczy.
– Jemu to tylko daj wolną wolę, a całymi dniami będzie bajki prawił. – Bakalarz z niezadowoleniem, ale i bez złości pokręcił siwą głową. – Wolho, niech pani siada. No to gdzie ma pani skierowania?
– Do Dogewy, jako główny mag konsultant – skłamałam.
Chyba skierowanie do Dogewy było równie prawdopodobne jak skierowanie do piekieł jako naczelnego inżyniera nekromanty. Oczy zielarza wyszły na wierzch i do wypadnięcia całkiem zabrakło im całkiem niewiele.
– Kh – hym – zakasłał zmieszany. – kiedy ja byłem zastępcą do spraw nauczania, nawet skierowanie do miast leżących niedaleko Dogewy i Arlissu uznano za potworne nieszczęście, którym straszono największych wagarowiczów i psotników.
– No to chyba dostałam za swoje – roześmiałam się. – Co prawda po dwóch latach obcowania z wampirami nie wydaje mi się, by miały szanse mnie przestraszyć czy zdziwić. Tak więc pozostaje pytanie, kto z nas miał większego pecha.
– A niech się pani nie zarzeka – krzywo uśmiechnął się stary mag, starannie chowając niepokój w kącikach oczu. – Ale w takim razie podejrzewam, że poinformowano panią o… y – y – y… obrządku?
– Którym dokładnie? – zebrałam się w sobie.
– No tym… – Zielarz tak starannie poruszał brwiami i mrugał, że poczułam się niewyraźnie. – Tym, który, no… ten tego…
– Rytuale grupowego rozpicia przydzielonego maga pierwszej nocy drugiego jesiennego młodego księżyca?
Mag nie znalazł na mojej twarzy ani cienia i zrozumienia i z westchnieniem zakończył z aluzjami:
– W takim razie czeka panią poważna rozmowa z władcą. Tak wysokie stanowisko zobowiązuje panią, by towarzyszyć mu… wszędzie, a to nie każdy da radę wytrzymać. A przynajmniej człowiek.
W tym momencie nerwy mi puściły:
– skoro i tak się niedługo wszystkiego dowiem, to dlaczego pan jednak nie wypowie się trochę bardziej zrozumiale?
– Nie mogę. – Stary mag przepraszająco rozłożył ręce. – Po pierwsze, razem z pani mistrzem złożyłem przysięgę, a po drugie, i tak sami nic do końca nie wiemy.
Nasza rozmowę przerwał Kuźma, który tupał jak solidnych rozmiarów niedźwiedź. Trzymając w objęciach bardzo ciężki dębowy stół.