Выбрать главу

Moje pierwsze zetknięcie z Kaielem miało miejsce jesienią dwa lata wcześniej, kiedy to Len, z daleka wyczuł kolejnego petenta, zbliżającego się do Domu Narad, po czym zerwał się z fotela i zupełnie mając za nic władczą godność, wyskoczył przez otwarte okno.

– Mam już tego typa po dziurki w nosie i głębiej – narzekał potem. – Nie może dnia przeżyć bez władcy nie może. Wczoraj też był…biedny i cierpiący. Chomąto mu znikło. A dokładniej to sobie chłopina popił wieczorkiem i nie pamięta, gdzie wyprzęgał konia. A ja mam dłubać w jego podświadomości i przekopywać się przez brudne gacie. Łazi do mnie z kompletnymi bzdurami, zamiast lepiej poszukać… – dodał z rozdrażnieniem.

– No i co znalazł to chomąto?

– Ano znalazł. Wpakował je pod piec.

– No dobra, takie miejsce mnie osobiście by do głowy nie przyszło i nie przejmuj się tak, trzeba mieć lżejsze podejście do życia, bo zanim skończysz dwie setki, zamienisz się w prawdziwą strzygę, paskudną, wściekłą, przynudzającą i wredną. Skoro już ten facet…znaczy się wampir… zebrał się na odwagę i przyszedł do ciebie, pewnie to chomąto jest dla niego jak rodzone dziecię. Może to był prezent od teściowej z okazji ślubu? Ulituj się nad biedakiem, niechaj znajdzie to swoje chomąto i się ucieszy!

– A on następnym razem pójdzie o krok dalej i wyśle mnie na poszukiwanie topora – Len zdenerwował się jeszcze bardziej.

– Może jednak będzie się krępował?

– Niedoczekanie!

Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że naprawdę nie miałam pojęcia kogo bronię! Topór, portki, dziwne dźwięki na strychu, nocne strachy starszej córki, koso patrzący sąsiad, fakt, że nie wzeszły nasiona ogórków zebranych przed dwoma laty, występujący we śnie grób, wiadro, które utonęło (albo wypłynęło) w studni, krakanie wrony pod oknem, bulgotanie w lewym podżebrzu – i to wszystko to musieliśmy z Lenem zbadać, wyjaśnić, doradzić i tak dalej i tym podobne. Nic dziwnego, że władca uciekał przed gorliwym poddanym jak przed dżumą.

w Dogewie schowanie się przed Kaielem, zresztą jak i przed dowolnym innym wampirem było niemożliwe. Wyczuwały mnie na odległość wiorsty, jak ścierwik zdechłą krowę. Ale o ile Len czy Kella, zauważali go zawczasu i mogli (co też robili) dać nura w krzaki i się przyczaić, to mnie pozostawało tylko zgrzytanie zębami w uprzejmie wyduszanym powitaniu.

– Dzień dobry, Kaielu – rzuciłam możliwie najbardziej niedbale, udając, że jestem całkowicie pochłonięta nauką.

– Może dla kogo i dobry, a może dla kogo i ostatni – skomentował Kaiel smętnie, jota w jotę trzymając się swojego zwykłego scenariusza, i stanął obok mnie, zasłaniając słońce – Nie widziałaś przypadkiem władcy?

– Nie, nie było go tu i nie będzie – odpowiedziałam przewracając stronę.

Smutne doświadczenie podpowiadało, że tak łatwo się Kaiela nie pozbędę. I miało rację. Nie odchodził tylko sapał głośno na moim ramieniem. W żadnym wypadku nie należało zadawać mu jakichkolwiek pytań, tym bardziej o zdrowie. W przeciwnym razie już nie było możliwości uniknąć szczegółowego opisu wypełnionego cierpieniami dnia i dokładnie takiej samej nocy.

– Coś się jakoś niewyraźnie czuję – zaczął Kaiel, nie doczekawszy się zainteresowania z mojej strony.

Wcale się nie zdziwiłam. To było jego dyżurne zdanie. Cała skuliłam się w oczekiwaniu nieuniknionego i milczałam, jak krasnolud na przesłuchaniu. Ile krwi mi napsuł ten „umierający” wampir – nie da się wyrazić słowami.

– W głowie mi się kręci… Serce głośniej bije. I w oczach ciemnieje… – kontynuował wyraźnie nabierając wiatru w żagle i dochodząc dokładnie do tego samego co zawsze logicznego wniosku: – To chyba śmierć moja przyszła.

– Moim zdaniem, ona od zeszłego lata nigdzie nie odchodziła.

– I jak ci nie wstyd żartować z takich rzeczy! – Oburzył się Kaiel. – Wy ludzie, to nie macie serca ani litości. Nie ma w was współczucia dla bliźniego. Umrę na twoich oczach, a ty nawet nie zapłaczesz.

– Nie zapłaczę – potwierdziłam. – Kaielu, pan mnie przeżyje. No co panu znowu do głowy strzeliło? Od jak dawna się panu w głowie kręci? Kwadrans?

– Cztery kwadranse – dumnie poprawił mnie wampir. – Z rana się normalnie czułem, przed obiadem też, a jak skończyłem sadzić ziemniaki, i się wyprostowałem, to mi od razu w oczach ciemnieć zaczęło…

Prawie że jęknęłam ze złości.

– Kaielu, po prostu się pan przegrzał się na słońcu. Proszę chwilę posiedzieć w cieniu, wypić szklankę wody, i ta pańska śmierć odejdzie z niczym.

– Gorącej czy zimnej? – skrupulatnie dopytał wampir.

– Ciepłej, przegotowanej!

– A to na pewno pomoże?

– Na pewno, na pewno, tylko niech pan już stąd idzie, i nie stoi na słońcu, bo będzie panu gorzej.

Jedynie bezpośrednie zagrożenie zdrowia mogło przegnać Kaiela z plaży. Nieco pojaśniała na twarzy i oddalił się rześkim krokiem całkiem zdrowego wampira.

Len wygrzebał się z krzaków i wznowiliśmy katorżnicze prace w granitowych kopalniach nauki. Koniec końców nie udało mi się nauczyć, czytaj: logicznie poukładać w pamięci historii rozwoju magii – wykułam ją na blachę jak ten szpak, nie wnikając w sens słów. Len z ubolewaniem przekonał się, że nic więcej ze mnie nie wykrzesze, i ogłosił krótką przerwę.

Moje ramiona spaliły się do reszty i zdaniem Lena, zaczęłam przypominać gotowanego raka. I mimo, że ciepły piasek wabił i kusił, musiałam narzucić koszulę i przenieść się w cień pod wierzby. Marcowy huragan powalił jedno z drzew, wyrwawszy je z korzeniami, i teraz powoli, w cierpieniach konało na ziemi, wypuściwszy ledwo co rozwinięte listki.

– Len, chodź mi pomóż, co?

Wydawać by się mogło, ze wampir drzemał, wyciągnięty w niewielkim cieniu, ale chętnie podniósł się i podszedł do drzewa. Jeszcze raz pomyślałam, że obcowanie z telepatą ma swoje zalety – nie zadając pytań Len jednym pociągnięciem podniósł wierzbę i ustawił odziomkiem w jamie.

– Nieco bardziej na lewo… teraz do mnie… dobrze, tak trzymaj. – Na czworakach zaczęłam entuzjastycznie wyrównywać i udeptywać ziemię dookoła pnia. Prace leśne zbliżały się ku końcowi, gdy w krzakach ponownie zaszeleściło i wynurzyła się z nich Kella z bukietem młodych pokrzyw. Przed ich leczniczymi oparzeniami chroniły zielarkę grube rękawice z płótna.

Na widok Lena, wampirzyca zachłysnęła się z oburzenia.

– Władco! Co ty tutaj robisz?!

– Trzymam drzewo – uprzejmie, choć mało zrozumiale wyjaśnił Len, wyraźne próbując nie patrzeć w oczy zielarki, z których strzelały błyskawice.

– Po całej Dogewie cię szukają!

– Po co?

– I mnie jeszcze pytasz?! Za pół godziny przybywa poselstwo z Arlissu!

– Kella, wczoraj wyraźnie dałem do zrozumienia, że nie chcę i nie zamierzam go podejmować. Sami się bawcie.

– „ Nie chcę” i „ nie będę” to dwie różne rzeczy. Zabieraj się natychmiast idziemy do Domu Narad!

– Kella, a mogę wiedzieć, z kim rozmawiasz? – przemiłym tonem zapytał władca.

Zielarka nieco spuściła tonu:

– Władco, masz obowiązek być tam obecny.

– Nic z tych rzeczy.

– Będzie skandal!

– Będzie – obojętnie zgodził się Len.

– Władco!

– Zielarko?

– Błagam, przyjmij ich.

– Nie.

– Len!

– Nie.

– Twój niezrozumiały upór uderza mnie w samo serce!

– Gdybyś miała serce, to byś mnie zrozumiała.