Выбрать главу

Kella jakoś dziwnie zamilkła po czym rzuciła w moją stronę spojrzenie z ukosa.

– Len, czy ja cię czasem od czegoś nie odrywam? – spytałam nieśmiało, wyczuwając pismo nosem. – To idź sama powtórzę, już mi niewiele zostało.

– Wcale mnie nie odrywasz. Idź, Kella. Nie ma sensu przedłużanie tej bezmyślnej rozmowy.

Na pobladłej twarzy Zielarki wyraźnie malowała się chęć potraktowania Lena pokrzywą.

– Ty, parszywy smarkaczu! – uniosła się, zapomniała o konwenansach. – Już mam powyżej uszu twoich głupich wybryków. I bez tego załatwiłeś sobie, a Dogewie przy okazji taką renomę, że gorzej się nie da. Władać jest łatwo, chociaż raz posłuchaj i chociaż raz zapomnij i swojej dumie, ty napuszony dzieciaku!

Kella nagle uświadomiła sobie na kogo podniosła głos i na jej twarzy pojawiły się ceglaste rumieńce. W rozszerzonych źrenicach ukazał się strach.

– Aek’vill kress – ze złością wycedził władca, przerywając wytężoną, przeraźliwą ciszę. – K’ere – ell. Kie – Lanna.

Zabrzmiało to jak policzek.

Zielarka zachwiała się, po czym upuściła pokrzywę pod nogi Lena, Kella zakryła twarz rękoma i potykając się jak postrzelona sarna rzuciła się do ucieczki, nie patrząc przed siebie.

– Len… – zaczęłam ostrożnie.

– Bądź cicho, dobrze?

– A może…

– Wiem. Przesadziłem. Ona również – Wampir cofnął się o krok i otaksował wykopane drzewo krytycznym spojrzeniem – I już wystarczy na ten temat, chodź się przygotować do egzaminu.

Wzruszywszy ramionami, zebrałam z ziemi konspekty, ale proces nauczenia napotkał trudności i po chwili zakończył się całkowicie. Len zauważalnie stracił zainteresowanie magią praktyczną, zrobił się roztargniony i prawie nie słuchał moich odpowiedzi.

Bardzo szybko znudziło mi się brzmienie własnego głosu i obojętne potakiwanie wampira. Z trzaskiem zamknęłam konspekt i tym sposób wyrwałam Lena ze stanu melancholii po czym ogłosiłam, że już wystarczy, a tak w ogóle to ja chcę jeść, a Kryna obiecała, że upiecze na kolację pasztet. Czy władca uczyni nam ten zaszczyt i przyłączy się do posiłku? Nie, nie uczyni – po części z powodu braku czasu, po części z niechęci do podrobów. Może zajrzy później, bliżej nocy…I czy nie zabrałabym ze sobą jego spodni? W wilczym pysku mogą nieco stracić na wyglądzie. Zapewniłam Lena, że posiadanie spodniami władcy sprawi mi ogromną, z niczym nie porównaną radość.

Tym razem mój sarkazm okazał się chybiony. Władca syknął „Odwróć się!”, a gdy pozwolił mi się obejrzeć, schludnie złożone spodnie leżały na piasku. Obok otrząsał się biały wilk, doprowadzając do porządku kosmate futro.

I tak się rozstaliśmy. Wilk zniknął w lesie, węsząc po śladach Kelli, a ja, przerzuciwszy spodnie przez ramię, ruszyłam do najbliższego przesmyku przestrzennego – podczas pracy nad dyplomem gruntownie zbadałam siatkę portów i tyneli „brudnopisu”.

Zupełnie nie zaskoczył mnie fakt, że prawie natychmiast natknęłam się na Kellę, która starannie podlewała łzami krzak jaśminu. Krzak nie wyglądał na specjalnie zachwycony. Trzeba przyznać, ze dogewska Zielarka miała wprost fenomenalny talent do pojawiania się przed nosem ludzi szukających samotności i znikania akurat w chwili, gdy ktoś pilnie potrzebował jej pomocy.

Podeszłam do płaczącej dziewczyny i usiadłam obok. Mówiąc prawdę „dziewczyna” była tak dziesięć starsza ode mnie, choć wyglądała na równolatkę. Z tego powodu Kella często zadzierała nosa, pobłażliwie wołając na mnie „mała”. Czy to moja wina, że wampiry żyją pięć razy dłużej? Nawet gdybym nie wiem jak chciała, to mało prawdopodobne wydawało się, bym dożyła czasów, kiedy różnica wieku przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. W związku z czym dawno już machnęłam ręką na etykietę i zwracałam do Kelli per „ty”. Nie żeby jej się to szczególnie podobało, ale nigdy otwarcie nie wyraziła dezaprobaty.

– Hej – leciutko dotknęłam jej łokcia. – Co się takiego stało?

Zamiast odpowiedzieć wampirzyca gwałtownie wtuliła się w moje ramię, obejmując rękoma za szyję. Z roztargnieniem pogłaskałam ją po wstrząsanych łkaniem plecach. Nigdy nie umiałam i nie lubiłam nikogo pocieszać.

– No nie przejmuj się tak… Pokłóciłaś się z władcą, no i co z tego… Przecież po dziesięć razy na dzień koty drzecie…

– On…on mnie…rajfurką nazwał! – gorzko chlipnęła Kella w moją na wskroś przemoczoną koszulę na ramieniu.

– Za co?

Ale wampirzyca zaniosła się nową serią łkań, wyraźnie nie życząc sobie odpowiadać na moje pytanie, w związku z czym śpiesznie zmieniłam temat:

– A co to był za język, w którym rozmawialiście?

– Alladar – odburknęła niewyraźnie. – To nasz starożytny i rodzony język…

– Nie mów? A mnie się wydawało, że wampiry mówią w ogólnym. Całą sobą wyobrażałam głębokie zainteresowanie.

To zadziałało. Zielarka oderwała się od mojego ramienia, wyciągnęła z kieszeni chustkę i głośno wyczyściła nos.

– W alladarze porozumiewamy się sobą, a i to nie zawsze. Ten ogólny jest jak pożar leśny: łapie jedną rasę za drugą. Za dwa – trzy stulecia nikt nawet nie będzie się domyślał, że istnieją jakieś tam inne języki. Po co się przez siedem lat uczyć się alladara, jeśli po pół roku mnożna spokojnie gadać w ogólnym?

Podrapałam się w czubek głowy. Wszystkie rasy rozumne, oczywiście z wyjątkiem ludzki, znajdowały w języku ogólnym jakieś wady. Krasnoludom nie podobał się nadmiar samogłosek. Elfom – toporne brzmienie. Trolli nie zadowalał zbyt mały zasób słów niecenzuralnych, a teraz jeszcze wampiry cierpią z powodu nierównowartościowego zastępstwa. Moim zdaniem ich narzecza nadawały się wyłącznie do zaklęć – tak samo skomplikowane i wyłamujące język. Ale nie zdążyłam podzielić się z Kella moim niepochlebnym dla wampirzycy wnioskiem – na polanę wyskoczył biały wilk.

Na mój widok cofnął się zaskoczony, ale potem kichnął z pretensją pokręcił pyskiem w lewo, w prawo, po czym transformował. Wykonawszy klika zamachów skrzydłami, żeby rozruszać mięśnie postąpił krok w naszym kierunku.

Dwa smętne spojrzenia z dołu do góry nieco zachwiały jego zdecydowanie. Wampir przestąpił z nogi na nogę, po czym zakasłał skrępowany.

– Wolho, twój pasztet nie może się już ciebie doczekać – przypomniał.

Włożyłam w sceptyczne prychnięcie cały swój stosunek do jego talentów dyplomatycznych.

– Zgadzam się, to idiotyczna wymówka. Ale idź sobie. Musimy poważnie porozmawiać.

Spojrzałam na Kellę.

– Idź – potaknęła. – Poradzimy sobie.

– Ale jeśli się pozabijacie, to czy mogę zabrać czaszki do muzeum? – zapytałam z nadzieją – No dobra, dobra wszystko rozumiem! Już mnie nie ma!

– Tylko oddaj spodnie! – przypomniał sobie Len. Mściwie rzuciła w niego zmiętym elementem garderoby.

Niestety próba podsłuchiwania wampirów mijała się z celem. Po pierwsze, Len i tak natychmiast by mnie przyłapał. Po drugie, od razu przeszli na swój gardłowy język. W związku z czym naprawdę sobie poszłam.

Żeby dopełnić mojego pecha, obiecany przez Krynę pasztet pozostał tylko teorią. W ogóle od momentu, gdy w jej domu zamieszkał pewien – muszę przyznać że wcale sympatyczny i przyjemny w obyciu – wampir męskiej płci o imieniu Oroen, moja gospodyni zaczęła spędzać w kuchni oburzająco mało czasu na całe dnie znikając gdzieś ze swoim wybrańcem. Można było myśleć, że żywią się powietrzem. Przez ostatni miesiąc łaziłam wściekła i głodna, dożywiając się u swoich pacjentów, i od czasu do czasu na bankietach u Lena. Nie, żeby władca rzadko mnie zapraszał, ale po prostu nie cierpiał oficjalnych przyjęć i uciekał z nich pod każdym możliwym pretekstem. Więc głodowaliśmy razem.