Выбрать главу

– Nie, zdaje się, uciekli naprawdę.

– Złazimy? – nieufnie uściśliła Orsana, spoglądając w dół, jak kot, zagoniony na dach przez podwórkowego psa.

– Wleźć zawsze zdążymy. – Gałęzie skończyły się i zawisłam na rękach, miotając nogami w powietrzu – Dzieci, ja sam nie zejdę! Ja-a-a! Aj!

Spadać okazało się z niewysoka, ponadto – w mech. Pocierając stłuczony tyłek, namacałam szelkę torby, zabrudzoną w lepkim błocie i podciągnęłam do siebie. Znajomy mdlący zapach nos.

– Rolar! Orsana!

Rubinowa głownia chętnie odezwała się na błysk pulsara. Sztylet Orsany leżał pośrodku mokrej śluzowatej plamy, dokładnie przedstawiającej zarys zabitego przez najemniczkę wilka.

Pochyliliśmy się nad plamą, jak drewniani idole staruszków.

– To nie prawdziwe wilki – nareszcie wycisnął z siebie Rolar.

– Genialnie! Jak domyśliłeś się?! – Orsana załamała ręce w udanym zachwycie. – Może taki mądry, zgodnie wyjaśnisz, czego oni od nas chcieli?

– Nie od nas – pokołysał głową wampir. – Od niego. Oni prześladowali nas w nadziei, że Władca, który od nich umknie się w końcu ujawni.

– Niepotrzebnie mieli nadzieję.

– Nie niepotrzebnie. On rzeczywiście przyszedł i poprowadził ich za sobą. Gdybyśmy byli stadu potrzebni, ono by się rozdzieliło. Wpadli w rozpacz zażądać rearu po dobremu i próbują schwytać Arrakktura siłą.

Ja nie uwierzyłam swoim uszom:

Len tu był?! Ty jego widziałeś?

Wampir kiwnął:

– Przelotnie. Na szczęście, on okazał się zbyt mądry, by przyjąć bój, dogonić zaś uciekającego Władcę nie będzie mógł żaden wilk – a metamorfy ani trochę są bystrzejsze od zwyczajnych wilków. Widocznie, ich intelekt zależy od wybranego ciała.

– Jak myślisz, Len wróci? – żałośnie zapytałam.

– Jestem pewny. I wewnętrzny głos podpowiada mi, że te kreatury też tak prosto od nas nie odczepią się.

Orsana, siedząc na mchu, zacięcie ocierała brudny sztylet.

– Znachorzy linka! – przedrzeźniała go. – Dobre, sławne wilki! Wolha, ty z pewnością, żartowałaś, kiedy powiedziałaś, że u wampirów jest niejaki szósty zmysł, za pomocą którego oni rozpoznają wszystkich żywe istoty?

– No dobrze, pomyliłem się! Kajam się i pełzam u twoich stóp! Jesteś zadowolona? – odburknął Rolar. – Trzeba wynosić się stąd. Szybko łożniacy zrozumieją, że, pognawszy za ofiarą na gapę, zostawili trzy pierwsze.

– Bez koni daleko nie pójdziemy – zaniepokojona zauważyła Orsana.

– Lepiej podejść kawałek niż zostać w tym miejscu – uwaga Rolara była nie pozbawiona sensu. Najemniczka włożyła sztylet w pochwę i zerwała się na równe nogi. Podchwyciłam torbę i poszłam za przyjaciółmi.

Ku naszej ogromnej uldze, las wkrótce się skończył. Nad polem migotały rzadkie gwiazdy, księżyca nie było widać. Okazało się, wilki złapały nas w jakiejś setce kroków od skraju lasu, dniem my dawno byśmy go zauważyli zarysował się przebłysk. Rolar gwizdną na dwóch palcach, przeleciało echo nad śpiącą równiną, i nie zdążyło się zgubić wśród łagodnie położonych pagórków, jak zmieniło się narastającym tupotem. Na przodzie biegł Karasik, bok w bok z nim – Wianek i kilka kroków dalej – Smółka. Byłam gotowa pocałować ją w czarną szkodliwą mordę, lecz odłożyłam czułości na potem i szybciej wskoczyłam do siodła. Bardzo w porę. Tylko wyszperałam drugie strzemię i wyprostowałam się, jak kobyła pisnęła, stanęła dęba i bez popędzania rzuciła się naprzód. Cudem utrzymawszy się w siodle, obejrzałam się i nieomal spadłam z własnej winy – od podnóża lasu szybko rozpełzał się czarno szary cień. Przejęcie zawodząc, wilki zbudowały szerokie półkole, jak konie wyścigowe podczas obławy i rzucili się w ślad za nami. Oni niezbyt się rwali do roboty, i wkrótce pojęłam, dlaczego – na przodzie zabłyszczała rzeka.

Mnie dogonili Rolar z Orsaną. – niezupełnie słusznie, konie ich poniosły i instynktownie przybliżyły się do Smółki.

– Zaprzestali oblężenia, nie zostawiwszy nawet pary wartowników! – Najemniczka niebezpiecznie zwiesiła się w lewo. – Widocznie, rozważali jak Rolar co do koni – w polu między rzeką i lasem my nie będziemy mogli wykonać żadnego ruchu.

– Co to jest za trakt bez mostu?! – rzuciłam się na boga winnego wampira. – Wy co, towary z brzegu na brzeg przerzucacie z katapulty? A kupcy z rozbiegu po wodzie biegną?

– Dlaczego? Most jest tylko w nocy. Przy nim zazwyczaj dyżuruje stróż, za symboliczną opłatą…

– Gdzie?! – przerwałam, zdecydowana oddać wszystko do ostatniej nitki stróżowi, byle jak najszybciej wynieść się z tego brzegu.

– Powinien być na przodzie, na trakcie- zmieszanie odezwał się wampir. Droga, dotychczas prowadząca pod górkę, dała nurka w dół, i Krogania otworzyła się przed nami w całej wspaniałości stromych brzegów i potężnego łożyska, dwa razy szerszego od Pieszczoty.

Most i naprawdę był. Jego zniszczony szkielet bardzo malowniczo dymił się pod księżycem, przypominając szkielet gigantycznego smoka. Lecz osadzać koni nie pomyśleliśmy – wilczy krąg otoczył brzeg i teraz zaciskał się, odciąwszy drogę powrotu.

– Jeżeli spróbujesz dać nurka, już nie wynurzysz się – mrocznie obiecałam Smółce, mając nadzieję, że budowniczym starczyło rozumu nie stawiać most w samym szerokim i najgłębszym miejscu.

Skok z wysokiego brzegu w nieznaną rzekę i bez tego zostawia masę niezapomnianych wrażeń, a kiedy wwalasz się tam konno na koniu, twoje uczucia można wyrazić tylko słowem: “Imruk (Przypomnienie autora: Bardzo nieprzyzwoite trolle przekleństwo. Często wykorzystuje się je ze słowem “pełny”)!!!” Opowiadając o podobnych momentach, który przeżyłam oni przeszczęśliwi wkręcą, że “całe życie przeszło mi przed oczami”, lecz ledwie zdążyłam dotrzeć do siedmiu lat, kiedy pojęłam, że jeszcze nie długo po będę na tym świecie – jako głucha, ślepa i z okropnym świerzbem w nosie. Pokręciwszy głową i mrużąc oczy, ja mniej więcej doszłam do siebie. Szybko obejrzałam się. Smółka szybko, celowo płynęła naprzód, rozgarniając wodę nie gorzej od kaczki. Konie wyraźnie opóźniały się. Zobaczyć, czy są na nich jeźdźcy, nie udało mi się.

Kobyła już dotykała kopytami dna, kiedy wilki nareszcie zdecydowały przyłączyć się do zawodów pływackich. Prawda, skakać z rozbiegu nie zaczęli, a ostrożnie zeszli po brzegu.

Po upływie kilka minut konie dostały się na mieliznę i westchnęłam z ulgą – nasze straty ograniczyły się do brody Rolara, bez śladu zginowszej w wirze. Wampirowi starczyło jednego spojrzenia, by stwierdzić:

– Z ogierami tu nie podejdziemy, brzeg zbyt stromy. Wolha, ty ze Smółką wydostawajcie się i skaczcie konno, a my z Orsaną puścimy się wzdłuż mielizny, poszukamy…

– Kiedy znajdziecie, wtedy wszyscy razem wydostaniemy się stąd – przerwałam. – Ty co? Was tu bez soli zeżrą, a ja z góry będę się lubować?

– Z dołu tobie będzie mniej do lubowania – odburknął Rolar. – Leź, jak mówią… głupia!

– Co?

Głos ja nie podnosiłam, lecz po moim tonie wampir pojął, że żreć go będą nie tylko wilki, i rozsądnie się zamknął.

Wilki powoli, lecz nieubłaganie zbliżały się. Na przodzie biegł przywódca, zachłannie błyskając oczami, jak idący na abordaż pirat. Dla efektu mu brakowało mu tylko jatagana w zębach.

Smółka chrapnęła i cofnęła się, gotowa znów zabawić się w wyścigi konne, lecz na środku rzeki przed pływającymi łożniakami zjawił się wysoki wodny pagórek, zawrócił, opasał krąg, i kreatury z piskiem zginęli w wirze. Pozostali szybko wrócili się z powrotem do brzegu. Ktoś zdążył, lecz dla wszystkich szczęścia nie starczyło…