Выбрать главу

– Duża ta ryba – oznajmiła lodowatym głosem Orsana.

– Patrząc, czym ją karmili – najmniej oszołomiony odezwał się wampir.

Ocalałe wilki wdrapały się na stok i zbiły się w kupę, rycząc i zawodząc. Żal było na nie patrzeć, ale bardzo przyjemnie było uświadamiać sobie, że i one mogą na nas tylko popatrzeć.

– Dlaczego nie szukają miejsca gdzie jest w bród? – zastanawiałam się, spoglądając wzwyż – nie czeka na nas tym brzegu druga połowa stada, które rozdzieliło się przed spaleniem mostu.

– Prawdopodobnie wiedzą, gdzie jest. Dziesięć wiorst stąd, kierując się w górę rzeki.- Rolar, strząsnąwszy odrętwienie, zawrócił konia. – Pojechali, nie będziemy tracić czasu. Jeżeli szybko znajdziemy most, to do świtu zdążymy odgrodzić się od nich jeszcze jedną rzeką. Dobra, macie doświadczenie w podpalaniu mostów? Nie? No to, trzeba będzie improwizować…

ROZDZIAŁ 4

Zbudził mnie dźwięk mieczy. Ja szybko zerwałam się na równe nogi – nadaremnie: Rolar i Orsana po prostu się rozmiękczali.

– Dobrego ranka, Wolha! A raczej, dzień dobry!

– Pozdrowienie, śpiochu! Nie dotrzymasz nam towarzystwa?

– Z trójką z bojowych sztuk, postawionej z litości? Zwolnijcie! – znów ułożyłam się i naciągnęłam na głowę koc, lecz czy można zasnąć w tych nigdy nie kończących się brzękach, świstach, tupotach i krzykach? Potem ktoś na mnie nastąpił (kto – nie przyznali się, zwalając winę przyjaciel na przyjaciela, na Smółkę i moją burzliwą wyobraźnię), bójka wybuchła nad moim uchem, i w tej samej chwili posypały się iskry z mieczy, i ja, dziękując losu, na czworakach wypełzłam spod koca, ostatecznie rozstając się ze snem.

– To nieuczciwe! – z oburzeniem wrzasnęła Orsana. Obróciwszy się, zobaczyłam ją leżącą na plecach, z zadartą nogą, którą Rolar trzymał za kostkę.

– A wierzgać się – to uczciwie? – Wampir puścił nogę Orsany i najemniczka w tym samym czasie spróbowała kopnąć go poniżej pasa.

– Bogowie cię za to ukarzą – zagroziła Orsana, wściekając się za niedozwolone przyjęcie, czy może za zręczność, z którą Rolar uniknął kopniaka.

– Oni mnie już ukarali – tobą! – Wampir podszedł i wyciągnął do niej rękę, którą dziewczyna, co dziwne, przyjęła. Nareszcie obie strony się pogodziły…

Źle się wyspałam, na dodatek nie złaziliśmy z koni od samego ranka, pędząc w nocy leśnymi ścieżkami. I tylko kiedy niebo na wschodzie poszarzało, a ziemia ucichła przed świtem, policzyliśmy naszą czasową przewagę i bez pośpiechu, pozwoliliśmy zmęczonym koniom zatrzymać się. Śpieszywszy się, i tak padliśmy na ziemię. Nie było nawet sił na rozpalenie ogniska, a odzież i koce musiałam wysuszyć sama. Teraz od nich pachniało spalenizną. Ja nie pamiętałam, jak i kiedy postawiłam ochronną barierę, ale ona była w miejscu, przy czym taki potężna, że za nią wokoło naszego postoju zgromadziła się cienka szara obręcz z małych muszek i motyli. Nieopodal leżała ogłuszona wrona, która po zderzeniu z barierą bezradnie wymachiwała nóżkami.

Czekała na mnie przyjemna niespodzianka: moi towarzysze, wstawszy godzinę wcześniej, zagotowali wodę z malinowymi gałązkami i nawet nazbierali jakiś grzybów pogańskiego gatunku, usmażywszy je na gałązkach. Oboje twierdzili, że grzyby są jadalne, tylko o tym mało kto wie, i z nadzieją czekali, kiedy podejmę się próby kulinarnej tych walorów smakowych. Niestety, nie doczekali się – jestem rozsądnie ograniczyłam się do ukropu z chlebem, rozważywszy, że, jeśli grzyby są jadalne, o tym wiedzieliby wszyscy (a nie tylko ci, którzy ich nigdy nie próbowali).

Rolar i Orsana jeszcze długo przekonywali się w spożywczej wartości grzybków, ale w koniec końców poszli po moim przykładzie, a grzybki poganki oddali Smółce. A raczej, wyrzucili w krzaki, a kobyła odszukała je tam sama i żarłocznie zjadła razem z gałązkami. Jej nic się nie stało, ponieważ ona wcześniej jadała muchomory jak trawę, to chyba to nie mogło służyć jako dowód ich jadalności.

Po obiedzie, zaczęliśmy się doprowadzać do porządku – szukać rzeczy, czesać się, a Rolar wyciągnął z torby zapasową brodę. Och… jak nam z Orsaną było wesoło… po pierwsze, ona ewidentnie długo leżała w magazynie i po upływie terminu zdatności mól gorliwie postanowił usunąć ją z oferty. Po drugie, sprzedawca albo srodze pożartował sobie, albo pomylił się przy kompletowaniu – wąsy były czarne, cienkie i obwisłe, a krótka szeroka broda przeraźliwie odróżniała się od wąsów, że z daleka wyglądała jakby się paliła, oślepiając oczy. Gorzej – niedbale zmięta na dnie torby, teraz sterczała we wszystkie strony, jednocześnie zaginając się wzwyż, jakby Rolar jechał w przeciwnym kierunku wichury. Gdy naśmiałam się, kazałam mu wyrzucić ją, po stwierdzeniu Orsany, “pogańskie włosy”, w zamian nałożywszy na niego zupełnie przyzwoitą iluzję. Prawda, przez nie bez przeszkód przechodziła ręka, i wroga, który życzyłby sobie schwycić wampira za brodę, oczekiwała niemiła niespodzianka. Za to teraz nie można było jej odróżnić od prawdziwej.

Całą noc na niebie nad łąką coś błyskało i nad ranem widocznie zasępiło się, poszarzało, a horyzont obłożył się chmurami i stamtąd było słychać podejrzane grzmoty.

– Żeby deszczu nie było – niepokoił się Rolar, raz po raz spoglądając na niebo. – Bieda w kraju jezior z pogodą – jak jest ulewa, to minimum na dzień, a, bywa, że i na tydzień. Chmury tworzą się nad jeziorami, a potem woda spływa z powrotem i tak w kółko.

Na przekór jego mrocznym prognozom, poszczęściło nam się – chmury płynęły nisko, lecz obok. To z prawej strony, to z lewej strony z nich spadały mgliste strugi deszczu, wiatr przynosił zapach mokrej ziemi, czasem – pary kropli, i na tym się kończyło. Dzień był bez przygód, co więcej – nieznośnie nudny. Wokoło, dokąd nie spojrzysz, garbiły się bezleśne pagórki, leżące w cieniu chmur. One nie zbliżały się i nie oddalały się. Rolar zakomunikował, że kilkadziesiąt wiorst na północ – jest Pridriw, gdzie, podobno, jest ze dwieście jezior i jeziorek, zostawionych niegdyś przez przepełzający lodowiec. Po słuchach – dlatego, że nikt jego nie zobaczył i nie opisywał, a parę setek do wszystkiego przyzwyczajonych wieśniaków, rozmieszczonych na brzegach jezior, nie liczy się. Orsana słuchała wampira z autentycznym zainteresowaniem, i on pochlebiany, rozpływał się nad słowikiem nie gorzej od “bajarza” z Witiagskiego zamku. Ja jednosylabowo potakiwałam mu i w żaden sposób nie mogłam się zdecydować, czy mam się gniewać na niego za “głupią” lub odpisać na straty te naprędce wyrwane słowo. Przedtem również zdarzało się nam nagradzać się nieprzyzwoitymi epitetami, lecz to nie wychodziło za ramy przyjacielskiej pogawędki, i my nawet tego nie zauważaliśmy, nie mówiąc już o tym, by obrażać się. Rolar zaś wymówił to słowo z taką goryczą, jakby ono szło z samego serca i dlatego przedźwięczało jako obraźliwe.

Wampir sam poruszył drażliwy temat:

– Wolha, ja, oczywiście, przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć, lecz na przyszłość zapamiętaj: Strażniczka odpowiada nie tylko za siebie, a w niebezpiecznych sytuacjach, podobnych jak wczorajsza, takie idiotyczne bohaterstwo jest niestosowne.

– Myślisz, że gdyby Len był z nami, on by was rzucił?

– Oczywiście – bez wahania odpowiedział wampir. – Gdyby on tego nie zrobił, to zginęlibyśmy niepotrzebnie, a to jeszcze przeboleje. Lecz ja nie proponowałem tobie nas rzucać. Mogłabyś poczarować z góry, a zobaczywszy, że sprawę jest licha, uratowałabyś się chociażby sama. A “za kompanię” do boju wkracza tylko beznadziejny głupiec, o czym ciebie powiadomiłem… jeszcze raz przepraszam.

Jak nie jestem godna pożałowania, Rolar ma rację. Orsana podtrzymała jego pełnym wyrzutu milczeniem. Ja przegryzłam wargę, by ukryć zmieszanie.