Выбрать главу

– Nikt cię nie widział?

– Mam nadzieję, nie. A nawet jeżeli widział – jedna zjawa więcej, jedna zjawa mniej – jaka różnica?

– To nie zjawa – pokołysałam głową. – Rolar, przegrałam. O co spieraliśmy się?

– na nic, po prostu tak – machinalnie odpowiedział wampir, i w tym samym miejscu drgnął. – Co masz na myśli? Spierałem się, że ono jest nieprawdziwe!

– Spierałeś się, że w zamku są dzieci – poprawiłam.

Siedliśmy za stołem wszyscy razem – ja, moi przyjaciele, Diwiena, jej tchórzliwa siostra, emerytowany kamerdyner – od rana trzeźwy, niania z Dierą i Słarem, służąca przytoczyła wózek z obłąkaną babką. Dworzanina nie było widać. Dzieci, choć bardzo to dziwne, zachowywały się bardzo cicho, tuliły się do niani, raz po raz z przestrachem oglądając się po bokach.

– No, jak posuwają się poszukiwania? – niewytrzymawszy po pauzie zapytała gospodyni, podstawiając małą porcelanową filiżankę pod nosek dzbanka do kawy w rękach służącej.

Poczekałam póki filiżanka nie napełni się do pełna i wtedy skromnie odpowiedziałam:

– Pani Biełozierska, muszę was zmartwić. Wasza zjawa nie ma żadnego stosunku do waszej prababki… raczej, ona ma stosunek do jego ukazania, lecz zupełnie nie to, co myślicie.

Po raz pierwszy zauważyłam na beznamiętnej twarzy gospodyni przejaw zdziwienia.

– Ach tak? – Diwiena użyła deserowej łyżeczki odłupując boczek wytwornego ciastka, pytając się mnie z nieprzyzwoitym napłynięciem emocji. – Skądże ono się więc pojawiło?

– Znikąd. Tak naprawdę, niepoprawnie postawiliście pytanie. ONO tu się nie odrodziło. To jest ON. Fantom.

– Przepraszam, ja zupełnie nie rozumiem różnicy.

– Fantom – to przywidzenie, wywołane przez maga – objaśniłam. – W waszym zamku pojawił się niekij psotnik, aktywnie tworząc fantomy: widzieliśmy trzy jednocześnie na różnych piętrach zamku. One są niestałe, walą się od zetknięcia się z materialnym obiektem, nawet od głośnego dźwięku. Jak ten nie bał się dźwięku, obstrzał zjawy porcelaną dawał dobre rezultaty…

– I cóż wy nam poradzicie? Nosić z sobą po półmisku? – chichotał emerytowany dozorca.

– Po co? Będziemy usuwać przyczynę.

– I jak, przepraszam, to zrobicie?

– Wampir,- poważnie powiedziałam.

– Przepraszam?

– Jak mówi się, klin klinem wybijają. U mnie jest znajomy wampir, zaprosiłam go by troszeczkę pomieszkał w waszym zamku, – objaśniłam, z siłą starając się nie zauważać wyciągających się twarzy osób audytorium. – On w ogóle – to ludożerca, lecz nie bójcie się, on obiecał zjeść tylko czarownika. Myślę, że tej nocy ze zjawą, jak i z jego gospodarzem, będzie wszystko skończone. Wy i wasze dzieci będziecie mogli spać spokojnie…

I tu Diera i Słar zaryczeli zgodnie w głos.

Mój obrachunek okazał się słuszny – Rolara – jednak zauważyli, wynaleziona w biegu flanela wypadła na miejscu i okazała potrzebny efekt.

– Fe, dzieci, jak nieładnie,- skrzywiła się pani Biełozierska. – Wy słyszeliście: nie ma ani najmniejszego powodu do niepokoju. Sam król ufał pani Riednej ochronę swego spokoju!

Zakrztusiłam się ciastkiem, lecz potrafiłam kiwnąć, jakby nadal trzymałam królowi czopek.

– Może, u nich brzuchy rozchorowały się? – zmieszanie przypuściła niania. – Oni wczoraj wieczorem wilgotne ciasto z kuchni ciągali, ja ich obkrzyczałam, lecz gdzie zaś za takimi urwisami nadążysz?

– A gdzie zaś wam nadążyć za małym czarownikiem i wiedźmą? – potwierdziłam. – Pani Diwiena, nie wiem czy zmartwi was to albo ucieszy, lecz u kogoś z waszych dzieci – możliwe, że u obu, niedawno ujawnił się magiczny dar, spadek po prababce. Ot oni i bawią się jak mogą – stwarzając fantomy, produkując słuchowe przywidzenia.

– Dzieci, to prawda? – srogo zapytała gospodyni, patrząc na maluchy.

Ryk wzmocnił się.

– No, więc teraz idźcie stąd i stańcie w kącie – zdecydowała Diwiena. – Jak wam nie wstyd – straszyć domowników zjawą! Z jutrzejszego dnia zajmę się wyszukiwaniem odpowiedniego nauczyciela i zaczniecie brać lekcje magii. Pani Riedna, a wy nie zabierzecie ich do siebie na naukę?

Słowo “lekcje” przeraziło bliźniaków bardziej niż słowo “kąt”. Najgorsza kara – kiedy psota przeobraża się w nudne codzienne zajęcie. Oni ryczeli – każdy ze swojego kąta – jak dwie niewinne dziewice przed ślubem pod przymusem.

– Bardzo ubolewam, lecz jestem zmuszona zrezygnować. – Skręciłam leżącą na kolanach serwetkę i wstałam zza stołu. – Razem z krewnymi będziemy śpieszyć się do… Jaśniejącego Gradu, by spełnić ważne królewskie polecenie. Najlepiej jeśli odda pani dziecięta do Starminskiej Szkoły Magów, tam ich zdolnościom znajdą najlepsze zastosowanie.

Ku ogólnej przyjemności, wszyscy zgodzili się. Białozierska ceremonialnie odliczyła mi sześćdziesiąt złotych i kiedy zapewniliśmy siebie we wzajemnym szacunku, jak gdyby po drodze zauważyła:

– Pani Redna, teraz, kiedy wszystko wyjaśniło się, nie moglibyście wy zabrać swojego wampira? On już kilka godzin siedzi na progu zamku, nie dając nam wyjść, a dworzaninowi, który nocował u bratanka na wsi – wejść. Ja nie wiedziałam, że on wasz przyjaciel i nie chciałam niepokoić was do śniadania, lecz, ponieważ wszystko tak udanie się…

Nie dosłuchawszy, rzuciłam się do najbliższego okna, spojrzałam w dół, oczekując zobaczyć tam kogoś zwykłego, do żywogłota włącznie, lecz…

Na progu, położywszy mordę na łapy, niewzruszenie drzemało duże zwierzę, śnieżną plamą kontrastując się na szarych stopniach.

ROZDZIAŁ 5

Zaniepokojona zleciałam na dół, skacząc po kilka stopni. Kiedy z rozbiegu otworzyłam na oścież drzwi, wilk wciąż był tam. Na widok mnie podskoczył, nastroszył się… a potem przycisnął uszy, jak nieszkodliwy pies, podszedł do mnie i położył się u nóg, z winą zaglądając w twarz i merdając ogonem. Rzuciłam się przed nim na kolana, objęłam za szyję i wtuliwszy w gęstą sierść z cierpkim zapachem leśnego zwierzęcia, rozpłakałam się z ulgi.

Rolar i Orsana, którzy spóźnili się ode mnie parę sekund, nie śpieszyli się triumfować, trzymając się z dużej odległości od wilka. Wampir zaczął pierwszy:

– Wolha, jesteś pewna, że on nie…

W tym samym momencie koniuch pani Biełozierskiej akurat przyprowadził nasze konie, wyczyszczone i osiodłane – wczoraj wieczorem kilka razy powtórzyliśmy mu (na wszelki wypadek, bo u koniucha był dziwny zwyczaj kiwania głową jak u nierozumnego cudzoziemca), że konie będą nam potrzebne już o świcie, ale sami zaspaliśmy. Smółka, zobaczywszy mnie w objęciach z wilkiem, zazdrosno parsknęła i zaryła ziemię ostrym kopytem nie pokazując, zresztą, przerażenia. Dotychczas nie pomyliła się ani razu, i wszystkie wątpliwości co do autentyczności wilka opadły. Mój język nie chciał nazywać go „Lenem”, nawet raz próbowałam i zamilkłam, zmieszawszy się – to tak jakby pod nieobecność przyjaciela chciałam rozmawiać z jego wiernym psem, zwracając się do niego imieniem gospodarza. Zresztą okazało się, że wołać wilka, jak i wydawać mu polecenia nie trzeba – on doskonale rozumiał mnie bez słów, podporządkowując się moim gestom albo czytając myśli. Rolar, któremu zadałam to pytanie, najpierw roześmiał się, a potem zamyślił się. Według niego, nikt nie wiedział jak wygląda wieczne życie po śmierci. Całkiem możliwe, że wilk nadal posiada telepatyczne zdolności Władcy.

Na Orsanę wilk podejrzanie zawarczał, za to Rolara przyjął nawet bardziej przyjaźnie, niż mnie za pierwszym razem. Kucnąwszy, wampir ostrożnie pogłaskał zwierzę, które do niego podeszło i pokiwał głową:

– Chudy jak szkielet. Tak nie pójdzie, trzeba przez te dwa dni, które zostały nam w zapasie, go odkarmić, inaczej nie będzie miał sił do podróży i transformacji.