– Strucla z makiem!
– A drożdżówkę z twarogiem? – Domokrążca zaczął się oblizywać.
– Ach ty, żarłoku! Znajdzie się dla ciebie bułka!
– Z twarogiem? – skrupulatnie uściślił Kar′ka*.
– Z ghyrem!!!
Szwark! Nie zdążyłam zobaczyć, jak domokrążca zeskoczył na dół, dopiero co on siedział na belce nagle pojawił się w nieczyszczonym boksie. Nie tracąc czasu na próżno, bies rozwinął taką burzliwą szybkość, że obornik poleciał przez drzwi z potrojoną prędkością.
– Pójdźmy, pójdźmy szybciej! – Gnom, przytupując z niecierpliwości, szarpnął Rolara za rękaw. – Czeka nas duża rozmowa, duże pragnienie i duży głód, a mamy bardzo mało czasu, po obiedzie powinienem pojechać do Brasu po owies dla koników!
– Co się stało, Orum? Coś z Le… Władczynią? – wyraźnie zaniepokoił się Rolar. Gnom rzucił wiele mówiące spojrzenie w moją i Orsanę stronę.
– Władczyni?… Hmmm… No zgoda. Żywa i zdrowa, jeżeli to chciałeś usłyszeć. Ot tylko załatwiła się ostatecznie. Dawajcie, usiądziemy przy stole – opowiem wszystko po kolei, bo na czczo myśli mi się plączą.
Zmarszczywszy się, Rolar przyśpieszył kroku. Ledwie dostrzegaliśmy go, gnom w ogóle przeszedł na bieg, lecz nie skarżył się, wręcz przeciwnie – wyprzedził nas i pierwszy otworzył na oścież przekrzywione drzwi starej – prastarej chatki, po próg wbitej w ziemię i obrośniętej mchem do samej futryny.
Przybita nad drzwiami podkowa z łuku z wyrazami “Na szczęście!” rozmiarami przypominała chomut*; w nią górnej części przylepiło się jaskółcze gniazdo, a w nim wrzeszczały dopiero co wyklute pisklęta, spostrzegłszy podlatującą rodzicielkę. Pomyślałam, że jeżeli ta przerdzewiała ozdoba spadnie komukolwiek na głowę, szczęście zyska dopiero w następnym życiu.
Weszliśmy gęsiego pod zachęcającą podkową, by zanurzyć się w dymiący półmrok karczmy. Gnom zapytał u przebiegającego chłopczyka o jego wolny ukochany stolik, potem rozpromienił się i zaprowadził nas w najciemniejszy kąt, nieco dalej od drzwi i okien.
– Co dzisiaj na obiad? Mięso jest?
– Ryba rzeczna smażona, kapuśniak wczorajszy, kotlet “Syty”, baranie żeberka w czosnkowym sosie i kapusta duszona z dodatkami. – obojętnie wyliczyła dziewica w zapaćkanym, niegdyś białym fartuchu.
– Rybę- powiedziałam.
– A mi kapustę z kotletem. – Orsana dokładnie obejrzała krzesło, lecz jednak usiadła, chociaż czarna plama po środku podejrzanie przypominała źle zmytą krew. Wilk wlazł pod stół i zwinął się w kłębek.
– A nam wszystkiego, tylko jak najwięcej! – zachichotał gnom. – Stój! Gdzie idziesz?! I po kubku piwa, oczywiście!
– Opowiadaj. – zażądał Rolar, nie czekając na realizacje zamówienia. – Co się zdarzyło w Arlissie po moim… odjeździe?
– No, najpierw ona rwała się i miotała… – Gnom zakaszlał i przygasł. – No… Władczyni nie zaaprobowała twego postępowania. Ona w żaden sposób nie oczekiwała, że podporządkujesz się jej idiotycznemu poleceniu.
– Jakiemu poleceniu? – żywo zainteresowała się Orsana.
– Potrzebny był jej człowiek w Legionie. – objaśnił Rolar, spojrzeniem nakazując przyjacielowi milczeć. Ja popatrzałam na wampira co najmniej elokwentnie, lecz on wolał być jawnym i bezwstydnym kłamcą, aniżeli wyjawić prawdę.
– Szpieg? – pogardliwie parsknęła dziewczyna. – Tak ja i wiedziałam!
– Szybciej, obserwator. – zmiękczył stwierdzenie Rolar. – Obserwował, uczył się, ale nie podsłuchiwał i sekretnych map nie kradł. I co dalej?
Nie wiem, jak Orsana, ale ja mu nie uwierzyłam. Co to jest za “obserwator”, który nie pojawia się w Arlissie miesiącami i, prawdopodobnie, w ogóle nie czuje więzi ze swoją ojczystą doliną.
– A dalej zaczęła się sama uciecha… – Gnom sprzątnął ręce ze stołu, pozwalając rozstawić przyniesione przez dziewicę półmiski. Od nich wypływał nie najprzyjemniejszy, lecz zupełnie jadalny zapach. – Ot i tu ona się zamotała. Wszędzie pojawili się wrogowie, spiski, zamachy. Do publicznych straceń, chwała Wielkiemu, nie doszło. Ci, co mądrzejsi albo podpadli Władczyni, dali drapaka przy pierwszych przejawach niebezpieczeństwa. Reszta doczekało się wydalenia, pozostali przycichli, jak myszy pod miotłą.
Gnom odrzucił w tył głowę i rytmicznie zabulgotał piwem w przełyku. Rolar chmurnie bębnił po stole palcami, trawiąc nowiny. Orsana raz ugryzła kotlet, a resztę, odsunęła na kraj talerza i zabrała się za kapustę. Moja ryba, okazała się zupełnie zjadliwa – albo też zgłodniałam bardziej, niż myślałam. Zjadłszy kilka kawałków, zaczęłam rozglądać się za solniczką i niepostrzeżenie posypywałam talerz z chlebem szarym proszkiem z saszetki.
Orum ostatecznie dopił piwo baraniną, rzucił obgryzione kości pod stół, i po chwili tylko było słychać chrupnięcia.
– Potem znaleźli się wrogowie na skalę światową. Że niby ludzie nie szanują jej przepięknej doliny, i elfy jakoś podejrzanie uszami strzygą, a gnomy – szpiedzy Wolmenni! Troli wszystkich powypędzała jeszcze zeszłego razu… no, pamiętasz, kiedy dzieci jej odegrały…
– Pamiętam, pamiętam. Przejdź do setna sprawy.
– Bądź łaskaw. – Gnom smutnie zajrzał w pusty kubek i podsunął do siebie miskę z kapuśniakiem. – A tu na dodatek znalazł się nowy doradca. Jakiś emigrant, nikt w Arlissie go nie zna. Czy to on ją podpuszcza, czy to prosto taki głupiec, że źle doradza – ghyr go wie. Teraz do Arlissu, prócz wampirów, nikogo nie wpuszczają. Mieszane rodziny zwiały do Dogewy i Leska.
– Duch leśny wie co! – Rolar rozdrażniony, z hukiem postawił kufel na stół, kapuśniak zapluskał w talerzach. – Ona w ogóle rozumie, co robi? Rozumiem, jeszcze ludzie, zdecydowała się na konflikt z innymi rasami?
– Dziękuję – jadowicie powiedziałam. – Bardzo tolerancyjne.
– Myślę w stosunku do ekonomii – odpowiedział wampir. – Z dwudziestu przyjeżdżających do Arlissa handlowców dziesięć to elfy i driady, sześć – gnomy, trzy – wampiry z innych dolin, i tylko jeden – człowiek. Jedna sprawa stracić jednego kupca z dwudziestu, a zupełnie inna – dziewiętnaście!
– Patrzcie no, jak orientujemy się w międzynarodowych targach – zjadliwie przeciągnęła Orsana. – Czemu nie poszedłeś do Władczyni pracować jako doradca?
Rolar i Orum dziwnie na nią popatrzyli, lecz nic nie powiedzieli.
– To wszystko? – zapytał wampir gnoma.
– Nie, nie wszystko. Co więcej, jak Władczyni dach zabrali, tak i u pozostałych czegoś w domu brakuje!* Widziałem w ostatnich dniach naszego wspólnego znajomego,, Kobbiera. Najpierw udawał, że mnie nie zna, a potem… potem… brak słów! No nie, ty zrozumiesz, co za nikczemnik? On… on… nie postawił swojemu staremu przyjacielowi nawet kubeczka piwa! – Orum zachłysnął się od oburzenia. Nie wiedząc o co chodzi, po tragicznym grymasie i histerii w jego głosie można było przypuścić, że niefortunny Kobbier wykończył gorąco ukochaną matulę gnoma.
– Nie przeżywaj, Orum, naprawię tę tragiczną zbrodnię. – obiecał Rolar, dźwięcznie mlasnąwszy palcami nad głową. Podskoczywszy do stołu chłopak zręcznie strząsnął z tacy dwa kufle piwa, tak, że obie kiwały się jak bańki wstańki na stole, a czapki żółtawej piany popełzły wzwyż z zagrażającą prędkością.
Orsana z leniwym zainteresowaniem badała przyniesiony kotlet, wyciągając z niego łachmany nieokreślonego pochodzenia.