Выбрать главу

– Opala się na słoneczku. – przypuścił Rolar, po raz kolejny strząsając moje nogi. – Kilka kroków dalej jest malutka chatka.

– Niepotrzebnie uczepiliśmy się jednej wersji. – Niezadowolona powierciłam się w siodle, nieomal nie wypchnąwszy z niego wampira. Usiąść wygodniej się nie dało, ale przynajmniej tyłek sobie rozprostowałam…

– Im dłużej o niej dyskutujemy, tym zdaje się być bardziej prawdopodobna, a przecież to zaledwie przypadkowy domysł. Co, jeżeli sprawa wcale nie w fantomach? Nagle ten…

I tu nareszcie pojawili się Strażnicy.

U kobiety, która odrzuciła się na oparcie tronu, były chłodne fioletowe oczy, władcze, nieprzyjemne i jednocześnie czarujące. Krótkie włosy, jasne do srebrzystej bieli, były ułożone w lekkim bałaganie. Zmysłowe usta nie skrywały pogardliwego uśmiechu, a ostra linia nosa dodawała osobie jeszcze więcej pychy. W roli jedynej ozdoby występowały złote kolczyki w formie trójlistnej koniczyny z długimi trzonkami -łańcuszkami.

Piękno Lereeny nie poddawało się krytyce, nawet błahej. Turkusowa sukienka z gładkiego, drogiego i chłodnego z wyglądu jedwabiu szczelnie otaczała idealną figurę. W głębokim, do połowy biodra, rozcięciu, widniała zgrabna nóżka, ledwie dotknięta opalenizną. “I czym Lenowi nie dogodziła?” – powoli pomyślałam.

– Strażniczka – człowiek. Ciekawe – Władczyni zarzuciła jedną nogę na drugą, i rozcięcie otworzyło się na oścież na całej długości. Mężczyzna na moim miejscu zaśliniłby się. Kobieta, zresztą, też – ale jadowicie, od zawiści. Ja patrzyłam na Lereenę doskonale obojętnie, jak na zwykłego partnera, z którym zamierzałam nawiązać nadzwyczaj ważną dla nas obojga transakcję. – On był pewien, że odezwie się na twój zew. – w zamyśleniu i niezrozumiale kontynuowała Władczyni, szacująco ślizgając się po mnie spojrzeniem. – Dlaczego, ciekawie? Co takiego ważnego nie mógł powiedzieć komukolwiek innemu?

– Na przykład, wam? – nie wytrzymawszy uściśliłam.

– Mi? – Wampirzyca skrzywiła się, jakbym złożyła jej złą ofertę. – Nie. Myślałam, że Nadwornej Zielarce. Zresztą Kella jest już zbyt stara na Strażniczkę. Uczciwie mówiąc, ja nie pojmuję, dlaczego on już dawno nie usunął jej ze stanowiska, i jeszcze pozwala sobą dowodzić. Gdybym była na jego miejscu, Zielarka znałaby swoją rolę.

– Tak, nami już nie będziesz dowodzić. – zawarczałam, krzywiąc się na niewzruszonych Strażników, ściskających moje nadgarstki, jak dwa stalowych pręty.

Mnie, poniżająco rozpiętą między dwoma wampirami, zaciągnięto do samego miasta. Dobrze, że choć pozwolili naciągnąć ofiarowany przez Orsanę but, inaczej ja bym do krwi zdarła sobie skórę na bosej nodze. Jeszcze dwójka strażników prowadziła pod uzdę ogiery. Rolar i Orsana, jednakowo nasępiwszy się i zachowując dumne milczenie (to było nietrudne, Straże same przerywały każdą próbę rozmowy), trzęśli się w siodłach ze skrępowanymi za plecy rękoma. Wilk biegł obok, nie dając wampirom schwycić się lub chociażby odwiązać linki. Przy domie Narad (w arlijskim wykonaniu on bardziej przypominał kupieckie stragany z białego elfickiego granitu) rozłączyli nas – przyjaciołom nakazali iść dalej, a mnie, po godzinnym oczekiwaniu na ganku, powlekli na “audiencję”.

Choć bardzo to dziwne, Lereenię pochlebiał ten niecodzienny komplement. Ona niedbale machnęła ręką, wampiry wypuściły mnie i zgodnie cofnęły się na krok. Jeszcze jeden ruch, i zostałyśmy w domu same. Potarłam poobijane nadgarstki. Ciekawie, może ona czytać moje myśli? Ja na wszelki wypadek postawiłam magiczną obronę od telepatii, lecz nie czułam się bezpieczna. To zaklęcie szybko rozpadało się, wypadało odnawiać je co pięć – dziesięć minut, a to drażniło, odczyniało i mieszało się z innymi zaklęciami.

– Siadaj – kiwnęła Władczyni na jeden ze stołków, zwróconych w stronę długiego stołu w centrum sali. Sprzeciwianie się było głupotą. Lereena wstała, z głośnym stukaniem obcasów przeszła się po marmurowej podłodze i siadła naprzeciwko, sczepiwszy ręce pod brodą. Pojedynek spojrzeń przegrałam w pierwszej minucie. Patrzeć jej prosto w oczy było nieznośnie, szczera pogarda mieszała się w nich z litością – tak jak stary wilk patrzy na szczekającego szczeniaka, który przez głupotę zagrodził mu drogę do owczarni.

– To jego sprawa i jego prawo. – nareszcie odezwała się Władczyni. – Ważny rezultat. Sądzę, że pojawiłaś się w Arlissie, by przeprowadzić obrzęd na moim Kręgu? Czemu dogewski ci się nie podoba?

“Nie czyta, – pomyślałam ucieszona. -Albo oszukuje, czeka, aż spróbuję ją zaczarować?”

– Ja nie zdążyłabym do Dogewy w dwanaście dni.

– Który dzisiaj?

– Dziesiąty.

– Przecież jesteś wiedźmą,- powiedziała ona takim tonem, jakbym zarabiała na życie czyszczeniem jam – czemu nie teleportowałaś się do Dogewy lub nie skróciłaś sobie drogi?

– Ja nie mogłam od razu złapać wilka, a teleportacja nie zostawia śladów, po których on mógłby mnie odnaleźć.

“I, uczciwie mówiąc, ja do tej pory nie wyćwiczyłam się w teleportacji. Zaniosłoby mnie do Jasnego Gradu, na klomb ze świętymi różami, a potem udowadniaj rozwścieczonym elfom, że chybiłaś”.

Lereena w sposób nieokreślony parsknęła.

– Jak to się zdarzyło?

– Wasza ambasada wpadła w zbójniczą zasadzkę. – My jeszcze trakcie drogi przez las umówiliśmy się nie mówić Władczyni i arlijskim wampirom o łożniakach. Zanim przekonamy się, że ona nie jest jednym z nich.

Ona nawet okiem nie mrugnęła, nawet nie zainteresowała się, kto ocalał z jej poddanych. Czy to ja coś niepotrzebnie chlapnęłam, czy to takie drobnostki ją nie wzruszały.

– Kto to był?

– Trolle – ze względu na prawdopodobieństwo skłamałam. W wampiry ona by nie uwierzyła, a trollich klanów jest na pęczki, zresztą ta rasa słynie z nieokiełznanego usposobienia i lekceważenia do śmierci swojego, cudzego, bez litości rozprawiając się z niepotrzebnymi świadkami. Szukać wśród nich morderców Władcy na próżno, a wojnę ogłaszać głupio, na nich to nie zrobi wrażenia i po prostu nie przyjdą.

– Czy naprawdę? -Lereena, widocznie, też przypomniała sobie znane przysłowie: “Śmiały tylko na siebie narzeka, a u tchórza zawsze troll winny”.

– Właśnie tak – z kamiennym wyrazem twarzy potwierdziłam, udając, że nie zauważam szczerej ironii w głosie mojej rozmówczyni. Oskarżyć mnie o mord ona nie mogła, inaczej po co by mi, Strażniczce, tak jechać do Arlissa zamykać Krąg? Wampirzyca zmieniła temat:

– Jak wpadliście na sposób przedostać się przez rzekę, nie skorzystawszy z wiszącego mostu?

– Gdybyśmy wiedzieli, gdzie on jest, skorzystalibyśmy z przyjemnością.

– U rzeki obok arlijskiego traktu stoi informator. Na dzisiejszy dzień to jedyna droga do doliny, most naciągnięty jest na dwie sążnie nad wodą, i rzeczne kreatury nie mają do niego dostępu.

– Przyjechaliśmy ścieżką z Kuriak. – Powoli pokonywała mnie okropna pokusa, żeby posypać ją proszkiem, lecz ja rozumiałam, że demaskować łożniaka pośród samych łożniaków po środku miasta – to nie najmądrzejszy pomysł. A jeżeli ja kłamię i Władczyni to zauważy, to zapylam ją o jakąś inną świnię, to nic nie wyjdzie nam na dobre. Prawdopodobnie, Lereena sączyła moje odpowiedzi jeżeli nie jako zdumiewające, to chociażby przekonujące i niegłośnie, trzy razy klepnęła się w dłonie. Z drzwi do wewnętrznych pokojów wyśliznął się służący z tacą, postawił ją przed nami i tak samo bezszelestnie zniknął. Wysoki czajnik, upiększony przez cienkie ryty, dwie filiżanki i dwie górki siekanej czekolady na talarki, jasne i ciemne. Władczyni sama nalała do filiżanek czerwonawy napój, pachnący jaśminem – równo z krawędziami, ani na milimetr mniej. Jedną postawiła przede mną. Płyn nawet nie się poruszył. Z trudem utrzymałam się od pokusy zakołysać filiżanką, żeby przekonać się, że to nie lód. Jak podnieść ją do ust, nawet sobie nie wyobrażałam.