Выбрать главу

Zbudzić Orsanę okazało się nie tak łatwo. Zazwyczaj najemnica podskakiwała od lekkiego stuknięcia w ramię, a teraz trzeba było nieomal kopać ją nogami.

– Ty nie zachorowałaś? – zaniepokojona zainteresowałam się.

– Nie-a – szeroko ziewnęła dziewczyna, masując przedramię, na którym odbiła się rękojeść miecza, który leżał pod kocem. – Nie wyspałam się…

– Strzegła – z przyjemnością naskarżył się Rolar – ja – was, a ona – mnie. Całą noc oka nie zmrużyła! Ja, dla śmiechu przeszedłem się wokół ogniska, po oblizywałem się, skrzydła rozwinąłem…

– Dla śmiechu, a jakże… – przewarczała zmieszana, lecz ani trochę nie przekonana dziewczyna – tylko czekał, póki zasnę!

– Lecz nad ranem zasnęła – weselił się wampir, budując sobie ogromną kanapkę z serem i szynką. I w tym samym miejscu przypłacił za swoją zachłanność, na amen grzęznąc w niej kłami – ani tu, ani tam. Orsana niczego nie powiedziała, lecz obserwowała go z taką złośliwością, że wampir jednym rozpaczliwym szarpnięciem wydarł kanapkę, omal nie zostawiwszy w niej całej szczęki.

– No i co z tych kłów? – zażartowałam. – I przeszkadzają, i dziewczyny do rzeczy nie pocałujesz.

– Jeszcze czego, całować… za to gryźć wygodnie. – Rolar obmacał kły, uspokoił się i znów zabrał się do kanapki.

Kiedy ugasiliśmy ognisko i wyszliśmy na mieliznę, słońce już wisiało nad horyzontem, migocząc na rzece złocistą ścieżką. Przy bezwietrznej pogodzie woda wydawała się nieruchoma, o jej nurcie przypominały tylko przelatujące obok szczapy drewna.

– Dzionek dzisiaj będzie piękny! – rześko oświadczył wampir, dotykając wodę bosą nogą. – O, cieplutka jak wprost od krowy krew! Teraz szybko przedostaniemy się na tamten brzeg – dobrze, on łagodnie położony. I pojedziemy dalej.

– Aha, spleciemy czółenko z sitowia i kory i oddamy siebie na łaskę żywiołu- mrocznie potaknęła Orsana.

– Jaki, do ducha leśnego, żywioł? – parsknął Rolar. – Obwiesimy konie odzieżą i przedostaniemy się wpław, stąd to będzie ze dwadzieścia sążni. Ty co, pływać nie potrafisz?

– Umiem – obraziła się najemnica. – A nuż tam są pijawki? Mnie wczoraj ktoś w nogę zaczął gryźć, ledwie strząsnąć to zdążyłam!

– Może, to był kraken? – przymilnie zainteresował się wampir.

– Nie, pijawka – przez zęby wycedziła najemnica. – I ona tam na pewno nie jedna!

Ja z Rolarem zdumieni wymieniliśmy spojrzenia.

– Orsana, a jakże ty w swoją bytność młodej wiejskiej panny bieliznę w rzece prałaś? – wydusiłam.

– Tak i prałam, z mostków – przewarczała dziewczyna, lecz wymawiać się pijawkami przestała. Szybko rozebrawszy się i skręciwszy odzież w kształtny tłumoczek, ona przytroczyła go do siodła, chwyciła cugle i, w błyszczącym obłoku piany przebiegła po mieliźnie i z piskiem zanurzyła się. Pływać ona umiała, nie czepiała się końskiej szyi i nie opóźniała się od Wianka, tak że wkrótce oni stanęli na przeciwległym brzegu, dziesięć sążni poniżej dalej.

Zanim weszliśmy w wodę, Rolar zwabił mnie palcem i konspiratorsko wyszeptał:

– Na twoim miejscu nie zacząłbym jej ufać. Według mnie, ona coś ukrywa.

– Możliwe – wzruszyłam ramionami. – Lecz to samo można powiedzieć o każdym z nas, prawda?

– Ja nie mówię, że to zdrajca lub wróg – poprawił się Rolar. – Po prostu wciąż czuję jakieś kłamstwo, kiedy ona opowiada o sobie.

– Dlaczego nie porozmawiasz z nią o swych podejrzeniach?

– Hej, no szybciej wy tam? – doszło z tamtego brzegu.

– Uznałem za swoją robotę cię uprzedzić. – Wampir wziął Karasika pod uzdę i pobiegł po wodzie.

Namówić Smołkę okazało się nie tak prosto. Poczuwszy głębokość, ona oparła się o podłoże wszystkimi czterema kopytami, nie dając się na obietnicom i groźbom, póki jakaś błogosławiona pijawka nie chapnęła ją za nogę. Pochopnie skoczywszy naprzód, kobyła trochę poparskała, lecz szybko przystosowała się i popłynęła za mną. Niestety, zbyt wcześnie ucieszyłam się – po środku rzeki Smółka z zachwytem pokazała, że umie nie tylko pływać, ale również nurkować i skryła się pod wodą, łącznie z moją odzieżą, a wynurzyła się przy samym brzegu. Energicznie otrząsnęła się, od stóp do głów obryzgawszy śmiejących się Rolara i Orsanę (śmiech od razu ustał), i nasrożywszy uszy, ze zdziwieniem zwróciła się na czemuś to niezadowoloną gospodynię.

Na szczęście, skórzane torby nie zdążyły przemoknąć, a odzież naprędce wysuszyłam zaklinaniem, i znów wyruszyliśmy w drogę.

Arlisski trakt mało czym odróżniał się od Witiagskiego – taki sam szeroki, udeptany, z wiorstami słupów, lecz bezludny, jak również bezelfny, bezgnomny i bezwampirny. W ciągu dnia nikogo nie spotkaliśmy i nie dogoniliśmy, co bardzo zaniepokoiło Rolara – według jego słów, wcześniej handlowe karawany dzieliły się między traktami równiutko. On żałował, że poprowadził nas przez krótką drogę, omijając rozwidlenie – jakby tam wisiało jakieś uprzedzenie, powiedzmy, o morowym powietrzu lub chmarze upiorów w lesie.

– No, chcesz zawrócić? – zaproponowałam, zaraziwszy się jego trwogą. – Stracimy pięć-sześć godzin, lecz to bez różnicy.

Wampir odmownie pokręcił głową.

– Innych dróg do Arlissa nie ma, a odłożyć wizyty nie możemy, więc jaka różnica? Rozpytamy się u pierwszego napotkanej istoty.

Lecz żadnej istoty my nie spotkaliśmy. Orsana drzemała w siodle, raz po raz spuszczając głowę na pierś i zaczynając niebezpiecznie kołysać się na bok. Od upadku ratowały ją tylko nogi w strzemionach i płynny wolny kłus ogiera. Rolar wrogo podśmiewywał się w brodę. Zagroziłam wampirowi, że pewnego razu rano on sam obudzi się z dwoma parami pięknych dziureczek w gardle, jeżeli nie przestanie zastraszać mojej przyjaciółki po nocach. Wampir pozwolił sobie zwątpić w moją krwiożerczość, przy sposobności zauważywszy, że nie straszy Orsany, a trenuje. Że tak powiem, wykorzenia przesądy.

– Ja wszystko słyszę… – sennie wymamrotała najemnica, nie podnosząc głowy. – Jedyny przeżytek, który potrzebuje wykorzenienia – to on…

– Orsana, jeżeli ty tak boisz się wampirów, to po co jedziesz z Wolhą do Arlissa?

– Ja nie boję się wampirów – odburknęła dziewczyna. – Mnie drażni jeden nudny upiór, który całą noc zgrzytał i łopotał skrzydłami nad moim uchem, nie dając zasnąć.

– To od głodu nie mogłem spać – z udawanym smutkiem westchnął wampir. – Czyżby i dzisiaj przyjdzie położyć się na czczo?

– Mogę zaproponować osikowy kół w żołądek – wymamrotała najemnica, jak dawniej nie otwierając oczu.

– No, choć pary kropelek z palca, by kaszę doprawić – uniżenie poprosił Rolar. – A ja ci przy obiedzie swoją porcję mięsa oddam!

Lecz Orsana rozsądnie wstrzymała się od złośliwej riposty i po prostu zasnęła. Dzisiaj jechałam pośrodku i zniżywszy głos, zwróciłam się do wampira:

– Rolar, a jeżeli ja na ochotnika oddam rear – tobie – będziesz liczyć się jako Stróż?

– Formalnie – tak, lecz zamknąć Kręgu bym nie mógł – zaniepokojony Rolar nawet obrócił się w siodle, by spojrzeć mi w oczy. – Ale ty nie zrobisz tego?

– Nie, w żadnym wypadku – uspokoiłam go. – Zastanawiam się tylko po co on mógł być potrzebnym rozbójnikom?

Rolar poskubał wąsy i nieumyślnie oderwał je razem z brodą – widocznie, trzymający klej rozmókł się w rzecznej wodzie.

– Przeprowadzić obrzędu oni nie mogą i nie będą próbować – wampir z rozkoszą poskrobał się w podbródek. Bez wąsów i brody wyglądał młodziej i, choć bardzo to dziwne, poważnie. Bym nawet powiedziała, mądrzej, czymś bardzo przypominającym dogewskich Seniorów. – Jeśli oni chcieli porwać Lena, to z takim samym powodzeniem mogli zażądać okupu, nawet dwa razy większego – za wilka i rear.