– To wszystko? – speszyłam się. – A zaklęcie? A siła potrzebna do obrzędu? Czy Krąg może się sam aktywować?
W żadnym wypadku, bezapelacyjnie oświadczał Mistrz na wykładach magii praktycznej. Bez czarnych kogutów, wierzgających dziewic lub chociażby zwykłej Wiedźmie Kręgi pozostawały bezkształtnymi rysunkami. Od momentu aktywacji mogły pracować nawet latami i rozrastać się, jak dziury w roboczych butach, pobierając energię z różnych stron kręgu.!
– Jeżeli jesteś prawdziwą strażniczką, to źródło jest w tobie. – Lereena jak dawniej stała obok, lecz Rolar milczał – widocznie, przepisami na nie pozwalały. – Trzeba tylko go tylko uwolnić.
– Jak?
– Powiedziałam – leż spokojnie.
Przez taką odpowiedź chciałam zwiać stamtąd wywaliwszy przy okazji drzwi i zaklęcie. Co by tam Rolar ani mówił, Lereena zachowywała się bardzo podejrzanie, jakby mając przedsmak rozrywki, która okaże się dla nas pułapką.
– A jak tam trafię i jak znajdę Lena?
– On sam ciebie znajdzie. Pomyśl jak jego przekonać, żeby wrócił.
– I że powinnam była mu powiedzieć?
– Ty powinnaś wiedzieć. – Uśmiech Lereeny zupełnie przypominał mi najedzoną żmiję. – Nie bez powodu wybrał właśnie ciebie. Przypomnij sobie, co było dla niego najważniejsze? Może, zostały jakieś niedokończone sprawy, niespełnione zobowiązania? Albo macie wspólną tajemnicę, którą on powiedział tylko tobie?
“Gdyby on mi ufał, to bym tu nie leżała”, – mrocznie stwierdziłam, z ogromną niechęcią zamykając oczy. Widocznie, na ulicy wzeszło słońce; skośne poranne promienie wpadały do świątyni, tak, że widziałam je nawet przez zamknięte powieki.
– On jest Władcą Dogewy i na nim trzyma się… trzymała się cała dolina. Może trzeba mu o tym przypomnieć – podpowiedział Rolar.
“Aha,- mrocznie pomyślałam,- za życie nie mógł wytrzymać takich uwag. Jeden Kajeł wystarczy”.
Leżeć z zamkniętymi oczami, oczekując czegoś nieświadomie, było strasznie. Czas ciągnął się powoli i wstrętnie, że między uderzeniami serca zdążyłabym policzyć do stu, jeśli bym miała taką zachciankę. Minęły miesiące i lata, zanim choć trochę przyśpieszył. Nic nowego się nie stało, z ulicy nie dochodził żaden dźwięk, wampiry, wydaje mi się, w ogóle skamieniały, nie poruszając się i nie oddychając. Wkrótce zaczęłam marznąć, a ołtarz – ranić moje wypukłe części ciała. Na dodatek coś gryzło mnie między łopatkami. Chyba to nie był pierwszy znak pojawiającej się siły kręgu. Pewnie tam szalała, korzystając z mojego biednego położenia, pchła.
Nie wytrzymałam i lekko otworzyłam oczy, a w tej samej chwili Robin zamocowany naprzeciwko mnie rozświetlił się blaskiem. Statua tonęła w czerwonym blasku i marmur zaczął błyszczeć jak smalec wsadzony do ciepłego sagana. Kilka sekund później stwór był rozmazany jakby przebywał pod wodą, ale niestety bardziej realny niż wcześniej. Powiedziałabym nawet, że ruszał się, rozprostowując łapy, kręcąc kamieniem w ustach i drapieżnie patrząc na mnie warczała.
Na ciele Lereeny tańczyły czerwone blaski, ale nawet bez nich nie można było zaliczyć jej do kategorii „dobrych i życzliwych”. Triumfalny, wrogi szept rozwiał moje ostatnie wątpliwości:
– Jednak uda mi się zobaczyć obrzęd z tej strony… dawno o tym marzyłam.
Jęknęłam w myślach. Rola zwykłego widza także wydawała mi się bardziej satysfakcjonująca. Kamienie zapalały się jeden za drugim, coraz szybciej i szybciej. Leżąc z półotwartymi oczyma, nie widziałam całego kręgu i mogłam się tylko domyślać, że po transformacji statuy ostatni aktywował się trzynasty kamień – diament, umocowany na ołtarzu, obok mojej głowy.
Powietrze nad heksagramem zaczęło robić się gęstsze, mętne, przekształcać się w mały huragan. W skronie uderzyła mi krew, chłód i swędzenie zostało razem z ciałem na ołtarzu.
…otworzyć drzwi lekko, z trudem przejść przez próg. Z tyłu dogasa ognisko, już nie dającego ciepła, przed nami jawi się czarna droga. Co nas zatrzymuje? Strach? Nie. Przeciwnie, droga wabi, czaruje, porywa w dal… Wątpliwości? Nie. Wszystko już zostało ustalone. Wspomnienia? Nie ma. Zostały porzucone jak cienie przedmiotów, które wykrzywiają ich zarysy i głupio jest się za nie łapać…
Co trzyma nas na progu? Co nie daje nam z lekkim sercem iść dalej tą drogą?
Ghyr to wie!
Ale pogodzić się z dawnym wyborem czasem pomagają zamknięte za tobą drzwi…
I w tym momencie Lereena raptownie wystąpiła naprzód i z rozmachem uderzyła pięścią w klingę, wbijając ją w moje ciało aż po samą rękojeść.
Ze zdumienia otworzyłam oczy, drgnęłam i umarłam.
…gdy tamtym razem przedostałam się przez potok górski, ta sama droga jawiła się za moimi plecami, jakby mnie popędzając i nie ginąc…
Dziwne uczucie – nie widzieć i nie słyszeć, lecz wiedzieć… Luźne urywki uczuć, przelotne wspomnienia, bezwładne, nic nie znaczące pociągnięcia pędzla, monotonny jednolity obraz ze złocistych drzew, pagórków i pól, wymykających się od zwykłego spojrzenia. Miękkie migotanie ciepłej, jak mleko wprost od krowy, wody, nie odbijającej ani obłoków, ani słońca. Ani plusku, ani dźwięku, ani śpiewu ptaków – tylko ta jasna, gęsta mgła i skromny, lecz natarczywy szept: “To nie twoje miejsce. Powinnaś była odejść. A on – zostać na zawsze”.
– Len!
Bezdźwięczny ruch, który poruszył witki drzew. Rozwiane włosy koloru dojrzałego lnu. Ktoś jeszcze na niego czeka, czeka, ¬podniósłszy wiosła nad wodą. Krople perłowymi koralikami wpadają do wody, a rozchodzące się od nich kręgi otaczają kolana.
– Wróć!
Pełne wyrzutu kołysanie rzecznych traw. W uszach szelesty jakiś głosów. I spokojne, beznamiętne:
– Po co?
Cień zakołysał się i odszedł, oddalał się, rozpuszczając się w mglistej mgiełce. Za późno, dziewczynko. Znowu się spóźniłaś… Wiosła powoli opuszczają się w wodę, uwalniając się do dna.
– Dlatego że…
Jakby wyciągnęli mnie z wody. Złoto zastąpiła czerń, powietrze zniknęło – najpierw przy mnie, potem wszędzie…
– Wiedziałam! – Głos, twardy, rzeczowy, przywrócił mnie na ziemię. Dławiąc się kaszlem i ledwie powstrzymując mdłości, z trudem przewróciłam się na bok, usiadłam, rozprostowując ścierpnięte ramiona. Czy przez setki lat korzystania z tego wynalazku nikt nie pomyślał o wygodnym leżaku?
– Dlaczego przerwaliście obrzęd? – oburzyłam się, kiedy moje oczy przestały się ślizgać na różne strony i źródło głosu transformowało się z białej plamy w Lereenę. Władczyni ze znudzonym wyrazem twarzy, bawiła się perłowym nagietkiem.
– Nic podobnego. On logicznie jest zakończony.
– Nie zdążyłam mu odpowiedzieć na pytanie!
– Odpowiedziałaś.
Gorączkowo rozejrzałam się. Wilk pogodnie drzemał na ołtarzu, nie myśląc zmieniać postaci. Ostrożnie dotknęłam jego boku, i kosmaty ogon leniwie poruszył się w obie strony, pragnąc zakomunikować, że żyje i jest zdrów, czego oczekiwałam.
Mdłości i wewnętrzne spustoszenie napadły na mnie z potrójną siłą. Straciwszy siły, obsesyjnie złapałam się skraju ołtarza, żeby nie przewrócić się na plecy. W świątyni raptownie, zrobiło się ciemniej, Lereena zaczęła zlewać mi się z kamiennym stworem.
– Nie wyszło? – nieświadomie wyszeptałam, chociaż wszystko było jasne. Rolar, spuścił oczy, milczał, jakby on za to wszystko odpowiadał.
– Jak widzisz. – Lereena oderwała się od oglądania paznokci i minęła ołtarz, miarowo stukając obcasami. Jakby wbijała gwoździe w pokrywę trumny.
– Jesteście cholernie zdezorganizowani,- wyrwało mi się. Narzeczona, żeby ją! Zero zmartwienia, tylko lekka złość, że po śmierci Lena będzie musiała zmienić plany! Władczyni zatrzymała się i odpowiedziała mi prostym beznamiętnym spojrzeniem.