– Idźcie do leszego, panie doradco, tam pana od dawna oczekują,- zaklęła Orsana i, pomyślawszy, zjadliwie dodała: – Bądźcie tak uprzejmi, i nie zabierajcie wojsk – właśnie dyskutujemy nad taktyką pogromu waszego żałosnego wojska.
Drzwi zahuczały – doradca w gniewie kopnął je nogą. Słyszeliśmy jak odchodzi dając w między czasie wskazówki na temat wyglądu tarana.
– Daremny trud. – rozprostowałam palce. – Nie tak łatwo pokonać te drzwi i bez mojego zaklęcia. Ale na wszelki wypadek… tak będzie lepiej. Co mamy na posiedzeniu wojennej narady? Będziemy brać jeńców czy ograniczymy się do grabieży i ogólnej rzezi? Dobra, a co mamy z nią zrobić?
– Ona nie jest metamorfem. – Orsana z jawnym rozczarowaniem kiwnęła na szary nalot żuczkojada, który opadł na włosy i ramiona Lereeny. – Dawajcie oddamy ją wspólnikom – łożniakom, a nuż się udławią!
– Udowodnij najpierw, że to nie są twoi wspólnicy, – odburknęła Lereena. – Rollearren, Ar′akk – tur, terr kve rell′ast? Terr?
Tak, nie wierzymy! – jednogłośnie stwierdziły wampiry.
Lereena zmierzyła ich druzgocącym, ale niestety, mało efektywnym spojrzeniem. Od tego nie przybyło nam do niej zaufania. Widząc, że wszystkie argumenty będą bezużyteczne, rozdrażniona Władczyni wyrwała swoją rękę od Rolara, odeszła na bok i przysiadła na skraju ołtarza bokiem do nas i drzwi – niby, że myślcie i róbcie co chcecie, mam to wszystko gdzieś. Prawdę mówiąc odetchnęłam z ulgą. Obecność Lereeny denerwowała nie mnie tylko, gdy tylko odeszło napięcie trochę się rozładowało i zrobiliśmy się bardziej żwawi i zwarci.
– Podsadź mnie! – Orsana wskazała Rolarowi prawe skrzydło drzwi, nad którymi w wysokości sześciu łokci był mały słoneczny lufcik. Wampir podstawił jej złączone ręce i z ich pomocą Najemniczka delikatnie wskoczyła na belkę. Przylgnęła twarzą do belki, gdzie widniała dziura.
– Co oni tam robią? – szybko zapytałam.
– Nic. Stoją. Doradcy nie widać – z pewnością, osobiście bierze udział w budowie tarana. – Orsana przestąpiła z nogi na nogę, wygodniej usadawiając się na belce. – Oż ty, ile łożniaków – przynajmniej pięciuset i wszyscy z mieczami! Skąd w środku miasta pojawił się tak duże wojsko i dlaczego nie wzbudziło podejrzeń?
Lereena wyniośle ściągnęła usta, ani myśląc zaczynać rozmowy. Jednak pozostali nie przerywali wyczekującej ciszy, więc musiała odpowiedzieć:
– W Arlissie odbywa się coroczna rekrutacja do zapasowego garnizonu, którzy szkolą (lub szkolili się) w bojowych rzemiosłach w celu podniesienia się państwowego bezpieczeństwa. Treningiem zajmują się imigranci z Dogewy – trzy miesiące temu poprosiłam Arr`akktura żeby przysłał mi setkę doświadczonych wojowników do wzmocnienia mojego garnizonu.
– Nic podobnego – pewnie sprzeciwił się Len, na którym teraz skupiła się cała nasza uwaga – aż do momentu ogólnego zmieszanie. Spostrzegłszy się, Rolar szybko ściągnął z siebie kurtkę i oddał Lenowi, a ten obwiązał ją wokół pasa i kontynuował: – O ile pamiętam, owa prośba wylądowała w koszu zanim ja ją doczytałem. Jeszcze czego – osłabiać własny garnizon ze względu na kaprys wyniosłej sąsiadki, opętaną manią prześladowczą! A te typy nie są w ogóle z Dogewy, bo żadnego z nich wcześniej nie widziałem.
– Jestem wyniosła? – zeskoczyła z ołtarza rozwścieczona Władczyni. – Przynajmniej po Arlissie nie chodzą o mnie dwuznaczne anegtody.
– Za to po Dogewie – chodzą,- “pocieszył” ją Len. – Dobra, kpiny na bok. Możliwe, że w roli “dogewskiego wzmocnienia” wystąpił zaginiony oddział Dorriena – wydaje mi się, że widziałem jednego z Woliczan w zeszłym roku, kiedy przyjechał do Dogewy na święto piwa. Rolar znasz historię o marszu-spacerku przez góry? (spacerek – tak mi słownik i translator wypluli – jak ktoś wie o innej formie to niech da znać)
Ciemnowłosy wampir twierdząco kiwnął.
– Równo dwa miesiące temu w czasie treningu w wąwozie Czterech Pik zaginął oddział Dorriena. Myśleli, że skryła ich lawina. Ani trupów ani żywych nie znaleźli, czemu się nie dziwię – wąwóz jest zawalony przez skałę i lód z każdej strony.
– Wolija? Po raz pierwszy słyszę o takim państwie! – Zmarszczyła się od zdziwienia Orsana, odrywając się od dziury. – Oj! Aj-ja-jaj!
– To jedna z Dwunastu Dolin. – Rolar, który nie odchodził od drzwi, niewzruszony wyciągnął przed siebie ręce i Najemniczka, która straciła równowagę, wpadła w jego ramiona. – Znajduje się na północnym wschodzie Wolmenii, u wschodniego podnóża Grzebieniastych Gór.
– Wąwóz Czterech Pik znajduje się w Grzebieniastych Górach? – Orsana nie śpieszyła się schodzić z rak przyjaciela, więc Rolar prawie na siłę ją strzepnął z siebie. – Tak? No to jeśli oddział – jak jemu tam, Roddiena? Dorriena! – nie zginął pod lawiną, no to dlaczego nie wrócił do Woliji, a powlókł się aż do Arlissu, podając się za dogewian?
– Na to mogę ci odpowiedzieć. – teraz Rolar z wdziękiem kota wskoczył na belkę, żeby poobserwować przeciwnika, który stał przed wejściem świątyni (wymyślającego, niewątpliwie, wredne i perfidne plany). – Tylko w Arlissie sprawuje rządy kobieta! Tylko w Arlissie nie mogą przebywać inne Rasy! Tylko z Arlissu uciekła Rada Starszych na czele z Doradcą, doprowadzonego do granicy wściekłości przez kaprysy przerażonej dziewczyny! Gdzie jeszcze mogli skierować swoje stopy cudownie zmartwychwstali wojownicy? Oho, oto i taran! Nikczemnicy! Ścieli mój dąb!
– Sam go posadziłeś? – ze współczuciem spytała Orsana.
– Nie, ale w dzieciństwie uwielbiałem chować się na nim od natrętnej młodszej siostrzyczki. Do tej pory nie nauczyła się po nich chodzić. Oho!
Rolar zeskoczył na podłogę i w tym samym momencie świątynia zadrżała. Marmurowe statuy zachwiały się.
– A właśnie, drzwi – to jedyna rzecz, która zostanie po takich dziesięciu uderzeniach – mrocznie zauważyła Orsana.
Przyszła moja kolej siedzenia na belce.
Drugie uderzenie nie nastąpiło. Dąb zadrżał w rękach „taranczyków” jakby był śliską żmiją, rozdziawił wierzchołek jak paszczę i walną zaostrzonym ogonem rozrąbując na pół łożniaków mających mniej szczęścia i zwinności. Pozostałych odrzuciło od ożywionego klocka i uciekli jak pluskwy od światła. Jadowicie pomachawszy za nimi w rozwidlonym językiem, taran majestatycznie owinął się wokoło świątyni, ziewnął, wczepił się zębami we własny ogon, naprężył się i znieruchomiał jak za dawnych czasów.
Teraz mieliśmy dodatkową obronę w wyglądzie mocnej dębowej obręczy, na amen otaczającą świątynie.
Wyraźnie zakłopotany wróg nieśmiało wyglądał zza domów i drzew, nie przejawiając chęci kontynuować oblężenia. Dopiero pół godziny później, usłyszeliśmy pseudo doradcę, który złośliwie się kłócąc pierwszy podbiegł do świątyni i złośliwie kopnął stwardniałe cudo(wydaje mi się, że się mocno uderzył, ale nie przyznał się, więc pozostawała mi tylko wyobraźnia), a potem znów nastał porządek w szeregach wroga.
– Jeżeli ona jest prawdziwa i nie po ich stronie, to dlaczego nie zabili jej od razu? – Orsana skinęła na Lereenę.
– Możliwe, że nie chcieli ukazywać swej obecności wcześniej – przypuścił Len. Na pewno wiedział tyle co my – od Orsany lub Rolara. Zobaczywszy zniknięcie reara od razu zablokowałam to miejsce od telepatii, żeby Lereena nie grzebała w moich myślach. Zresztą len miał tylko kilka minut, których nie starczyłoby mu na rozeznanie sytuacji u mnie. – Nie podlegają telepatycznym zdolnościom, a bez nich Władczyni nie mogłaby jak dawniej kierować Arlissem, gdyż poddani powzięliby niedobre podejrzenia i wypowiedzieli jej posłuszeństwo.