Donośny głos i barwna maniera narratora przyciągnęła ogólną uwagę. Jego córka siedziała czerwona jak mak, a ja szlochałam już ze śmiechu pod stołem.
– Jak przedostaliście się przez rzekę? – zainteresowała się Kella. – Zrozumiałam, że jest tylko jeden most, ale nie zobaczyliśmy was tam. I na plac wjechaliście z naprzeciwka.
Wineczanin pogardliwie machnął ręką:
– A po szo nam tem most, my wpław po ichniej śmierdzącej rzeczce!
“Rzeczka” już nie śmierdziała. Magowie, którzy przybyli ze Starminu i Jesionowego Grodu oczyścili wodę i rozebrali zaporę. Większość potraw było przygotowane ze świeżej ryby, wziętych od rusałek. Nikt nie lamentował nad brakiem mięsa.
– A co z krakenem? – nie wytrzymując, zapytała Lereena, która siedziała na końcu stołu niedaleko od nas. Lenowi, co prawda, proponowali luksusowy fotel obok niej, ale on udawał, że tego nie słyszał i tamto miejsce zajął Rolar. Nie włożył togi doradcy, ale uzyskał milcząco zgodę na „pełniącego jego obowiązków”.
– A wyszła jakaś żmija- pogodnie potwierdził ojciec Orsany, lekko wstając i nakładając sobie na talerz duży kawałek faszerowanego szczupaka. – Mięsa jej rzucili i łona się odczepiła. – I z autentycznym zainteresowaniem dodał: – A co to takiego lotało na niebie i wrzeszczoło jak świnia u knura w zagrodzie?
Lereena skrzywiła się, ktoś zachichotał, a Len mrugnął porozumiewawczo do szczętu zmieszanej Orsanie i nie oburzony odpowiedział:
– To jedna z naszych żon (prawdopodobnie, mowa ojca Orsany jest jak pijany translator) na pomoc rzuciła, a wrzeszczała, bo się nie bała.
– Od takiego żonki to i wąpierz umrze- szczerze współczuł Wineczanin i teraz nie byłam sama pod stołem…
Następnego dnia goście zaczęli po cichu się rozjeżdżać, rozchodzić i rozlatywać. Nauczyciel jakoś namówił Geredę, która zgodziła się polecieć z magami do Starminu (przed odlotem smoczyca tak długo i zalotnie polerowała ogniem łuskę, że powzięłam dziwne podejrzenie – to był wspaniały pretekst do pojawienia się na szkolnym podwórzu).
Trochę później dolinę opuściło winesskie wojsko. Po komendzie “Zaśpie-je-je-waj!” zagrzmiała taka chwacka i lubieżna piosenka, że odprowadzające ich osoby westchnęły z ulgi, kiedy oddział nareszcie skrył się w lesie.
Orsana uparła się i z ojcem nie pojechała. Bezczelnie oświadczyła, że taka wielka wojowniczka nie mus słuchać się ojca i do Winessy nie wróci zanim mnie nie odprowadzi. Gdzie – sama nie wiedziałam. Starminu mnie nie pociągał, a Dogewa… och… boję się, że próbny termin na stanowisku Nadwornej Wiedźmy zakończył się jednym zapisem “nie miała narzekań”… Zapytać Władcy prosto w oczy nie chciałam, a on sam tego tematu nie ruszał. Może, liczył, że wszystko się już wyjaśniło?
Dokonać wyboru pomógł mi Rolar. Najwidoczniej znowu pokłócił się z Lereeną i wyskoczywszy z Domu Narad, powiedział rozdrażniony, że odjeżdża z powrotem do Witiagu. To mi się podobało. Miasto duże, hałaśliwe, dla wiedźmy tam na pewno znajdzie się praca.
Nie dowiedzieliśmy się, co postanowili Władcy, ale len zaczął się zabierać z nami. Z nami, bo dogewscy wojownicy odjeżdżali koło południa, a osiodłany Wolt już od rana stał przy ganku koło naszych koni. Co wlazło do głowy Lena, nie wiem. Wczoraj długo rozmawiał z Kellą, odwoławszy na stronę. Zielarka na początku krzywiła się z niezadowolenia, ale potem zmieniła gniew na łaskę i macierzyńskim gestem pogłaskała go po policzku, jakby błogosławiąc. Len, wbrew tradycji, nie ukłonił się…
Smółka, wredota jedna, już zdążyła zaprzyjaźnić się z Woltem i uparcie truchtała obok niego. Rolar i Orsana jechali po drugiej stronie czarnego ogiera.
– Wyjaśnij nareszcie, co za leszy poniósł ciebie do Arlissu? – Rolar, który przed innymi zwracał się do Władcy z należytym szacunkiem, niespodzianie zmienił “wy” na “ty”. Bratni ton ranił uszy, ale Len się tylko uśmiechnął i dosadnie pokiwał głową:
– Nie myślałem, że wszystko zaszło aż tak daleko. Ambasadorzy zakomunikowali mi, że w dolinie dzieje się cos złego, Władczyni, lekko mówiąc, wydziwia, a doradca uciekł rok temu w nieznanym kierunku. Dzieciarnia była tak zaniepokojona, że nawet nie powiedzieli o oficjalnym celu wizyty. Błagali mnie, żebym pojechał do Arlissu, by zorientować się w sytuacji i porozmawiać z Lereeną. A ja się przez głupotę zgodziłem…
– Jesteście od dawna znajomymi? – zbyt późno domyśliła się Orsana.
– Oczywiście – jednocześnie kiwnęły wampiry. Rolar pełen szacunku przemilczał, ustępując Władcy.
– Poznaliśmy się na oficjalnej ceremonii przedstawienie narzeczonego narzeczonej, jeszcze w Dogewie – wyjaśnij Len, poprawiając złotą obręcz. W skarbnicy znalazł się oczywiście dzięki pseudo doradcy. Lereena tam prawie nie zaglądała, więc łożniak rozporządzał pieniędzmi jak chciał. – Arlijski doradca już wtedy zrobił na mnie wrażenie mądrego i przenikliwego wampira, a wkrótce musiałem się o tym przekonać.
Rolar kaszlnął zmieszany i rzekł:
– Historia z porwaniem od razy wydawała mi się szyta białymi nitkami. Nie szpiegowałem trolla, tylko poprosiłem zaprowadzić mnie od razu do porywacza, bo inaczej opowiem wszystko jego narzeczonej. Po prostu nie miał wyboru!
– Oto kto sprzyjał zerwaniu zaręczyn! – Orsana żartobliwie walnęła Rolara pięścią w bok.
– Nic podobnego – zaprotestował Rolar, próbując oddać kułaka, ale dziewczyna zdążyła w ostatniej chwili odsunąć konia – po prosto nie przeciwstawiałem się nieuchronnemu. I w ogóle Len może potwierdzić: byłem przeciwny temu idiotycznemu losowaniu!
– Aha – potwierdził Len. – Kilka minut dobierałem słowa i kiedy wreszcie wydusiłem: “Wiecie, wasza siostra… niezbyt mi się podoba” – on machnął ręką i oświadczył: “A, mi też! No i leszy z nią, chociaż uzgodnijmy cła”. Po czym popatrzyliśmy na siebie jak szaleni, roześmialiśmy się i początek przyjaźni był za nami!
Rolar cierpliwie przeczekał wybuch śmiechu i spróbował się usprawiedliwić:
– Rola obrażonego brata mi nie wyszła, więc myślę, że chociaż ekonomię poprawię! Jestem doradcą, musze myśleć o dobru doliny, a sprawy miłosne Władców mnie nie obchodzą!
– Nie zdziwię się, jeśli podzieliliście okup – westchnęła Orsana.
– Przepili! – uroczysto poprawił Rolar. – W “Srebrnej podkowie”, razem z trollem, jak mu tam było? Wal?
– Jak ukryłeś to przed Lereeną?
– Ona nie może czytać moich myśli. Chyba to jedyna zdolność, którą odziedziczyłem od matki-Władczyni. – Wampir trochę posmutniał, ale w tej samej chwili potrząsł głową i uniósł się w strzemionach, próbując dojrzeć mnie za Lenem: – Wolha, czemu milczysz? Zasnęła?
– Umarła – ponuro burknęłam, nawet nie odwracając się do przyjaciół, by przypadkiem nie zderzyć się spojrzeniem z Władcą Dogewy.
– No tak, ciężki przypadek… – westchnął Rolar, na pewno nie mając na myśli mojego zgonu.
– Może się wreszcie pogodzicie? – nie wytrzymała Orsana.
– Nie kłóciliśmy się – obojętnie sprzeciwił się Len.
Zgodnie kiwnęłam, chociaż chciałam go tak walnąć pięścią w bok, żeby aż z konia spadł.
Przyjaciółka wzniosła oczy do nieba i pełna wyrzutu pokołysała głową, ale zostawiła nas w spokoju.
Parę razy urządzaliśmy wyścigi, ale uogólnienie spieszyliśmy się, tak, że przez jeden dzień dotarliśmy tylko do Brasu i przejechaliśmy może jeszcze z dziesięć wiorst. Na nocleg zatrzymaliśmy się w szczerym polu, obok małej bezimiennej rzeczki. Daleko na południu czarniał las. Jego chłodny zapach było czuć aż tu. Woń igliwia rozchodziła się po łące.
Pomogłam rozpalić ognisko i odeszłam na stronę, usiadłam na trawiastym brzegu rzeki, objąwszy rękoma kolana. Rozsiodłane konie brodziły w wodzie, oświetlone czerwonym zachodem słońca.