– Nawet nie próbuj, wiedźmo – z wrogim wyrazem twarzy przesyczał rozbójnik, potrząsając ręką i demonstrując mi szeroką magiczną bransoletę na zapięcie. – Twoje obrzydliwe czarnoksięstwo jest bezsilne wobec mojego amuletu!
– Wspaniała sztuka! – zachwyciłam się. – Zamienimy się?
I, zerwawszy z palca smoczy pierścień, rzuciłam go przeciwnikowi. Ten machinalnie złapał i w tym samym miejscu zginął – niestety, razem ze swoim amuletem, tak że wymiana się nie odbyła. Pierścień upadł w zaprószoną przez popiół trawę.
– Hej, dzieci, komu pomóc? – zebrałam pierścień i rozejrzałam się.
Rozbójnicy, na swoje nieszczęście, przycisnęli Rolara z Orsaną przyjaciel do przyjaciela, i ta para wspaniale walczyła z powodzeniem trzymając kolistą obronę. Jednego już powalili, jeszcze jeden krzyknął i cofnął się, swoją biedną ręką uciskając ranny bok.
Pomoc była potrzebna dowódcy, akurat uwalniającego się od ziemniaczanego okładu. Zbój podle rzucił się na mnie od tyłu, owiną linką szyję i powlókł w krzaki. Opierałam się i wyrywałam, tak, że rozbójnikowi wypadało nieźle się napocić zanim ja doszłam do bezradnego stanu. Uroczystości zła przeszkodził Rolar, który rzucił się mi na pomoc. Ciągnąć moje zgrabne, lecz jednakże nie lekkie ciało, kiedy za tobą goni po piętach rozwścieczony wampir, uzbrojony w miecz, rozbójnikowi wydało się to głupie. Z najbardziej oburzającą obrazą odrzucił mnie na bok, i póki ja, kaszląc, skręcałam się na ziemi, mało interesowałam otoczeniem, które zdążyło powrócić do pierwotnego stanu.
– Trzymasz się? – Rolar objął mnie za ramiona i pomógł usiąść.
Spróbowałam kiwnąć i zasyczałam od bólu.
– Stosunkowo. Jak tam Orsana?
Wampir szybko obejrzał się, lecz było już późno. Najemniczka świetnie odparowała, rozbójnik odsłonił się dla prostego uderzenia i w tym samym miejscu je otrzymał. Orsana obiema rękami chwyciła się za miecz i przekręciła go jak klucz w zamku. Z piersi napadającego zbójcy, krew lunęła fontanną z ust, zabryzgawszy koszulę Orsany. Wyrwawszy miecz, dziewczyna na chybił trafił rzuciła nim przez ramię, nie tracąc czasu na obrót do sapiącego za plecami przeciwnika. Ochrypły jęk wynagrodził jej żwawość. Wierzgnąwszy nogą upadające ciało, najemnica wyswobodziła klingę i szybko obejrzała się, lecz chętnych rozbójników zabrakło. Ostatni rozbójnik doszedł do wniosku, że on w polu nie wojownik i dał nurka w krzaki, skąd doszedł przeraźliwy, raniący uszy świst i tupot oddalający się końskich kopyt. Orsana w zapale rzuciła się za nim, lecz zastała tylko słup pyłu i rozoraną przez kopyta ziemię. Nikczemnik zdążył odwiązać i spłoszyć konie poległych kolegów i uciekł sam.
Rolar czubkiem buta przewrócił najbliższego trupa, zajrzał w szkliste oczy i, raptownie machnąwszy mieczem, jednym uderzeniem odciął nieboszczykowi głowę.
– Jakoś zbyt łatwo z nimi sobie poradziliśmy – zauważył, przechodząc do setna.
– Według ciebie łatwo? – przerzęziłam, obmacując gardło. Od linki zostało długie wąskie oparzenie – widocznie, nasączyli ją jakimś draństwem. Najpierw bransoleta, teraz to… trzeba ich pochwalić – do mojego porwania przygotowywali się na poważnie, nawet miejsce odpowiednie wybrali, uwzględnili wszystko… prócz moich przyjaciół.
Wampir dwoma palcami strzepnął z ostrza maleńki skrzep krwi, następnie nachylił się i niewzruszenie wytarł miecz o kurtkę ostatniego trupa ze ściętą głową.
– Wolha, czasem chętnie sobie pochlebiam, lecz po wampirzej mierze ja nie jestem takim dobrym wojownikiem. Można nawet powiedzieć, że przeciętnym. W bójkach z ludźmi biorę górę tylko dzięki wampirzej sile i błyskawicznej reakcji. Otóż, te typy reagowali jak ludzie. No, może, troszeczkę bystrzej. Ale wyglądali i odczuwałem ich jak wampiry. Niczego nie pojmuję…
– Może oni byli półkrwi? – przypuściłam, podnosząc się jakoś i otrzepując się.
Rolar skrzywił się:
– Nie, by od razu rozpoznał. – Wampir po kolei oblizał zakrwawione palce i powiedział: – Nieźle. Czyste ciało, zdrowa krew, nareszcie porządny zjem obiad. Orsana, daj swój sztylet, będę wycinać wątrobę i uraczę się nią, póki ona jeszcze ciepła.
Najemniczka niespodzianie zbladła, zgięła się w pół i ją zerwało.
– Zabierz ode mnie tego durnia – przejęczała. – Bo ja za siebie nie ręczę!
Rolar, który nie oczekiwał tak burzliwej reakcji na swoją kolejną sztuczkę, autentycznie się zmieszał i zdenerwował.
– Och leszy, Orsana, po prostu chciałem podnieść twojego bojowego ducha… Wolha, powiedz jej, że wampiry nie będą jeść nieboszczyków… tylko żywych… czasem…
Jeżeli między bojowym rzemiosłem i żołądkowymi skurczami istotnie istniał związek wzajemny, to Orsana wypróbowała niesłychany przypływ i tego i tego.
– Rolar, przestań z niej szydzić – oburzyłam się. – Orsana, ty nie pierwszy raz zderzasz się z czarnym wampirzym humorem, pora by przyzwyczaić się. Trafnie, wilgotna wątroba jest szkodliwa, trzeba czasem wymoczyć ją nie w wodzie, a w dobrym mleku.
– Ja czasem nie rozumiem, kto z was jest wampirem – gwałtownie wypuściła powietrze Orsana, obracając się plecami do nas i do trupów. – Jak u niego kły poodpadały, to u ciebie wyrosły! O, cholera…
Wypadło szybko wyprowadzić ją z polany. Rolar zatrzymał się, zabierając ocalały ziemniak i wyrywając z drzewa sztylety.
– A gdzie nasze konie? – spostrzegłam się, niejasno przypominając sobie, że Smółka pierwsza rzuciła się do ucieczki, jak tylko na polanie pojawili się rozbójnicy.
Najemniczka nie odpowiedziała – było z nią tak źle, że pytanie nie doszło do jej świadomości.
– Niby by na trakt wybiegły, zaraz przyprowadzę – obiecał wampir, podając mi zapomnianą przy ognisku torbę.
– Bardzo dobrze. – Odkorkowawszy jedną z buteleczek, odmierzyłam kilka kropli w manierkę z wodą i wręczyłam Orsanie. – Pij. Małymi łyczkami, i po każdym – głęboki wdech i powolny wydech.
Pierwszy łyk wydawał się najtrudniejszym ze wszystkich, potem sprawa poszła na gładko. Do powrotu Rolara najemniczka jeżeli nie ostatecznie wyzdrowiała, to chociażby zauważyła, że siedzi na ziemi, a w ustach jest obrzydliwy zgniły posmak. Skrzywiwszy się, zwróciła mi manierkę i wstała.
– Znalazłeś konie?
Wampir załamany pokołysał głową:
– Sądząc po śladach, one pogalopowały do Arlissu bez nas.
– No i z Legionem można się pożegnać. – Orsana przegryzła wargę, powstrzymując napływające do gardła łzy, a może, mdłości. Z takim bladym licem mogła pójść do kompanii upiorów lub zombi. Rolar chciał było rzucić złośliwością, lecz spojrzał na Orsanę i żal mu się jej zrobiło.
– Znajdziemy twojego Wianuszka, nie przeżywaj. Za dwadzieścia wiorst las się skończy, za nim będzie duże pole, z trzech stron otoczone przez rzekę Kroganię – tam ona akurat zatacza szeroki łuk. Chyba nie nasze mądre, lecz tchórzliwe koniki skręcą z traktu lub puszczą się wpław, to je złapiemy. Żywa? Będziesz mogła iść?
Orsana zebrała się w sobie i niepewnie kiwnęła.
– Wszystko w porządku. Przepraszam, że zerwałam się, po prostu to moje pierwsze trupy. To znaczy nie moje, a ich, w sensie, mojej pracy. A tu jeszcze głowa odrąbana, krew, wątroba… Wolha, daj szybciej manierkę!
– Cóż, gratuluję inicjatywy. – Wampir przyjacielsko klepnął Orsanę po ramieniu, najemnica aż się zakrztusiła. – Trwaj w tym duchu, tylko weź u Wolhy przepis na te zioła, ono tobie jeszcze nieraz przydadzą się.