Выбрать главу

– Proponuję pomówić po drodze. – Ja, dając przykład, zarzuciłam na ramię szelkę. – I tak chyba nie zdążymy przejść dwadzieścia wiorst do zmroku, a przecież trzeba jeszcze odszukać konie.

Chętnych do zachwycania się miejscowymi widokami nie było.

ROZDZIAŁ 3

Od zachodu został wąski różowy pasek nad horyzontem, a drzewa nie przerzedzały się. Nad ziemią kłębiła się upiorna wieczorna mgła, w gęstwinach ostrymi głosami skrzeczały nocne ptaki.

Jak się okazało, każde z nas potajemnie liczyło słupy i u każdego wyszło różnie. Najbardziej “wyszło” Orsanie. Rolar zjadliwie przypuścił, że ona myli słupy z sosnami, a przy następnym słupie zatrzymał konia, przywołał najemniczkę i zaczął szczegółowo, ze znawstwem, objaśniać różnicę między słupem a sosną. Orsana, z kolei, kwieciście napomknęła mu, czym mądry człowiek odróżnia się od głupiego wampira. Wzajemnie wymieniwszy się wiedzą, moi towarzysze postanowili poćwiczyć na sobie bojowe nawyki, ale spostrzegli się, że w czasie ich pyskówki przy słupie kontynuowałam wędrówkę i prawie skryłam się im z oczu, a wtedy rzucili się mnie doganiać.

– Wolha, ten obmierzły wampir…

– Zamiast z wdzięcznością przyjąć do wiadomości rzeczową krytykę…

Osobiście naliczyłam czternaście słupów, co oznaczało najmniej z dwie godziny chodzenia. “Dwadzieścia wiorst” powiedział Rolar wcześniej, a mogło być i osiemnaście, i dwadzieścia trzy. Zmęczona, oddana swoim myślom, ja, nie słuchając, zaproponowałam:

– Może przenocujemy w chatce?

Przyjaciele zamilkli w pół słowa, zmieszani i pokręcili głowami.

– Gdzie widzisz chatkę?

– No tam – Roztargniona machnęłam ręką wprzód. – Wpakujemy się za olchowy krzak i zobaczymy.

– Skąd wiesz? Bywałaś tu wcześniej?

Oprzytomniałam i zdziwiłam się niemniej od przyjaciół.

– Nie… nie wiem… U mnie po prostu pojawiło się przeczucie, że ona tam jest – taka mała, ze słomianym dachem…

– Szturm jasnowidzenia? – przypuściła Orsana.

– Mam dwójkę z jasnowidzenia – uczciwie się przyznałam – lecz nie jest na dyplomie, dlatego, że było przedmiotem nieobowiązkowym. Nie mogę być specjalistką we wszystkich dziedzinach magii!

– A można – w zamyśleniu powiedział wampir, oglądając chatkę, która zataiła się między drzewami. Ona kropka-w-kropkę podchodziła pod mój opis. Prawda, ja nie wspomniałam o właściwościach budowy, charakterystycznych dla Kraju Jezior. Ogródka obok chatki nie było – prawdopodobnie wykorzystywano chatkę na sezon. Kiedy podeszliśmy bliżej, z komina wyfrunął nietoperz, dając pewność, że mieszkanie stoi puste.

– Oj! – zachwyciła się Orsana. – Chatka na kurzych nóżkach!

– Na palach – poprawił Rolar. – Obrona od wiosennych powodzi. Pływające chatki – to nie rzadkość w tych krajach. Jezioro Driwo corocznie rozlewa się, zalewając łąki, a co pięć-siedem lat wody tak przybierają na sile, że zatapiają i ten las. Widowisko jest, powiem wam, wspaniałe: dokąd nie spojrzysz – woda do jednej trzeciej wysokości pnia, chatki po sam próg zalewa, a wieśniacy jak gdyby nigdy nic na łodziach pływają i łapią gęsi.

– Kłamiesz – niepewnie sprzeciwiła się najemniczka. – Za gęsiami po wodzie nawet na galerze niedościgniesz.

– No do studni po wodę pływają, jaka to różnica? Prawdziwemu opowiadaniu nie zaszkodzi dodać trochę nowych wątków. Nudziarz z ciebie, Orsana.

– A ty wariat. Pale sięgają nam do pasa, wcale nie do jednej trzeciej pnia.

– Patrząc jaki pień! – wykręcił się Rolar, wskazując na mizerną jodłę mojego wzrostu.

– Przyjedziecie wiosną to sprawdzicie – przerwałam spór.

– Leszy go wie, ile jeszcze mamy iść i jaka świnia zeszłej w nocy zostawiła na drodze cztery ślady z parzystymi pazurami. Dzisiejszej nocy zanocujemy pod dachem – dosyć mam dzikiej przyrody i wdzięków koczowniczego życia: jeden bok na ognisku się rumieni, drugiego nad ranem nie możesz rozmrozić.

– Jeżeli wierzyć legendom, samotne chatki należą do złych wiedźm – poważnie zauważyła Orsana. – I zwiedzać je kategorycznie się zabrania.

– Mamy bać się wiedźm? – przypomniał wampir, podnosząc się ze skrzypiących schodków.

– Wiedźma wiedźmie wrogiem – nie zgodziłam się, przypominając sobie własne gorzkie doświadczenia przekonawszy się, że inni koledzy są gorsi niż upiory, a uwolnić się od nich jeszcze trudniej. – Zastukaj na wszelki wypadek, może tam ktoś jest?

Pukać nie trzeba było – drzwi kołysały się na pętlach w takt porywów wiatru, pobrzękując przekrzywioną, pół oderwaną zasuwą. Weszłam w ślad za wampirem, podświetlając pulsarem bardziej z przyzwyczajenia oraz dla Orsany – nam z Rolarem zupełnie wystarczała strużka światła z mdłego kwadratu okienka. W chatce nie ukazał się żaden z gospodarzy – ani złych, ani dobrych. Ona stała pusta przynajmniej od jesieni, stół i ławki okrywała gruba warstwa pyłu, poprzecinanego przez mysie ślady.

– Ja by jednakże jeszcze posiedziała na Świerzym powietrzu – oświadczyła najemniczka po dokładnych oględzinach. – Zdrowsi będziemy.

Nawet Rolar nie zaczął się z nią spierać. W chatce pachniało grobowcem, a Orsana nawet nachyliła się i zajrzała pod osiadłe łóżko, żeby przekonać się o nieobecności trumny. Pod ścianą leżał rozbity dzban, kafle pieca zostały przecięte przez długa rysę, obramowane przez ciemne plamy i zacieki, jakby obok kogoś z obrotu rąbnęli mieczem.

– Zdaje się, że tu była bójka – dodała przyjaciółka. – I mam takie wrażenie, że zwycięzca z minuty na minutę wróci i zada nam bobu.

– Proponuję nie czekać na niego. – Od razu odechciało mi się spać. Chyba bym nawet przebiegła się, chociaż dopiero co ledwie powłóczyłam nogami. Zgasiłam pulsar, poniewczasie zrozumiawszy, że migający w okienku punkcik może przyciągnąć czyjąś nikczemną uwagę. W ciemności uczucie nasuwającego się niebezpieczeństwa tylko się wzmocniło. Określić, skąd właśnie ona napływa, nie mogłam: ona właśnie nadpłynęła, ściskając pierścień wokoło nas. Na chwilę przywidziały mi się szare cienie, bezdźwięcznie ślizgające się pod drzewami, daleko w dole – i w tym samym miejscu w świetle księżyca coś mignęło.

– Oj! – pisnęła Orsana, przypadkowo spojrzawszy w okno. – Tam ktoś jest!

Nie czekając, póki się na nas rzucą, wyskoczyliśmy na ganek, lecz wrogów nie ujrzeliśmy.

– Gdzie? – krótko zapytał Rolar. Orsana obnażonym mieczem wskazała kierunek. Wpatrzyliśmy się i słuchaliśmy, ale nadaremnie. Co by tam było, teraz ono odeszło lub schowało. – Jak ono wyglądało?

– Taki… ruch.

– Jesteś pewna?

– Chcesz, przeżegnam się? – odburknęła najemniczka.

Zamiast odpowiedzi wampir zaczął rozbierać się. Orsana nie od razu zrozumiała, co on ma zamiar zrobić, i widok gołego mężczyzny zastał ją znienacka.. Stęknąwszy i mocno poczerwieniawszy, ona kilka razy odprowadziła oczy, a ja jak zwykle chwyciłam odzież. Orsanę czekał kolejny wstrząs: Rolar rozprostował czarne nietoperze skrzydła, które wydawały się ogromnymi w porównaniu z ciałem, przykląkł na jedno kolano i zwarł skrzydła nad głową. Na transformację poszła najwyżej minuta, szary wilk energicznie otrząsnął się i żywo pogłębił się w las, obwąchując ziemię.

– Z rozumu można zejść! – Orsana przełożyła miecz w lewą rękę. Koniuszek ostrza zdradziecko drżał. – Ściślej – dobrze raz zobaczyć, niż sto raz usłyszeć. Wolha, dlaczego ty nie uprzedziłaś, że wampiry wpierw… rozbierają się?