Выбрать главу

W nowym woreczku z rzemyków umieściła wszystkie magiczne środki, które chciała tam widzieć. Każdej wkładanej rzeczy towarzyszyło zaklęcie bądź też odmówienie specjalnej czarnoksięskiej formuły. Kiedy skończyła pracę, zasupłała kolejne węzły i odprawiła nad nią jeszcze inne magiczne rytuały.

Torebkę wsunęła w sam kąt, najgłębiej jak się dało pod pryczę, na której spała. Nieduża sakiewka nie rzucała się w oczy.

– Nie od razu ją zauważą – mruknęła sama do siebie. – Upłynie pewien czas, a potem… Znam ludzką ciekawość i wiem, że ten, kto ją znajdzie, spróbuje otworzyć. Nie będzie to proste, ale on się uprze i nie zrezygnuje. I wreszcie będę wolna! Zacznę wszystko od nowa, nie żyję wszak po raz pierwszy, miałam już przecież do czynienia z przesądnymi ludźmi z dawno minionych stuleci. Rządziłam nimi z ukrycia, byłam już palona na stosie, wbijana na pal i wieszana. Tylko po to, by wrócić za pomocą podobnej skórzanej sakiewki. To w niej mieści się moja dusza i jej ponowne przebudzenie.

Dlatego właśnie, gdy prowadzono ją na szubienicę, nikt nie zobaczył w niej śmiertelnie przerażonej, skruszonej grzesznicy. Griselda już cieszyła się na myśl o tym, jak zemści się na głupcach z miasteczka. Gdy jednak przypomniała sobie przystojnego młodzieńca, którego wybrała na przyszłego kochanka, a który tak niewybaczalnie ją zdradził i odrzucił jej miłość, twarz jej pociemniała z nieprzebłaganej wściekłości.

Odnalazła go w tłumie. Stał blady z tyłu, opierając się o ścianę jednego z domów.

Na Thomasa niczym błyskawica padło najbardziej nienawistne spojrzenie, jakie kiedykolwiek miał okazję widzieć. Nikt chyba by nie uwierzył, że może istnieć aż tak straszna nienawiść.

– Thomasie Llewellyn! – wrzasnęła Griselda chrapliwym ze wzburzenia głosem. Nie ma bowiem bardziej niebezpiecznej istoty niż odrzucona kobieta, a jeśli ponadto jest czarownicą, jej przekleństwo razi jeszcze dotkliwiej. – Ty szumowino, najnędzniejsza istoto na ziemi, posmakowałeś już trochę mojej zemsty, a możesz być pewien, że to nie koniec! Sądzisz, że ci nieszczęśnicy mogą zapobiec temu, abym cię nawiedzała? Wydaje ci się, że śmierć mnie powstrzyma?

Kat usiłował naciągnąć na głowę Griseldy czarny worek, lecz ona, chociaż miała ręce związane na plecach, a na szyi pętlę, wciąż jeszcze zachowała dość sił, by odepchnąć go ramieniem. Musiał się podeprzeć, by nie zlecieć z podwyższenia.

Thomas rozglądał się za Mary-Lou, chcąc ją chronić, ale dziewczyna dawno uciekła.

Griselda nie zakończyła jeszcze rozprawy ze skamieniałym Thomasem. Głos jej brzmiał teraz jak grad uderzający o blaszany dach. Czuła bowiem, że czas ucieka.

– W imieniu mego mrocznego władcy przeklinam cię, Thomasie Llewellyn! Dniem i nocą będziesz żałował straszliwego występku, jaki popełniłeś przeciwko mnie. Mogłam dać ci wszystko, bogactwo, chwałę, mam bowiem za sobą potężnych obrońców, ale ty odrzuciłeś moje względy. A jeśli wydaje ci się, że twoja śmierć uwolni cię ode mnie, to wiedz, że się mylisz! Później także nie przestanę cię ścigać. Nigdy nie będziesz miał spokoju, nawet w grobie!

Kat nareszcie zyskał nad Griselda przewagę, a Thomas wyrwał się z odrętwienia. Odwrócił się na pięcie i uciekł, dotarł jednak do niego, choć stłumiony czarnym workiem, jej ostatni krzyk.

– Nie zdołasz ukryć się przede mną, Thomasie zdrajco! Zawsze cię odnajdę, zawsze! Nigdy nie zaznasz spokoju, ani za życia, ani po śmierci!

Gdy przerażony dobiegł do następnego domu, usłyszał głuchy dźwięk opadającej zapadni szubienicy. Doszło go również jednogłośne westchnienie zgromadzonego tłumu, jęk strachu pomieszanego z zachwytem.

Tym razem jednak nikt nie próbował nawet zbierać pamiątek po powieszonej, nikt nie ośmielił się do niej zbliżyć.

Poszeptywano później, że ten i ów widział w momencie śmierci wiedźmy jakieś niezwykłe istoty unoszące się w powietrzu wokół szubienicy. Były to, rzecz jasna, tylko wytwory wybujałej wyobraźni i przywidzenia. Ale kat zmarł zaledwie w miesiąc później.

Sędzia zrezygnował ze stanowiska, nikt nie mógł pojąć, dlaczego. Szeryf jeszcze tego samego roku nabawił się trwałego kalectwa podczas upadku z konia, a pastor… Cóż, nigdy już nie był sobą.

Pomocnik szeryfa, do którego zadań należało utrzymywanie czystości w areszcie, za bardzo nie przejmował się swoimi obowiązkami. Po co sprzątać w kątach pomieszczeń, w których przebywali tylko przestępcy i biegały szczury?

Sakiewka Griseldy pozostała więc na swoim miejscu przez długi, długi czas.

Wiele lat później pojawił się nowy pracownik, który gorliwiej wypełniał polecenia. Z niesmakiem wygarnął zakurzony, spleśniały i cuchnący przedmiot, którego, o dziwo, szczury nawet nie tknęły, chociaż wyglądał na skórzany. Nie chciał dotykać obrzydlistwa, wziął je więc na łopatę i wyrzucił na śmietnik, do rowu poza murami więzienia. Przedmiot wkrótce zniknął, przykryty opadłymi liśćmi i wyrzucanymi tam odpadkami.

Thomas Llewellyn w największym pośpiechu opuścił miasteczko jeszcze tego samego dnia, w którym powieszono Griseldę. Przez wiele tygodni krążył po rozległych lasach w głębi kraju. Niekiedy nocował u Indian albo z traperami, handlarzami futer. Nawiedzały go jednak straszliwe koszmary i nocą głośno krzyczał. Towarzysze zwykle więc prosili, by się od nich odłączył.

Wydawało mu się, że widzi twarz Griseldy, ukazywała mu się wśród liści, wśród wzorów kory na drzewach, odbijała się w wodzie jezior. Nocą nawiedzała go w snach, lecz nie wiedział, czy to naprawdę ona, czy też tylko jego strach wywołuje wizje. Najczęściej śniła mu się niewidoma, szukająca czegoś kobieta, o rysach i sylwetce Griseldy, która głośno wołała jego imię. „Thomasie, gdzie jesteś?” – rozlegał się przytłumiony głos. – „Gdzie jesteś, na pewno cię znajdę!” A on we śnie bał się, że mara dostrzeże go w starym zrujnowanym domu czy też w leśnym jarze. Budził się z krzykiem zawsze tuż przed tym, jak docierała do jego kryjówki. Za każdym razem była coraz starsza i straszniejsza.

– Ach, grzeszniku, gdzie się możesz schronić? – szlochał zrozpaczony. – Zasłoń mnie, skało, schowaj mnie, lesie, i ty, ciemne jezioro!

Wiedział jednak, że nie zdoła uciec przed Griseldą. Wiedźma zdołała przeniknąć w głąb jego duszy.

Wycieńczony gorączką i głodem dotarł pewnego dnia do zamkniętej kopalni, pamiątce po jednej z wczesnych, podjętych przez imigrantów, prób wydarcia skarbów ziemi z jej wnętrza. Rozpaczliwie poszukując schronienia, ruszył grożącymi w każdej chwili zawaleniem korytarzami. Miał przy sobie ogarek świeczki, która pomagała mu się orientować, lecz siły właściwie opuściły go już na tyle, że nie wiedział, gdzie idzie.

Stara drabina prowadziła w dół. Tutaj będzie miała kłopoty z odnalezieniem mnie, myślał, spuszczając się po kolejnych szczeblach.

W dole czekała go tylko beznadziejność. Zapasy jedzenia już się skończyły, organizm niczego więcej właściwie nie mógł już znieść, lecz Thomas rozpaczliwie usiłował trzymać się życia, najbardziej ze wszystkiego bowiem obawiał się tego, co może czekać go po śmierci. Wiedźma groziła wszak, że i później nie przestanie go nawiedzać, a ta myśl była gorsza niż wszystko inne. Przecież sama należała już do królestwa zmarłych.

Thomas Llewellyn zrozumiał wreszcie bezsensowność swojej ucieczki głęboko pod powierzchnią Ziemi. Skulił się na zimnej podłodze i zapłakał.

Ktoś go dotknął. Poderwał się z krzykiem, pewien, że Griselda go znalazła. Na miłość boską, chyba nie tutaj?