Drzwi jednak otworzył. Indra weszła do środka, nie kryjąc urazy. Oliveiro odsuwał się od niej, ale zaprosił do bawialni, urządzonej po spartańsku niczym cela mnicha.
– Chcę wiedzieć – oświadczyła gniewnie, kiedy usiedli z dala od siebie – czegóż to takiego strasznego dowiedziałeś się o mnie? Sama nic takiego nie widzę, przeciwnie, niekiedy żałuję, że w moim życiu nie wydarzyło się nic specjalnie ciekawego. Moje życie było niczym psałterz konfirmanta, przynajmniej prawie – dodała w zamyśleniu, mając w pamięci swoje drobne przygody przeżyte w świecie na powierzchni Ziemi
– Okłamałaś mnie, jeśli chodzi o twoją rodzinę – stwierdził zaczepnie, a z jego ciemnych oczu posypały się błyskawice.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Przybyłam tu niedawno, razem z ojcem i siostrą. Moja matka i brat nie żyją, co w tym takiego strasznego?
– Cóż, może nie skłamałaś wprost, lecz przemilczałaś pewne fakty.
– Innej bliskiej rodziny nie mam. Owszem, Nataniel, Ellen i Sassa są moimi dalekimi krewnymi, podobnie Marco, ale to jeszcze dalsze pokrewieństwo. I Marco to najwspanialszy…
Przerwał jej, pochylony w przód.
– Należysz do Ludzi Lodu!
– Nigdy temu nie zaprzeczałam.
– Nie, ale też i o tym nie wspomniałaś. A Ludzie Lodu to banda czarnoksiężników i wiedźm!
– Banda? – wykrzyknęła rozzłoszczona. – Nazywasz nas bandą? Dobrze wiesz, że zarówno Móri, jak i Dolg to czarnoksiężnicy, a przecież są dobrymi ludźmi. Marco jest wyjątkowy, lecz to czysta dusza, cóż złego jest więc w znajomości czarów?
Oliveiro da Silva wstał.
– Chcę wiedzieć wszystko o czarownicach Ludzi Lodu. Kim są, gdzie przebywają i kiedy tu przybyły?
– O mój Boże! – westchnęła Indra i zaczęła liczyć na palcach. – Najważniejsza z nich jest Sol. Czarownicą jest też Ingrid, tak samo jak Halkatla i Tobba… Nie pamiętam, czy jest ich więcej, myślę, że to już wszystkie.
– Czy któraś z nich ma rude włosy?
– Tak, Ingrid…
– Kiedy tu przybyła?
– Razem z innymi, wydaje mi się, że było to w roku tysiąc siedemset czterdziestym szóstym. Do Królestwa Światła dostała się wtedy wielka gromada, rodzina czarnoksiężnika i…
– Tysiąc siedemset czterdziesty szósty? – powtórzył zamyślony. – To może się zgadzać.
– To się zgadza jak najbardziej.
– Nie, chodzi mi o co innego – myślał głośno. – Skoro jednak ona jest już tutaj tak długo, to dlaczego nie…?
Indra uderzyła pięścią w stół, aż Oliveiro, mający niezbyt mocne nerwy, podskoczył.
– Wyjaśnij mi teraz, co to wszystko ma znaczyć. Nie zgadzam się na to, żebyś się tak obraźliwie wyrażał o Ludziach Lodu, którzy porządnemu człowiekowi nie wyrządzą żadnej krzywdy. Owszem, potrafią postępować dość drastycznie, lecz tylko wobec takich, którzy na to zasługują.
Oliveiro usiadł z powrotem, dłońmi zasłaniając twarz. Wydawało się, że płacze.
– Ja na to nie zasłużyłem, nie zasłużyłem!
– Opowiadaj!
Opuścił ręce.
– Nie, ty mów pierwsza. Obiecałaś, że będziesz szczera.
Indra uznała, że niczego nie straci, mówiąc prawdę.
– Dobrze, będę szczera. Obcy, Talornin, poprosił mnie, żebym spróbowała dać ci trochę radości i pomogła znaleźć własne miejsce w społeczeństwie, otworzyć się na ludzi. Wiedz, że wszyscy tutaj się o ciebie niepokoją. Jedno tylko Talornin zataił przede mną, a mianowicie, że chce, abym się w tobie zakochała.
Oliveiro zerknął na nią pytająco.
– Tak się nie stało – zapewniła – Nie mogło się tak stać, ja bowiem kocham innego i to właśnie nie podobało się Talorninowi.
– Kogo?
– To… nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną, Oliveiro, i być może gdybym spotkała cię przed kilkoma miesiącami, zadurzyłabym się na zabój, nie wiem, teraz jednak tak stać się nie może.
Nie skomentował jej słów, był jednak na tyle dobrze wychowany, by zrobić minę świadczącą o pewnym żalu.
– Czy mam ci opowiadać o tym bliżej? Streścić cały ten skomplikowany spisek?
– Żądam tego.
– No cóż, Talornin zlecił mi dodatkowe zadanie, mam się dowiedzieć, co cię dręczy. A teraz, bardzo proszę, twoja kolej!
Oliveiro długo się jej przyglądał, jak gdyby rzeczywiście rozważał, czy może się jej zwierzyć.
– Nie, nie powinienem cię wciągać w swoją niedolę – rzekł po chwili. – Mogę ci jedynie podziękować za szczerość. Miałem swoje przypuszczenia, że twoje zainteresowanie Indianami Meksyku nie sięga zbyt głęboko. Na zmianę podejrzewałem cię i sądziłem, że… jesteś mną zainteresowana.
– Podejrzewałeś mnie… o co?
Wstał, dając tym samym znak, że rozmowa dobiegła końca.
– O tym, jak sądzę, powinniśmy teraz zapomnieć. Indro, bardzo cię cenię. Jest wiele rzeczy, które muszę najpierw zbadać, lecz gdybyś wróciła, bardzo bym się… bym się…
Zamierzał chyba powiedzieć „radował”, lecz najwidoczniej doszedł do wniosku, że to zbyt mocne słowo. Indra także się podniosła.
– Możemy więc puścić w niepamięć Azteków i całą resztę?
– O, tak – podchwycił z uśmiechem. – Wyznać ci prawdę?
– Oczywiście – poprosiła z nadzieją, on jednak myślał o czym innym.
– Krążyłem potajemnie po archiwach i bibliotekach, czytając ukradkiem o przeszłości miasta Meksyk. Nie wiem o nim chyba więcej niż ty.
Indra była zaskoczona, lecz prędko się opamiętała.
– Ty nie znasz hiszpańskiego! Dlatego nalegałeś, abyśmy rozmawiali po angielsku.
– Pst – szepnął przerażony. – Jestem Oliveiro da Silva, nie zapominaj o tym!
Skulił się na sofie i rozejrzał przerażonymi oczyma. Indra usiłowała nakłonić go do dalszych zwierzeń, najwyraźniej jednak był to już koniec rozmowy.
Czegóż, na miłość boską, bał się ten człowiek?
Nie pozostawało jej nic więcej, jak tylko odejść. Pogrążona w myślach wyszła na ulicę, usiłując odnaleźć jakiś sens w dziwnych sformułowaniach i zaskakujących reakcjach Oliveira.
Po raz pierwszy przeraził się, gdy zobaczył ową nieszczęsną fotografię „kamienia złego oka” czy też „czarownicy zamku”, jak również nazywano tego rodzaju relief. Zniekształcony wizerunek mężczyzny trzymającego na kolanach czarownicę, na którym mężczyzna, a jednocześnie jakieś zwierzę za jej plecami usiłowali się w nią wedrzeć, każdy od swojej strony. Owszem, była to dość okropna płaskorzeźba, lecz jeszcze nie powód, by tracić przytomność ze strachu.
A teraz oskarżył Indrę o kłamstwo, a raczej o zatajenie prawdy o czarownicach, jakie wywodziły się z jej rodu.
Ten miły da Silva, czy jak się on naprawdę nazywa, zdawał się żywić jakąś awersję do czarownic. Indra uśmiechnęła się do siebie. Strach przed czarownicami był jej absolutnie obcy, wychowała się wszak na opowieściach o słynnych paniach z Ludzi Lodu.
Nagle nieco dalej na ulicy dostrzegła Joriego i zagwizdała na niego. Odwrócił się natychmiast i zaraz do mej podszedł.
– Indro, właśnie ciebie chciałem prędzej czy później znaleźć. Nie spodziewałem się spotkać cię tutaj, co tu robisz?
– Strasznie dużo mówisz na raz. Spytam krótko: dlaczego mnie szukałeś?
– Wiesz, gdzie są Miranda i Gondagil?
– A więc jestem ci potrzebna po to, by znajdować innych? Nie mam pojęcia, gdzie mogą być, nie zastałeś ich w domu?
– Nie, i nikt nie wie, dokąd poszli. Otrzymałem pewne zadanie – oświadczył Jori z dumą.
Indra, która słysząc słowo „zadanie” dostawała niemal wysypki, słabym głosem spytała, w czym rzecz.
– Ram chce, żebym zorganizował sprowadzenie olbrzymich jeleni z Ciemności tu, do Królestwa Światła.