Выбрать главу

Spostrzegła, że mężczyzna zmarszczył nos, wcale się tym jednak nie przejęła. Powóz okazał się miękki i wygodny, w jednej chwili ruszył z miejsca.

Uzgodnili sumę, o której wielkości tak naprawdę nie miała pojęcia, i chwilę później mogli zabrać się do dzieła.

Jeszcze nieco później mężczyzna leżał martwy w swoim powozie, a Griselda trzymała w ręku wszystkie jego pieniądze. Znalazła też kurtkę, którą się otuliła. Teraz wyglądała znacznie porządniej. Wróciła do zaułka po torebkę. Zaczynało się już rozjaśniać, otworzyła ją, żeby sprawdzić, czym dysponuje.

W środku znalazła rzeczy niezwykle przydatne dla czarownicy, brakowało tylko jednego, a mianowicie maści wywołującej pożądanie. Została w jej domu, a po rozmowie z mężczyzną Griselda zrozumiała już, że to miasto wzniesiono dokładnie w miejscu, gdzie leżało kiedyś jej miasteczko. Odszukanie chatki było więc absolutnie niemożliwe.

Griselda utraciła wszystko, ową niezwykłą maść i inne drogocenne środki, Thomasa, wszystko oprócz tego, co znajdowało się w torebce z rzemyków. Właściwie powinna płakać z rozpaczy.

Nie zrobiła tego jednak, w pobliżu mogli być ludzie.

Do czarta, zaklęła pod nosem. Przeklęci ludzie, dlaczego musiało upłynąć tyle czasu, zanim ktoś wreszcie otworzył moją sakiewkę?

Musiała znaleźć coś do jedzenia, a także inne, cieplejsze ubranie i więcej czarnoksięskich środków. Musiała także wydostać się z tego miasta zdającego się nie mieć końca.

Dzień później była już znacznie lepiej przygotowana na spotkanie z nowym światem. Griselda nie należała do osób, które pokornie błagają innych o pomoc. Umiała rozpychać się łokciami, potrafiła być bezwzględna. Ukradła bardzo piękne ubranie, odpowiednie dla młodej dziewczyny z porządnego domu. Sporo czasu zabrało jej stwierdzenie, jak ubierają się współczesne kobiety, moda wydała jej się brzydka i dziwaczna. Znalazła jednak wreszcie złoty środek. Kobiety w długich spodniach? Nigdy! Wiedziała przecież, za czym gonią mężczyźni. Oni pragnęli zachować swoje fantazje o zadzieraniu spódniczek i sprawdzaniu, co też kryje się pod nimi.

Raz trafiła na sklep, na którym widniał napis „Zdrowa żywność”. Zaskoczona odkryła na wystawie wiele znanych jej ziół, a także inne, których dotychczas nie widziała. Weszła tam natychmiast i wyćwiczonymi sprytnymi palcami zdołała zapełnić kieszenie wszystkim, co mogło jej się przydać. Opuściła sklep ukradkiem, nie zamierzała bowiem za nic płacić.

Tu i ówdzie zdobyła inne przydatne rzeczy. Pewnej nocy natknęła się na jakieś podejrzane indywidua, usiłujące rozsadzić kasę. Griselda trzymała się w cieniu, zafascynowana tylko patrzyła, jak przygotowują ładunek i za naciśnięciem guziczka powodują wybuch. To doprawdy imponujące. Podczas gdy przestępcy zajęci byli zbieraniem łupów, podkradła się do nich za ich plecami i poderżnęła im gardła. Trwało to nie dłużej niż sekundę. Nie zależało jej na tym, co oni chcieli ukraść, nie sądziła, aby mogło to być przydatne w przyszłości, najważniejsze dla niej były materiały wybuchowe i ten mały sprytny aparacik. Mężczyźni byli dobrze wyposażeni, myśleli zapewne o kolejnych grabieżach.

Wszystko razem ukryła w przepastnych kieszeniach po wewnętrznej stronie płaszcza i sukienki. Umiała nosić przy sobie mnóstwo rzeczy ukrytych przed ciekawskimi spojrzeniami.

Jedzenie nie stanowiło żadnego problemu. Podkradała je na targu i w sklepach, miała już spore zapasy. Co prawda wyglądała trochę może nieforemnie, lecz wśród Amerykanów o obfitych kształtach zbytnio się nie wyróżniała.

Rozmaite pojazdy wciąż jeszcze budziły jej przerażenie i zanim nauczyła się przepisów drogowych, nie raz mało brakowało, a doszłoby do wypadku. Z początku na ich widok podskakiwała wysoko z krzykiem, podrywała się do ucieczki na widok mknących na syrenie karetek, niepokoiła ją mnogość docierających do niej dźwięków. Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła wreszcie do skraju miasta.

Świat, w którym się znalazła, wydawał się kompletnie oszalały.

Griselda, choć wolnomyślicielka, jednocześnie była zdumiewająco konserwatywna.

Znalazła wreszcie nie zamieszkany letni domek nad wodą, daleko od ludzi. Przejrzała tam wszystko, czym dysponowała, i rozpoczęła nowe życie.

Thomas Llewellyn, ten zatwardziały szatan!

Najważniejsze, żeby go odnaleźć, wytropić. Nie ma go ani w świecie żywych, ani w świecie umarłych. Gdzież więc go szukać?

Czarodziejskich środków miała za mało. Potrzebowała większych porcji, by móc wywołać jego obraz.

Wezwała już zaklęciami swoich sprzymierzeńców. Czekała teraz na ich powrót i sprawozdanie. Być może im uda się odnaleźć to, co zaginęło w ciągu tych wieków.

I rzeczywiście, dwa „impy”, diabliki, które Thomas błędnie nazwał inkubami, niemal równocześnie usiadły jej na ramionach. Były nieduże, zielone i okropne, a Griselda znała je już od tysiąca lat. Kiedy nie mogła znaleźć ziemskiego mężczyzny, by zażyć z nim uciechy, wzywała jednego z nich. Nigdy nie odmawiały. Po angielsku diablik nazywa się „imp”, ochrzciła je więc Impy i Simpy. Właśnie z Impym Thomas nawiązał znajomość tamtego dnia, o którym tak bardzo chciał zapomnieć, lecz nie mógł.

Diabliki wróciły z rekonesansu. Impy przemówił ochrypłym szeptem:

– Wytropiłem tego twego marnego człowieka. Wszedł do jamy wykopanej przez ludzi, jego ślady wiodły w głąb, a potem po prostu zniknęły.

– Zniknęły? Nie mógł chyba ot, zwyczajnie się rozpłynąć?

– Wygląda na to, że tak właśnie się stało.

Simpy podjął:

– Przeszukiwałem wymiary, nie ma go tam. Dotarły jednak do mnie pogłoski…

– Jakie?

Simpy zrobił przebiegłą minę.

– Podobno istnieje kraina nie mogąca się równać z żadnym wymiarem. Tam się nie umiera.

– Przestań mi pleść o niebie – wykrzywiła się Griselda.

– Ach, nie, wcale nie o nie chodzi! – wykrzyknął Simpy. – Ta kraina znajduje się pod ziemią.

– Piekło?

– Nie możesz się oderwać od religii? – prychnął Simpy. – Niebo i piekło to tylko ludzkie gadanie. My nazywamy je, jak wszystko inne, wymiarami. Wydaje mi się, że ten twój nędzny człowiek tam właśnie się znajduje, w każdym razie nigdzie indziej go nie ma.

– To idź tam i poszukaj go.

– O, nie, dziękuję – odparli obaj zgodnym chórem. – Musisz wybrać się sama, my z tobą nie pójdziemy.

– Dlaczego?

Impy pokręcił paskudnym łebkiem.

– To nie miejsce dla nas.

Nie zamierzali dalej drążyć tematu. Griselda rozgniewała się, nie chciała bowiem utracić swoich cennych kompanów, lecz oni się upierali. Nigdy, przenigdy tam nie pójdą.

– Wobec tego sama się tam wyprawię – zdecydowała wściekła. – Wskażcie mi tylko drogę.

Ale i tego nie mogli zrobić. Musi spróbować sama. W dodatku diabliki zażyczyły sobie zapłaty…

Dostały, czego chciały, i zniknęły. Griselda nie zobaczyła ich już więcej.

Do czarta, a tak dobrze było ich mieć blisko siebie, służyli jej nieocenioną pomocą. Obiecali co prawda, że kiedy powróci do zewnętrznego świata, od nowa nawiążą przyjaźń.

Powiedzieli to jednak z takim niedowierzaniem, z takim szelmowskim błyskiem w oku, że Griseldę ogarnęły złe przeczucia. Czyżby stamtąd nie dało się już wrócić? Może dlatego właśnie nie chcieli jej towarzyszyć?

No cóż, ona i tak sobie poradzi. Teraz najważniejszy jest Thomas Llewellyn. Impy udzielił jej wskazówek, jak dotrzeć do kopalni, w której zniknął Thomas, był to jedyny ślad, jaki miała, lecz jeśli on umiał stamtąd trafić do owego nieznanego wymiaru, to i jej na pewno się uda.