Выбрать главу

W ciągu kolejnych trzystu lat kopalnia podupadła jeszcze bardziej. Wejście do niej zamurowano, a nad nią wybudowano nową dzielnicę, znajdowała się bowiem w rejonie Bostonu. Impy wyjaśnił jednak, którędy można tam zejść: przez piwnicę jednego z wieżowców. Tam znajdzie zabarykadowane drzwi, Impy przeniknął przez nie bez trudu, Griselda jednak była bardziej konkretna, musiała walczyć z deskami i zakrzywionymi gwoździami w strachu, że ktoś ją nakryje, zanim zdoła zrobić otwór dostatecznie duży, by mogła się przezeń przecisnąć.

Przedzierała się potem przez cuchnące kanały kloaczne, aż stanęła przy zamurowanym wejściu do kopalni. Siła jej woli, żądza zemsty były jednak ogromne, przesuwała kamień po kamieniu, łamiąc przy tym wszystkie paznokcie na starym cemencie, lecz nawet przez chwilę nie zamierzała się poddać.

Wreszcie była w kopalni.

W swoim domu znalazła kieszonkową latarkę, która teraz bardzo jej się przydała. Wiedźma bez trudu poruszała się korytarzami, natknęła się nawet na drabinę, po której niegdyś spuszczał się w dół Thomas, przeliczyła się jednak co do jej solidności. Drewno zmurszało i zawaliło się pod nią. Z poważnego upadku wyszła z paskudnym siniakiem na udzie, znalazła się jednak na dole.

W miejscu, gdzie urwały się ślady Thomasa.

Zrozumiała, że nie zdoła wspiąć się na górę. Ruszyła więc przed siebie tak daleko, jak daleko ciągnął się korytarz. Odchodziło od niego wiele odgałęzień, tam jednak nie śmiała się zagłębiać, bo latarka zaczęła migotać, a ona nie miała pojęcia o bateriach ani ładowarkach. Siadła w końcu na wilgotnej podłodze i zaczęła wzywać pomocy.

W jaki sposób Thomas zdołał opuścić to ponure miejsce i przenieść się do krainy, w której nawet impy nie mogły do niego dotrzeć?

Nie wiedziała, ile dni spędziła na dole, jedzenia wciąż jeszcze jej nie brakowało, lecz widoki na przyszłość rysowały się przed nią raczej ponure. Nikt nie wiedział, gdzie ona jest, nawet diabliki nie odpowiadały na wezwanie, została sama, samiutka w kompletnie czarnym świecie, latarka bowiem przestała już działać.

Gdyby nie była taka uparta, podjęłaby zapewne rozpaczliwe próby wspięcia się na górę. To jednak nie było w jej stylu. Myślała jedynie o zemście na Thomasie Llewellynie, który, jak się zdawało, po raz kolejny się jej wymknął. To niesprawiedliwe, że zdołał odnaleźć świat, do którego ona nie mogła dotrzeć. Nie zasłużyła na to, zemści się teraz na nim podwójnie. Nie zabije go, choć w tej krainie to chyba i tak niemożliwe, ale będzie go dręczyć, nieubłaganie, zmusi do miłości, której sama nie odwzajemni.

Griselda zaczęła snuć marzenia o zemście, która stawała się coraz bardziej wyrafinowana.

Jeśli tylko zdoła go odnaleźć…

Gdy otoczyli ją wysocy mężczyźni w jasnych strojach, jej świadomość właściwie już gasła. Zapasy jedzenia dawno już się wyczerpały, przy życiu trzymał ją jedynie upór.

„Nieszczęsne dziecko” – przemówił głos, który rozbrzmiewał tylko w jej głowie.

„Biedna dziewczyna, jak ona tu trafiła? Jaka niewinna anielska twarz” – powiedział inny. – „Zabierzemy ją ze sobą”.

„Tak, nikt bardziej niż ona nie zasługuje na to, by dostać się do Królestwa Światła”.

Słabością Obcych było to, że nie potrafili odczytać charakteru ludzi. W ciągu stuleci popełnili wiele podobnych błędów.

Królestwo Światła? Czyżby tak nazywała się ta kraina? Griselda czuła, że jest na dobrej drodze.

7

Jori był przy niej, Jori wezwał pomoc do Indry, która doznała silnego wstrząsu mózgu.

– Nie ruszaj się, leż spokojnie! – mówił, klękając przy niej na chodniku.

Indra widziała mnóstwo pochylających się nad nią twarzy, dużo więcej niż było ich w rzeczywistości, w oczach jej się bowiem dwoiło.

– Usłyszałem twój krzyk i widziałem, jak padasz. Co się stało?

Nie widziałeś? Indra nie była w stanie odpowiedzieć. Próbowała, lecz to się nie udawało. Nie bardzo pojmowała, co się z nią dzieje.

Jak to było, czyż nie minęła właśnie rogu ulicy? Usłyszała chyba czyjś ruch, a potem ktoś zniknął za węgłem.

Wydawało jej się, że mówi: „Ktoś mnie uderzył”, lecz język nie chciał jej słuchać.

W oddali usłyszała wycie syren.

– Napad? Tu, w Królestwie Światła? – dziwił się ktoś. – Sądziłem, że to niemożliwe, takie rzeczy zdarzają się jedynie w mieście nieprzystosowanych. Nie tutaj, w Zachodnich Łąkach!

– Czy nikt niczego nie widział? – dopytywał się Jori.

W odpowiedzi usłyszał tylko wymruczane „nie”.

Ach, głowa mi pęka, myślała Indra. Czym sobie na to zasłużyłam? Kto chce mojej krzywdy?

Ten cios miał zabić, zdawała sobie z tego sprawę, prawdopodobnie inni także to wiedzieli.

Syreny rozległy się już bliżej, ich dźwięk dobiegał z góry, z powietrza. Karetka gondolowa…

Ram, dlaczego cię tu nie ma?

Świat zniknął.

Mam go już, widziałam go na ulicy i szłam za nim. Przekradał się do domu i starannie zamykał drzwi na wiele zamków. Słyszałam szczęk zapadek.

Tak, to był mój Thomas, ale na drzwiach widniało inne nazwisko, „O. da Silva”, ale to na pewno on.

Blady, udręczony, oczywiście, lecz równie młody jak wówczas. To niewiarygodne.

Tyle czasu straciłam na przeszukiwanie tego przeklętego Królestwa Światła, nienawidzę tego miejsca. Tropiłam go dniami i nocami, sprawdzałam kartoteki i nigdzie nie znalazłam Thomasa Llewellyna. Wiedziałam jednak, że on tu jest, wyczułam to już w chwili, gdy tu trafiłam.

Od razu zaczęłam go dręczyć, zanim jeszcze go odnalazłam. On wie, że tu jestem, reaguje na moje tortury, wyczułam to. Słyszę jego krzyk nocą, kiedy wdzieram się w jego sny i atakuję z całą siłą. Mogłam przeniknąć w jego duszę, kiedy już wiedziałam, że znajduje się niedaleko.

I przed kilkoma dniami nareszcie go znalazłam. On mnie nie poznaje!

Griselda prychnęła do siebie.

Naprawdę wydaje mu się, że zdoła mi umknąć?

Tutejsi ludzie są tacy głupi. Mężczyźni uśmiechają się do mnie, wydaję się im taka bezbronna. Kobiety nie dostrzegają we mnie rywalki, uważają mnie za bardzo młodą i dziecinną. Nie wiedzą, co siedzi w mężczyznach, nie zdają sobie sprawy, że oni pożądają tego, co czyste, niezbrukane, i pragną to zniszczyć.

Cóż za przeklęty świat!

Taki idealny, daleki od rzeczywistości.

I ileż tu dziwnych typów!

Lemurowie są straszni, nie podobają mi się. Obcy, to oni mnie tu sprowadzili. Powinnam odczuwać za to wdzięczność, lecz są po prostu śmieszni. Tacy pompatyczni, wydaje im się, że zjedli wszystkie rozumy.

Widziałam tu jeszcze inne niezwykłe istoty. Pewnego niesłychanie ponętnego zielonobrunatnego młodzieńca, od którego wprost bije zmysłowość. On mnie jeszcze nie widział, ale muszę go mieć. Mam nadzieję, że nie jest niebezpieczny dla ludzi i że niczym mnie nie zarazi, bo przecież nigdy nic nie wiadomo…

Griselda nosiła w sobie charakterystyczną dla ludzi z minionych epok niepewność i strach wobec wszystkiego, co nowe, nieznane. Nie była osobą szczególnie dobrze wykształconą, doskonale się znała jedynie na czarach.

Przydzielono jej niewielki domek niedaleko stolicy. Ci dobroduszni idioci załatwili jej wszystko, mogła spokojnie się tam urządzać. Kiedy już przywyknie do tego świata, będzie musiała poszukać sobie jakiegoś zajęcia, wszyscy bowiem musieli tu pracować.

Cóż za głupota. Praca? To dobre dla niewolników, nie dla wiedźm.

Natychmiast podjęła poszukiwania. Nie chciała żadnej latającej gondoli, ich widok bowiem wprawiał jej prymitywną duszę w strach. Wolała raczej te poruszające się po ziemi, wszak już w Bostonie nawiązała znajomość z samochodami. Naziemnymi gondolami zresztą łatwiej było kierować, mogła po cichu pożyczyć sobie jakiś pojazd od kogoś, wolała jednak nie zwracać na siebie uwagi. Nalegała więc, by dano jej jakąś gondolę na własność, przynajmniej wypożyczono. Ci głupcy zgodzili się na to.