Выбрать главу

I wreszcie go znalazła. W Zachodnich Łąkach.

Tego dnia czuwała dobrze ukryta w pobliżu jego domu. Wiedziała, że Thomas jest w środku. Przygotowywała się do spotkania. Musiało nastąpić jakby przypadkiem, na ulicy albo może w pracy? Wiedziała już, w którym budynku pracuje, chociaż nie była pewna, w jakim pokoju. Miała czas. Wciąż uważała za zabawne dręczenie go nocą, ujeżdżanie niczym prawdziwa zmora z koszmaru sennego. Pragnęła sprowadzać na niego takie okropne sny, żeby nie mógł rano się podnieść. Widziała, że Thomas robi się coraz bardziej wycieńczony i wzburzony. Doskonale!

Griselda drgnęła. Do jego domu zbliżała się jakaś młoda kobieta.

Kobieta? I to taka, której wydaje się, że jest niebrzydka! (Griselda nigdy nie potrafiła się pogodzić z urodą innych kobiet). Długą chwilę stała pod drzwiami. Nie otwieraj, Thomasie, nie otwieraj, do diabła!

Wreszcie otworzył. Nikczemnik!

Griselda, z ukrycia obserwująca drzwi do jego domu, pozieleniała z zazdrości. Ileż ona czasu tam spędza? Co robią? Może powinna podkraść się pod okno i zajrzeć do środka? Nie, to zbyt ryzykowne.

Zazdrość nie dawała jej spokoju.

Nareszcie, ta okropna dziewczyna wychodzi, idzie ulicą. Spotkała jakiegoś chłopaka i zatrzymała się, rozmawiają. Griselda postanowiła bliżej jej się przyjrzeć. Ruszyła ulicą i wyminęła ich, młody człowiek uśmiechnął się do niej głupkowato, niewinnie spuściła wzrok.

To zawsze działało. A teraz trzeba schować się za rogiem.

Zobaczyła stos desek przeznaczonych na budowę płotu. Ta wielka będzie dobra.

Wyjrzała ostrożnie, młodzi ludzie się pożegnali. Przeklęta dziewucha idzie w jej stronę. Schowaj się, Griseldo, nikogo nie ma w pobliżu.

Teraz.

Działanie bandyckimi sposobami nie było szczególnie wyrafinowane, lecz Griselda nie miała czasu. Ta prosta dziwka musiała zniknąć ze świata, i to jak najprędzej.

Upadła. Znów trzeba schować się za róg i spokojnie stąd odejść. Dziewczyna krzyknęła coś, chyba jakieś imię, ale to nie ma żadnego znaczenia. Teraz już na pewno nie żyła, Griselda bowiem nie szczędziła siły przy uderzeniu. Ten cios był śmiertelny.

Bardzo dobrze, jedno niebezpieczeństwo zażegnane. Teraz, kochany Thomasie, zostaliśmy tylko ty i ja.

Zatopiła się w cudownych marzeniach o strasznej zemście, kiedy latająca gondola z wyciem przemknęła jej ponad głową. Pojazd zahamował, ryk syreny ustał, ktoś zaczął coś wołać, najwidoczniej ów młody chłopak.

– Zabierzcie ją czym prędzej do szpitala, ona żyje! Może są jeszcze szanse na ratunek.

Do diabła, na ratunek? O, nie, do tego ona, Griselda, nie dopuści.

Sprawiająca tyle kłopotu dziewczyna przekona się, co znaczy mieć do czynienia z wiedźmą.

Doprawdy, strasznie dużo szykuje mi się roboty w tym kraju! pomyślała Griselda ze złością. Sama już nie wiem, w co ręce włożyć.

Szpital? Gdzie może się znajdować? Prawdopodobnie w stolicy, musi się jakoś rozpytać. Ale nie będzie wdawać się w dyskusje z tą arogancką panną z informacji, tą, która śmiała się, kiedy usłyszała imię Griselda. Bezwstydna dziewucha! Griselda natychmiast wypowiedziała zaklęcie, które zesłało na informatorkę kłopoty żołądkowe, i prędko wymyśliła dla siebie inne imię. Nikomu nie wolno się z niej śmiać!

Kim powinna zająć się najpierw? Dziewczyną, którą zabrali do szpitala, czy Thomasem? E, poradzi sobie z obojgiem jednocześnie. Jest przecież naprawdę świetną czarownicą.

Będą tańczyć tak, jak ona im zagra. Do wtóru jej zaklęć, aż sami pożałują, że kiedykolwiek się urodzili.

Później zaś powróci do świata na powierzchni Ziemi, ciągnąc za sobą Thomasa Llewellyna na smyczy jak psa.

Griselda nie dostrzegała braku konsekwencji w swoim rozumowaniu. Nie zorientowała się, że wciąż ogromnie zależy jej na Thomasie, że żywi do niego nienawiść połączoną z miłością, która targa jej duszę niczym orkan.

Wszystko teraz obracało się wokół niego. Powtarzała sobie, że chodzi o jego zdradę. Jednak taka obsesja ukrywa coś więcej niż tylko nienawiść. Miłość nie była dobrym słowem, ponieważ istota z rodzaju Griseldy pozbawiona jest zdolności, by kochać głęboko i szczerze. Thomas jednak był mężczyzną, którego zawsze pragnęła, jedynym, którego naprawdę chciała mieć w swej trwającej wiele tysięcy lat wędrówce dusz. Chciała posiąść go teraz, całego, bawić się nim jak szmacianą lalką. Był przystojny, pięknie zbudowany i męski Chciała, by należał tylko do niej, by był tylko i wyłącznie jej kochankiem. A tego, co należało do Griseldy, nikomu innemu nie wolno nawet tknąć.

Oczywiście, ukarze go surowo. Surowszej kary nie zaznał nigdy żaden człowiek, bo upokorzenia, na jakie ją naraził, odrzucając jej miłość i zdradzając, nie dało się wybaczyć. W głębi ducha jednak nigdy nie zamierzała go zabijać, uznała, że nadal powinien należeć do niej, chociaż na innych, ponurych, warunkach. Będzie jej, będzie go traktować jak szmatę, zamiatać nim podłogę, deptać po nim i upokarzać go, ale jego ciało pozostawi sobie również na przyszłość.

Taki motyw nią kierował, choć sama nie zdawała sobie z tego do końca sprawy. Nie bardzo wiedziała też, jak to osiągnie, w jaki sposób zdoła zaciągnąć do łóżka tak niechętnego jej kochanka, skoro nie miała teraz ani maści, ani diablików do pomocy.

Na razie jednak nie chciała się w to zagłębiać. Wydawało jej się bowiem, że wyłącznie go nienawidzi.

Nienawidziła Thomasa, nienawidziła tej młodej dziewczyny, która tak bezczelnie chciała się na niego rzucić, nienawidziła wszystkich mieszkańców Królestwa Światła. Przeklęta kraina!

Prawdę powiedziawszy, Griseldzie pragnącej przedostać się do centralnego punktu Ziemi przyświecał jeszcze jeden cel. Liczyła na to, że ujrzy tu księcia podziemnego świata, Jego Wysokość Szatana we własnej osobie.

Na razie jednak go nie spotkała.

8

Ból! Taki straszny ból! Wystarczyło, że poruszyła choćby powiekami, a wybuchał od nowa, obrócenie się w łóżku było nie do pomyślenia, jawiło się najstraszniejszą torturą.

Usłyszała głos ojca:

– Wydaje się, że przeznaczeniem obu moich córek jest trafianie do szpitala po napadzie. Najpierw Miranda, której zadano ciosy nożem i o mały włos nie zabito, teraz Indra, uderzona w głowę nieznanym przedmiotem przez nieznanego przestępcę.

– No, przedmiot jest znany – odparł Jaskari, który był już w pełni wykształconym lekarzem. – To gruba deska. W ten cios musiano włożyć wiele siły, ale przestępcy nie znaleźliśmy.

– Motywu także nie – rozległ się głos Armasa, teraz Strażnika przez duże S. – Kto chciał wyrządzić krzywdę nieszkodliwej Indrze?

– Wcale nie jestem nieszkodliwa! – syknęła przez zęby.

– No, widzę, że żyjesz przynajmniej na tyle, by protestować, kiedy ktoś ci ubliża – uśmiechnął się Armas i nachylił nad nią. – To znak, że wracasz do zdrowia.

– Boli mnie – oznajmiła.

– Wierzę. Szkoda, że nie widzisz guza, jaki wyrósł ci z tyłu głowy.

– Wcale nie mam ochoty go oglądać.

– Dostaniesz zastrzyk przeciwbólowy.

– Co najmniej końską dawkę. A może przydałby się Dolg z niebieskim kamieniem?

– Dolg jest w Nowej Atlantydzie, musi ci wystarczyć koń.

Zrobiono jej zastrzyk w rękę, od delikatnego dotyku przeszył ją elektryczny prąd bólu. Wreszcie odczuła ulgę.

– Ach, jak cudownie – westchnęła i otworzyła oczy.