– Widzieliśmy to – cicho zauważył Armas.
Marco odsunął dłonie od twarzy Indry, natychmiast zaczęło jej ich brakować.
– Zrobimy tak: przeniesiemy Indrę do mojego pałacu, tam będzie bezpieczna, a ja spokojnie dokończę leczenie. Wiesz dobrze, Indro, że tego nie da się załatwić w jeden dzień. Dość długo musiałem zajmować się Sassa, zanim jej blizny zniknęły. Ale uczynimy cię na powrót piękną, jak byłaś przedtem.
– Nigdy nie byłam za piękna, możesz dodać coś od siebie.
Uśmiechnął się.
– Najlepiej będzie chyba, jeśli Thomas również przeniesie się do mojego domu w Sadze…
– Daleko mam stamtąd do pracy, a im dłużej będę w drodze, tym łatwiej Griselda mnie dopadnie.
– Jak chcesz, ale musisz mieć jakąś ochronę.
– Traktujecie więc moje słowa poważnie?
– A jak można nie traktować poważnie tego, co się tu stało? – spytał Marco, wskazując na okaleczoną twarz Indry.
W salonie Marca zebrali się wszyscy zainteresowani rozwiązaniem sprawy czarownicy, a także jej dwie ofiary. Obecny był też Talornin, dostojny, majestatyczny i tak niezwykły, jak tylko może być Obcy. Ubrany w bogato zdobioną szatę, świadczącą o zajmowanej przez niego wysokiej pozycji, bacznie przyglądał się zebranym. Jego spojrzenie było o wiele surowsze niż zazwyczaj.
Ram starał się więc nie zbliżać do Indry, usadowił się tylko tak, by swobodnie mogli na siebie patrzeć. Omijał ją jednak wzrokiem.
Ach, Ram był taki piękny, Indrę piekło w środku od samego patrzenia na niego. Przebrał się, zdjął zakrwawiony mundur, jego czarne włosy jak zwykle aż błyszczały, miękko opadając na ramiona, lecz ciemne oczy wyrażały raczej rozgoryczenie niż zatroskanie, raczej gniew niż czułość.
Dlaczego tak jest, Ramie, dlaczego? Skąd tyle rezerwy, czemu trzymasz się tak daleko ode mnie?
Strach i przerażające wydarzenia przestały się w tej chwili całkiem dla niej liczyć. Sądziła wszak, że upłynie bardzo długi czas, zanim znów ujrzy Rama, a tymczasem wszyscy siedzieli razem. Właściwie więc powinna być wdzięczna tej Griseldzie, ale do takich uczuć było jej daleko. Istnieją pewne granice.
A w dodatku, skoro Ram stał się taki odległy, radość z powtórnego spotkania gdzieś się rozpłynęła.
Na zebranie w pałacu Marca chyłkiem wemknęły się również trzy najmłodsze dziewczynki, zamierzały przecież odwiedzić Indrę w szpitalu i uważały się prawie za świadków wydarzenia, a Marco nie miał serca ich przeganiać. Poza tym Siska została już członkiem Najwyższej Rady, jej obecność więc była właściwie oczywista.
Znajdowała się wśród nich także Oriana. Przybyła na prośbę Rama, kierującego się dość niejasnymi motywami. Sam właściwie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chce, aby Thomas Llewellyn zaprzyjaźnił się z inną kobietą, a nie z Indrą.
A skoro on sam nie wiedział, co nim kieruje, to jak Indra mogła pojąć, co kryje się w jego myślach?
Obecność Joriego nikogo nie dziwiła, nie było wśród nich natomiast Armasa, który pojechał do domu i dosłownie runął na łóżko, wymęczony trwającym ponad dobę czuwaniem nad Indrą.
– A więc ona nazywa się Griselda – pokiwał głową Rok, którego także wezwano na spotkanie. – Oczywiście sprawdziliśmy to w rejestracji, lecz nie ma śladu, by jakakolwiek Griselda przybyła do Królestwa Światła…
Nie było w tym nic dziwnego, młoda kobieta, która ośmieliła się zachichotać, słysząc imię czarownicy, wciąż przebywała w domu, nie mogąc sobie poradzić z tajemniczymi kłopotami żołądkowymi, nigdy więc o nic jej nie spytano, a Griselda zdecydowała się natychmiast na zmianę imienia, twierdząc, że poprzednio tylko sobie zażartowała, a naprawdę nazywa się Evelyn Barth. Pod tym nazwiskiem ją zarejestrowano. Podała też, że ma piętnaście lat i że po śmierci rodziców została sama na świecie.
O tym, rzecz jasna, nie wiedzieli zgromadzeni w umeblowanym na biało salonie Marca, pełnym bladoczerwonych róż w lazurowoniebieskich wazonach. W sąsiednim pokoju dominowała czerń, kolor księcia, lecz i tam stały róże w niebieskich wazonach.
Marco dokonał prawdziwego cudu z twarzą Indry, choć do zakończenia kuracji było jeszcze daleko. Ale na policzkach, wśród opuchlizny i rozległych sińców, w miejscu otwartych ran widniały już tylko czerwone smugi. Indra siedziała w kącie sofy, pozwolono jej także wyciągnąć nogi za plecami najmłodszych dziewcząt, usadowionych prawie na baczność jedna obok drugiej.
Berengaria, obdarzona niezwykłą, niebezpieczną wprost urodą, Siska, księżniczka, delikatnej budowy, trzymająca się niezwykle prosto, o długich, jedwabistych czarnych włosach rozpuszczonych na plecy, z wrodzonym dostojeństwem bijącym z subtelnych rysów. I Sassa, nie będąca niczym innym, jak tylko nieśmiałą próbą ukrycia się tak, by nikt nie zwracał na nią uwagi. Kiedyż wreszcie opuszczą ją mroczne cienie dzieciństwa? Kiedy nauczy się doceniać swoją wartość? Widać przeżycia okazały się zbyt straszne, wypadek, oparzenia twarzy, śmierć ojca i obojętność matki, która zostawiła dziecko. Nic dziwnego, że Sassa nie potrafiła się polubić.
– Jak wygląda ta Griselda? – dopytywał się Rok.
Thomas skrzywił się.
– Wprost trudno mi o niej myśleć. Ma około czterdziestu, czterdziestu pięciu lat i z wyglądu przypomina pobożną, bezbarwną gospodynię domową. (Griselda, gdyby to usłyszała, nie posiadałaby się ze złości). Kiedyś zapewne miała rude włosy o odcieniu marchewki, teraz posiwiała, wygląda bardzo zwyczajnie, ale ma straszne oczy. Małe i przenikliwie patrzące.
– Kiedy ja ją widziałam, była prastara – zaprotestowała Indra z sofy.
Thomas przeniósł na nią spojrzenie pięknych oczu.
– Taka jest tylko w koszmarach, przypuszczam, że wtedy ukazuje się jej prawdziwe oblicze.
Marco pokiwał głową.
– Ja też tak myślę. To znaczy, że ona w jakiś sposób powraca po śmierci. Potrafi też ścigać człowieka w królestwie zmarłych, umie doprowadzić mężczyzn do szaleństwa, jak słyszeliśmy z tej smutnej historii opowiedzianej przez Thomasa, a później zesłać na nich zapomnienie. Poza tym utrzymuje stosunki z inkubem, chociaż jeśli o to chodzi, Thomasie, to chyba się pomyliłeś. One nie zachowują się w taki sposób. Myślę, że to jakiś inny rodzaj diabła. No cóż, mamy do czynienia z nadzwyczaj potężną i niebezpieczną czarownicą.
– A więc nie ma nadziei – westchnął Thomas zrezygnowany.
Marco uśmiechnął się tajemniczo.
– Nie mów tak, popełniła wielkie głupstwo, przybywając tutaj.
Uśmiechnęli się wszyscy oprócz Thomasa, który nie wiedział, o czym mowa.
– Griseldzie ziemia prędko zacznie palić się pod nogami, jeśli jeszcze choć raz spróbuje zaatakować Indrę – oświadczył Rok wesoło.
Wreszcie odezwał się Talornin:
– Czy ona długo przebywa w Królestwie Światła?
– Wydaje mi się, że nie – odparł Thomas. – Nie wiem, kiedy tu przybyła, bo zacząłem wyczuwać jej obecność stopniowo, z początku bardzo delikatnie, później coraz silniej.
– Ostatnio nie pojawił się nikt, kto by choć trochę ją przypominał – stwierdził Rok. – W ubiegłym roku przybyło dwóch mężczyzn, a przed kilkoma miesiącami nastolatka. W zeszłym miesiącu, oprócz Oriany i Pauli, zjawiła się pewna rodzina.