Jakby to było możliwe, pomyślała Indra.
– Marco, jesteś cudowną osobą – powiedziała miękko. – Często się zastanawiam, czy jest ci dobrze w Królestwie Światła. Nie żałujesz, że zdecydowałeś przenieść się tutaj?
– Nigdy tego nie żałowałem, Indro. Wiodę teraz takie życie, o jakim marzyłem, nareszcie odnalazłem spokój, mam wspaniałych przyjaciół, przede wszystkim Dolga, syna czarnoksiężnika. To cudowny chłopak.
Chłopak? powtórzyła Indra w myśli, uśmiechając się ukradkiem. Ma co najmniej dwieście pięćdziesiąt lat, ale zachował młodość, elfy i kamienie obdarzyły go wiecznym życiem.
– Wiesz, Marco, zastanawiam się nad tymi napaściami na nas. Czy Griselda wie, że my tu, w Królestwie Światła, jesteśmy nieśmiertelni?
Marco popatrzył na nią zaskoczony.
– Ale przecież tu można umrzeć, Indro! Oczywiście, że tak. Na przykład w wypadku albo przez samobójstwo czy morderstwo. Nie dotyczy nas jedynie starość, a nieśmiertelni to zaledwie niewielka grupka.
Do której należysz i ty, pomyślała Indra i zadrżała. Ujęła Marca za rękę i mocno uścisnęła.
Po klęsce z młodzieńcem, któremu towarzyszył pies, Griselda przez dwa dni lizała rany. Kiedy jednak nastał trzeci dzień, miała już gotowy nowy plan.
Rano przeżyła kolejny cios. Zakradła się nad rzekę, zaniepokojona brakiem jakichkolwiek wieści o wybuchu na łodzi. Gdy dotarła do przystani i ujrzała czerwoną gondolę w żółte pasy, o mało nie pękła ze złości. Co się stało? Ponieważ o tak wczesnej porze nie było tu żywego ducha, dokładnie zbadała łódź. Ładunek wybuchowy usunięto, a przecież wyraźnie widać, że łodzi używano, na dnie było trochę wilgoci, leżały też zapomniane bukiety lotosów, a woda zostawiła ślady na burcie.
Jak mogło do tego dojść? Czyżby wszystko sprzysięgło się przeciwko biednej, niewinnej Griseldzie? Czym zasłużyła na tyle niepowodzeń?
No cóż, do diabła z łodzią, prychnęła pod nosem, wspinając się pod górę po stromym brzegu rzeki i kierując w stronę hotelu. Znajdzie inne rozwiązanie.
Najgorsze oczywiście, że te dziewczyny prawdopodobnie żyją i miewają się jak najlepiej. Ale już ona to ukróci!
Oriana… Może powinna zacząć właśnie od niej? Zdobyła wszak sporo informacji o tej „damie”.
Dama? Przeklęta dziwka, próbuje zarzucić sieci na cudzych kochanków!
Nie musi jej zabijać, przynajmniej nie od razu. Sprawi, że Thomas straci na nią apetyt, dla tak doświadczonej czarownicy jak Griselda to żadna sprawa.
Z tą Indrą też sobie poradzi, i z tą ciemną dziewczyną z pięknymi lokami, którą nazywali Berengarią. To ona ośmieliła się pocałować Thomasa, Pannica odpowie za to, poczuje smak zemsty prawdziwej wiedźmy.
Gdyby Griselda kochała Thomasa wielką, szczerą miłością, być może komuś mogłoby się zrobić jej żal, wydawałaby się patetyczną figurą uwięzioną w kleszczach własnej nienawiści i samotności. Ona jednak chciała mieć, posiadać tylko po to, by zaspokoić swoje żądze i nie pozwolić, by ktokolwiek inny skosztował kąska, który sobie upatrzyła. Obca jej była myśl, by ofiarować cokolwiek Thomasowi, liczyło się jedynie jej własne zaspokojenie. Po wszystkim gotowa była wyrzucić go na śmietnik.
Planowała pozbawić życia Orianę, Indrę, Berengarię, a na samym końcu również Thomasa, i w tym czasie korzystać z wdzięków wszystkich wspaniałych mężczyzn, jacy się zebrali w Królestwie Światła.
Zamiast tego jednak jej pociąg do niszczenia dotknął zupełnie inne osoby. Postąpiła tak nikczemnie, że nawet czarownicom z rodu Ludzi Lodu zaparło dech w piersiach.
Sprawą mniejszego kalibru była jej wizyta w biurze Oriany. Nie zastała tam okropnego Lemura Rama, bo wcześniej upewniła się, że go tam nie będzie. Nikt z pracowników nie zauważył chyba młodej dziewczyny przemykającej się ukradkiem korytarzami.
W miejscu pracy Oriany obrzuciła wzrokiem biurowy pejzaż, to musi być biurko Oriany, najbliżej drzwi pokoju Lemura, nie ma jej tu jednak, doskonale! Jakaś kobieta stoi co prawda i rozmawia z jednym z pracowników…
No, teraz, moi „przyjaciele” ze środka Ziemi, przekonacie się, kim jest Griselda! Do tej pory tylko się bawiłam!
Griselda nie potrafiła stać się niewidzialna, umiała za to sprawić, by ludzie zapominali o tym, co widzą, już w tej samej chwili, dlatego mogła swobodnie poruszać się po budynku.
Pułapka na Orianę została zastawiona.
Prosta sprawa.
Zaatakowała z całą siłą tkwiącego w niej diabelstwa.
Tego wieczoru Jaskari wracał do domu zupełnie wycieńczony. Miał za sobą ciężki dzień, właściwie całą dobę. W jednej z najlepszych restauracji w Sadze niczym bomba wybuchła wiadomość o zatruciu grzybami. Laboratorium prędko stwierdziło, że chodzi o bardzo trujący grzyb, w dodatku z gatunku, który nie rośnie w Królestwie Światła. Około dziesięciu osób było bliskich śmierci, personel szpitala jak szalony walczył o ich życie. Teraz niebezpieczeństwo zostało już zażegnane, lecz Jaskari ledwie trzymał się na nogach ze zmęczenia.
Obiecał jednak Elenie, że zjedzą razem obiad, i nie miał zamiaru wycofywać się z przyrzeczenia. Za nic na świecie.
Spotkał się z nią w pobliżu pałacu Marca, gdzie wybrała się z wizytą do Indry. Elena i Jaskari bowiem jako jedni z nielicznych mogli ją odwiedzać, on jednak na razie nie miał na to czasu.
Griselda ze swego punktu obserwacyjnego zauważyła, że spotykają się na schodach. Chłopak podszedł do dziewczyny, czule ujął ją za ręce, objął i sprowadził na dół. Dziewczyna pochyliła głowę, leciutko się zaczerwieniła, lecz oczy jaśniały jej szczęściem.
– Do stu piorunów! – mruknęła z zazdrością Griselda. – Do stu piorunów!
Poznała ich, chłopak był lekarzem w szpitalu, po którym się przemykała, żeby odnaleźć Indrę, a dziewczyna przychodziła do niej z wizytą, Griselda wiedziała wszystko.
Każdy by zauważył, że ci dwoje to świeżo zakochani, tak świeżo, że nie zdążyli jeszcze pójść do łóżka, dawało się to poznać po każdym szczególe ich zachowania.
Doskonale, pomyślała Griselda, właśnie tego mi teraz potrzeba! Ten chłopak jest bardzo przystojny, choć nie tak uderzająco piękny jak książę i pozostali, lecz jakież ma muskuły! Bardzo mi się to podoba, wielkie mięśnie to na pewno również silny organ.
Nie uda mi się zbliżyć do innych, myślała dalej, ci jednak doskonale pasują do mego planu, trzymają też chyba z pozostałą grupą, która jakby się nie rozstaje. Zrobię w niej teraz wyłom. Ależ będzie bolało! A mnie sprawi wiele radości.
Młoda para weszła do hotelowej restauracji. Lepiej być nie mogło, miałaby większe trudności, gdyby wstąpili coś zjeść do lokalu obok, tam przecież ją obrażono, nie sprzedano alkoholu, musiała więc się choć trochę zemścić. Odrobina sproszkowanych trujących grzybów wystarczyła, ale tu, w hotelowej restauracji, jeszcze nie dała się poznać. Ubrała się tak, by nie zwracać niczyjej uwagi, i pospieszyła na dół. Znalazła stolik w miejscu, gdzie mogła wszystko słyszeć, a nawet trochę zobaczyć, sama przy tym nie będąc widziana. Nareszcie coś się zacznie dziać, pomyślała, uśmiechając się złośliwie.
Nie spodziewała się natomiast, że w ten sposób zdobędzie mnóstwo użytecznych informacji.
– Wyglądasz na bardzo zmęczonego – powiedziała Elena, patrząc na Jaskariego z zatroskaniem.
– Bo też i jestem zmęczony – roześmiał się chłopak. – Ale niech to nam w niczym nie przeszkadza, Eleno.
Patrzył na Elenę w najładniejszej sukience, z błyszczącymi po niedawnym myciu włosami i dyskretnym makijażem, przy którym niewątpliwie musiała jej pomóc Indra. Elena jadła zupę, przy każdej łyżce zalewając sobie brodę, najwyraźniej bowiem uznała, że elegancko jest jeść bokiem łyżki, zamiast podnosić ją prosto do ust. Jaskariego wzruszyło jej zażenowanie, bezradność i nieskrywana chęć, by mu się spodobać.