– Jestem starsza, niż ci się wydaje – zapewniła. I po raz pierwszy tego dnia powiedziała prawdę. I to jeszcze jaką! – Owszem, mogę się z wami wybrać, z radością pomogę tym biednym jelonkom.
– No, no, jelonkom – mruknął Jori, chociaż nigdy nie widział megacerosa i tak naprawdę nie bardzo miał pojęcie, o czym mówi.
– A więc dobrze, pojedź z nami. Ubierz się ciepło i praktycznie i bądź przy postoju gondoli o… o godzinie, no właśnie, o której?
Uzgodnili porę spotkania i dziewczyna lekkim krokiem pobiegła do swojego hotelu.
Mój ty świecie, cóż to za naiwniak! Ale nic mi nie zrobił, zostawię go więc w spokoju, myślała Griselda, lecz tamci niech się pilnują. Na szczęście Oriana na pewno została unieszkodliwiona, to dobrze, bo ona jest naprawdę groźna. Miała już prawie w szponach mojego Thomasa. Teraz kolej na Indrę i na tę Berengarię.
Ileż przyjemności mnie czeka!
Nie wspominając o tych wspaniałych mężczyznach, którzy mi zostaną, kiedy pozbędę się rywalek. Będę mogła przebierać i wybierać.
Wszystko układa się zgodnie z moim planem. Na razie osiągnęłam, co chciałam. Jestem niezwyciężona!
17
Gondole kolejno lądowały na wielkiej polanie w pobliżu Srebrzystego Lasu. Akurat w tym miejscu pas lasu przy murze był bardzo wąski, prowadziła też do muru przesieka.
Wreszcie przybyli już wszyscy.
Czekano tylko na Juggernauta.
Ponieważ wśród zebranych nie znalazł się żaden Obcy, dowodzenie przejął Ram. Indra z wielką tęsknotą i żalem patrzyła, jak chodzi od grupy do grupy. Unikali się nawzajem jak tylko mogli, niekiedy jednak ich spojrzenia musiały się spotkać, a wtedy, zdaniem Indry, w otaczającym ich powietrzu rozlegał się jak gdyby słaby śpiewny ton. Czytała w oczach ukochanego, że i dla niego rozłąka jest niezwykle trudna.
Ta świadomość nieco pomagała.
Tsi-Tsungga, elf ziemi, czuł się bardzo ważny. „Jori i ja już tam byliśmy – mówił innym na pocieszenie. – Wiemy już, jak tam jest”.
Niektórzy z obecnych znaleźli się tu, by w ten sposób zapewnić sobie ochronę. Tak było z Thomasem, Indrą, Orianą i Berengarią. Siska uczestniczyła w wyprawie, ponieważ urodziła się w Ciemności i znała ten świat lepiej niż ktokolwiek inny. Sassa jednak musiała zostać w domu, co niejeden przyjął z ulgą, dziadek Nataniel i babcia Ellen nie zgodzili się na wypuszczenie dziewczynki do Królestwa Ciemności. Osobiście mieli dopilnować, żeby nic się jej nie stało.
Był tu, rzecz jasna, Marco, już sama jego obecność uspokajała tych, którzy odczuwali pewien lęk. Z Nowej Atlantydy przybyli Móri i Dolg, żeby pomóc przy zwierzętach, trudno wszak o większego przyjaciela zwierząt niż Dolg. Nero jednak został w domu. Ciemność nie jest bezpiecznym miejscem dla ciekawego wszystkiego psa. Tsi także zostawił ulubionego Czika w bezpiecznym miejscu w Królestwie Światła, raz już przecież zgubił swą wiewiórkę i nie chciał więcej ryzykować.
Przybyli oczywiście Gondagil i Miranda, Gondagil był chyba najważniejszym ogniwem, jakie mogło połączyć ich z jeleniami. Zamierzał wyruszyć przodem razem z Ramem, by porozmawiać z człowiekiem, który wiedział, gdzie szukać zwierząt. Gondola, mająca ich tam zawieźć, czekała już gotowa. Do udziału w wyprawie naturalnie zachęcono również Oko Nocy, indiańska umiejętność tropienia mogła się okazać nieoceniona.
Poza Strażnikami było jeszcze dwóch weterynarzy, a także Jaskari jako lekarz. Nie wiadomo wszak, czy zdołają uchronić członków ekspedycji od ukąszeń potworów. Zabrali też podróżne laboratorium na wypadek ewentualnych chorób wśród zwierząt.
Towarzyszyła im również nieduża niewidzialna gromadka, niewielu jednak o tym wiedziało.
Zabrakło natomiast Roka i Armasa, ktoś wszak musiał zostać w Królestwie Światła, by pilnować porządku. Tam przecież grasowała Griselda, a kto wie, jakie kroki podejmie ta nieobliczalna czarownica.
Przybył też Jori ze swoimi ochotnikami. Ram zmarszczył czoło, ujrzawszy młodziutką nastolatkę. Wziął Joriego na bok, by z nim o tym pomówić, lecz dziewczyna sprawiała wrażenie rozsądnej, w dodatku wydawała się silna i odważna, zaakceptował więc wreszcie jej obecność.
Obrzydliwy zapach otaczający Griseldę ulotnił się, pozostał po nim zaledwie cień w powietrzu. Wystarczyła odrobina perfum, by go zagłuszyć. Griselda okazała dość sprytu, by użyć innego, łagodniejszego pachnidła niż poprzedniego dnia, wiedziała bowiem, że wśród uczestników wyprawy na pewno znajdzie się Jaskari, a on przecież nie mógł jej poznać.
Nie zauważyła ani jego, ani Eleny, ale polana była duża, w dodatku dość pofałdowana, no i tyle osób się tu zgromadziło.
Dostrzegła natomiast tę przeklętą Orianę. Cóż to, u diabła, nie powinno jej tu być! Stała zajęta rozmową ze swoim szefem, tym okropnym Lemurem Ramem, i… i… z Thomasem? Do czarta, czyżby nie odkryli kradzieży w biurze? Co się nie udało?
Czy już nigdy nie pozbędzie się tej baby? Oriana bardzo jej przeszkadzała w powtórnym zdobyciu serca Thomasa. Co robić?
Ta druga dziewczyna, ta o czarnych kręconych włosach, Berengaria, chichotała z przyjaciółką, o której mówiono, że jest księżniczką. To ci dopiero księżniczka! Był też z nimi jakiś Indianin. Indianin? Czy oni naprawdę mają źle w głowie? W Nowej Anglii, dawnej ojczyźnie Griseldy, Indian uważano za istoty najniższego gatunku. Jak, na miłość boską, ktoś taki mógł się dostać do Królestwa Światła, a na dodatek wziąć udział w tej prestiżowej ekspedycji? Jak mogli się z tym godzić?
Jej wzrok przesuwał się po zebranych niczym czujne spojrzenie węża. A oto trzecia dziewczyna, której chciała się pozbyć, Indra. Wydaje się wręcz nieśmiertelna. Griselda atakowała ją już tyle razy, lecz nic, jak się zdawało, na nią nie działa. Jej twarz znów była gładka, jak to możliwe?
Młoda, wyglądająca niewinnie i naiwnie dziewczyna imieniem Evelyn dreptała wśród uczestników wyprawy, starając się nie zwracać na siebie uwagi, a w jej głowie aż kłębiły się złe myśli. Nie zniesie obecności wszystkich tych bab na wyprawie. Kiedy przypuści ponowny szturm na Thomasa, będą jej przeszkadzały, a nie wiadomo, czy nadarzy się okazja, by unieszkodliwić je w Ciemności. Wiele by zyskała, gdyby udało się jej pozbyć ich już teraz. Z głupim Jorim zawsze sobie jakoś poradzi, nawet przez chwilę nie miała na niego ochoty.
Ale te trzy…?
Griseldzie przyszedł do głowy pewien pomysł, który wszakże mógł się okazać dość trudny do zrealizowania. Zauważyła, że w jednej gondoli znajduje się prowiant dla członków ekspedycji, usłyszała też, że wkrótce będzie posiłek, zamierzali wykorzystać czas oczekiwania na przybycie kogoś, kto się nazywa Juggernaut. Ale jak ona sobie z tym poradzi?
Trzeba ukryć się między drzewami. Doskonale!
Zbliżyła się do gondoli stojącej wraz z innymi na skraju lasu. Pewien problem stanowiło zatrucie jedzenia akurat tej trójki, gdyż odwracanie wzroku lub zsyłanie zapomnienia na ludzi, którzy by to widzieli, mogło się okazać zbyt wielkim ryzykiem, było ich zbyt wielu, nawet dla czarownicy kalibru Griseldy. Zawsze istniała możliwość, że znajdzie się ktoś, na kogo nie podziała zaklęcie. Mógł akurat patrzeć gdzie indziej albo skryć się za jakimś krzakiem. Nie, wolała się nie narażać, a zatrucie całego jedzenia…
Griselda przerwała rozważania, nie wierzyła własnym oczom. Oto podano jej rozwiązanie niemal jak na tacy.
Jakaś uczynna osoba w kuchni, gdzie przygotowywano jedzenie, włożyła prowiant w zgrabne białe pudełeczka z jakiegoś porowatego materiału i na wszystkich, dosłownie na wszystkich pudełkach wypisała imiona uczestników wyprawy. Cudownie, każdy miał więc swoje własne prywatne pudło, postąpiono tak prawdopodobnie z myślą o tym, by pożywienia starczyło na całą ekspedycję.