Griselda pospiesznie zerknęła na znajdujących się w pewnym oddaleniu uczestników wyprawy. Szczęście jej sprzyjało tak, jak na to zasłużyła, inna bowiem, większa gondola zasłaniała ją przed ich spojrzeniami.
Owszem, istniało niebezpieczeństwo, że ktoś nadejdzie, akurat jednak w tym momencie wszyscy wydawali się zajęci czym innym.
Prędko! Pudełko Indry znalazła stosunkowo szybko. Teraz troszkę proszku z trującego grzyba, w którego działanie wciąż wierzyła. (Nie słyszała opowiadania Jaskariego o uratowaniu wszystkich gości z restauracji).
Nie może zanadto tu nabałaganić, bo jeszcze wzbudzi podejrzenia, ale spieszy się jej, ach, tyle nie liczących się imion!
W połowie jednego ze stosów odnalazła pudełko z imieniem Berengarii.
Doskonale, spora dawka, ta mała dziwka zasłużyła na śmierć w prawdziwych męczarniach. O, Griselda doskonale znała działanie grzyba, wiedziała o bólach, jakie wywołuje.
Nie znalazła jednak prowiantu przeznaczonego dla Oriany, największego, najbardziej niebezpiecznego wroga. Nerwowymi ruchami przekładała pudełka, odczytywała kolejne imiona. Oto pudełko Rama, czy powinna za jednym zamachem pozbyć się i jego? Nie, nie może marnować czasu i drogocennego proszku.
Thomas? Nie, jeszcze nie, najpierw musi go wykorzystać, nacieszyć się nim jak ostatnio, nigdy nie zapomniała tego, co z nim przeżyła.
Jest!
Pudełko Oriany, nareszcie!
Z zadowoleniem bliskim rozkoszy Griselda dosypała naprawdę dużą dawkę trucizny do jedzenia Oriany. Proszek rozpuścił się prędko i wtopił w delikatne danie, przygotowane troskliwie przez kucharki dla śmiałków, którzy wyprawiali się między potwory grasujące w Ciemności
Nareszcie, sprawa załatwiona. Zamknęła pokrywkę i ułożyła pudełka z powrotem w porządne stosy, tak samo jak stały poprzednio. Uporawszy się z tym, usłyszała głosy. Do diabła!
Zbliżało się dwoje ludzi, najwyraźniej to oni zajmowali się prowiantem.
Do czorta, co teraz robić? Nie zdąży uciec!
Było ich jednak tylko dwoje, to nic trudnego dla Griseldy. Nie kryła się więc, przeciwnie, wyprostowała się i wymówiła zaklęcie.
Nigdy nie będą pamiętać tego, co widzieli.
Przekradła się między gondolami do lasu i wyszła z niego w zupełnie innym miejscu.
Nikt niczego się nie domyślał, ledwie zauważono anonimową dziewczynę, która z pozoru obojętnie przyłączyła się do wielkiej gromady.
18
Griselda była niezmiernie zadowolona z siebie. Oto znalazła się wśród najbardziej znaczących, wśród wszystkich tych, których nienawidziła i po prawdzie lękała się trochę, choć do tego strachu nigdy by się nie przyznała. A nikt, absolutnie nikt z nich się nie domyślał, kim ona naprawdę jest.
Obawiała się trochę spotkania z Jaskarim, nigdzie go jednak nie widziała. Ani jego, ani tej jego przeklętej wielbicielki, Eleny. Ta dziewczyna jednak nie obchodziła Griseldy. Wiedźma traktowała ją jako osobę pozbawioną jakiejkolwiek wartości.
Griselda wątpiła, by Jaskari mógł ją zdemaskować, nigdy jednak nie wiadomo, dlatego lepiej trzymać się od niego z daleka. Jedyne, co mogło ją zdradzić, to zapach. A on przestał już być właściwie wyczuwalny.
Rzeczywiście Griselda nie mogła widzieć Jaskariego, on bowiem znajdował się w drugim końcu polany.
Kiedy podeszła do niego Elena, zdrętwiał.
Dziewczyna nadbiegła zarumieniona.
– Witaj! Dziękuję za wczorajszy wieczór!
Jaskari poczuł, jak zaciskają mu się szczęki, i odpowiedział niechętnie:
– Wiesz… To wczoraj… Przepraszam za swoje zachowanie, to się więcej nie powtórzy.
Uznał, że najlepiej zrobi, jeśli weźmie całą winę na siebie. W ten sposób Elenie będzie łatwiej.
Uśmiech na ustach dziewczyny przygasł. Szum rozmów pozostałych członków wyprawy stał się w jednej chwili taki daleki, jak gdyby porwał go ze sobą wiatr.
– Ale przecież nie zrobiłeś nic złego.
– Posunąłem się za daleko.
Elena roześmiała się nerwowo.
– Kiedy? Wtedy gdy włożyłeś mi kwiat we włosy?
– Nie, nie, potem.
– Potem? Po czym? Kiedy wyszliśmy?
Marco stał w pobliżu i nie mógł nie słyszeć rozmowy. Wyczuł, że zaszło jakieś nieporozumienie, i dyskretnie usiłował się dowiedzieć, w czym rzecz.
– Nie pojmuję – powiedziała do niego zasmucona Elena. – Jaskari prosi o wybaczenie czegoś, czego nie zrobił. A może chodzi ci o to, że po wyjściu z restauracji objąłeś mnie na pożegnanie? Albo że byłeś taki zmęczony i musiałeś wracać do domu? Ależ mój drogi, przecież ja to rozumiem.
– Nie to – zirytował się Jaskari. – Później, wieczorem, w nocy. Marco, proszę cię, to nie twoja sprawa. Poradzimy sobie sami z Eleną.
– Chwileczkę – sprzeciwił się Marco. – Coś tu się kompletnie nie zgadza. Wyjaśnij wszystko od początku, Jaskari.
Jasnowłosy siłacz był już teraz naprawdę zagniewany. Słońce rozświetlało jego loki, ale opalona twarz przybrała odcień czerwieni.
– Mam na myśli to, co się stało, kiedy Elena przyszła do mnie do domu.
Dziewczyna zbladła jak płótno.
– Kiedy przyszłam do ciebie do domu?
– Nie powtarzaj wszystkiego, co mówię, czuję się jak idiota! Chcesz udawać, że nic się nie stało?
Wargi dziewczyny drżały.
Elena należała do tych osób, które nigdy nie wpadają w złość, jest im tylko bardzo przykro.
– Że co się nie stało?
Twarz Jaskariego była jak wykuta w kamieniu.
– Kiedy przyszłaś do mnie do domu i poszliśmy do łóżka.
Bladość na twarzy Eleny ustąpiła miejsca płomiennej czerwieni.
– Przyśniło ci się to, Jaskari.
– O, nie, założę się o własną duszę, że mi się to nie przyśniło. Kwiat, który miałaś we włosach, leżał w łóżku po tym, jak uciekłaś, a przedtem bardzo brutalnie domagałaś się tego, po co przyszłaś, i dostałaś to, czego chciałaś.
Doprawdy, ona nie może wszystkiemu zaprzeczyć!
Elena starała się nadać swojemu głosowi spokojne brzmienie.
– Kwiat zgubiłam chyba zaraz po wyjściu z restauracji, zauważyłam to już, kiedy się żegnaliśmy – powiedziała, a w oczach zabłysły jej łzy.
Włączył się Marco:
– Mylisz się, Jaskari. Indro, Indro, chodź tutaj! – zawołał. – Ja i wszyscy obecni w pałacu możemy zaświadczyć, że Elena wróciła rozpromieniona z restauracji, widziałem nawet, jak się żegnaliście, i siedziała razem z nami w salonie, a w nocy spała w tym samym pokoju co Indra. Indro, czy Elena w którymś momencie wychodziła?
– Jeżeli tak, to o świcie – odparła Indra. – Bo wtedy zasnęłam jak kamień.
– To nie było rano – prychnął Jaskari. – Tak gdzieś około północy.
– Niemożliwe, wtedy leżałyśmy w łóżkach i rozmawiałyśmy, mniej więcej do wpół do czwartej. W końcu zabrakło nam już sił na gadanie. Zaspałyśmy i dlatego trochę spóźniłyśmy się dzisiaj.
Jaskari nie mógł niczego pojąć.
– Przysięgam, że mówię prawdę! Chociaż o wpół do czwartej Eleny już dawno nie było. Niczego nie rozumiem.
– Czy ona była sobą? – ostro spytał Marco.
– Sobą? Elena jest tylko jedna.
– No tak, ale czy zauważyłeś w niej coś szczególnego?
Jaskari zastanowił się nad pytaniem.
– Oczywiście, to na pewno była Elena, chociaż zachowywała się jak ktoś inny.
– W jakim sensie? – szepnęła Elena zdruzgotana. – Mówiłeś, że zachowywałam się brutalnie?
– Tak, nie poznawałem cię. Wybacz mi, że to powiem, ale byłaś podniecona, przejęłaś inicjatywę w bardzo natrętny sposób, źle wymówiłaś moje imię i…