Urwał zawstydzony. Z piersi Eleny wyrwał się jeden głośny szloch. Indra zaniemówiła ze zdumienia.
– Mów dalej – nakazał Marco Jaskariemu.
– Nie byłaś dziewicą! – wybuchnął chłopak.
– Ale przecież nią jestem! – wykrzyknęła Elena, jak gdyby była to sprawa życia i śmierci. – Marco, co to wszystko znaczy? Kto z nas się myli albo oszalał?
– Nikt – krótko odrzekł Marco. – Jaskari, Elena nie odwiedziła cię dzisiejszej nocy.
– Ale…
– Ktoś jednak u ciebie był. Doprawdy, ona jest bardziej złośliwa i posiada większe umiejętności, niż przypuszczałem.
Jaskari musiał wesprzeć się na ramieniu Indry.
– Griselda? – słabym głosem spytała Elena.
– Tak – odparł Marco. – To niezwykle trudna i skomplikowana sztuka, nie jest jednak wcale nowa, rycerz Lancelot z dworu króla Artura przeżył to samo co ty, Jaskari. Piękna Elaine zapragnęła go, on jednak świata nie widział poza żoną króla, Ginewrą. Pewna wiedźma pomogła Elaine przemienić się w Ginewrę, i to aż dwa razy…
– Nie pozwolę się już więcej oszukać! – wykrzyknął Jaskari kompletnie wyprowadzony z równowagi. Wyglądał na chorego.
– Lancelotowi wydawało się, że kocha się z Ginewrą – podjął Marco niewzruszony. – Później Elaine wydała na świat syna, Galahada, który odnalazł świętego Graala, ale Lancelot nigdy jej nie wybaczył, Ginewra także.
Indra już chciała wtrącić, że Lancelot nie był wcale tak nieskazitelny, cudzołożąc z małżonką swego króla, doszła jednak do wniosku, że nie jest to właściwy moment na takie uwagi.
– Ale to znaczy, że Griselda wszystko zepsuła! – wybuchnęła płaczem Elena.
Jaskari chwiejnym krokiem ruszył w stronę krzaków i zaczął wymiotować. Nikt się temu nie dziwił. Przeszedł potem do drzewa i usiadł, opierając się o nie piecami. Twarz zasłonił dłońmi.
– Idź do niego – podpowiedziała Indra Elenie.
Dziewczyna usłuchała, Marco i Indra patrzyli, jak Elena siada przy Jaskarim i nieśmiało gładzi go po włosach. Wyglądało na to, że płaczą oboje.
– To prawdziwa teściowa diabła do siódmej potęgi! – zdenerwowała się Indra. – Ile jeszcze zniszczy, zanim zdołamy ją złamać?
– Ona jest niewidzialna – westchnął Marco. – Może nie dosłownie, ale nikt dotychczas jej nie zauważył.
– Kiedyś chyba popełni jakiś błąd – rzekła Indra z nadzieją. – Posłuchaj, może powinniśmy ją zwabić?
– W jaki sposób? – uśmiechnął się Marco.
– Można na przykład urządzić zawody w czarowaniu. Na pewno nie odmówi. Przypuszczalnie jest bardzo próżna.
– Kusząca myśl – stwierdził Marco z uśmiechem. – A co wy na to, moje przyjaciółki z Ludzi Lodu?
– Wspaniały pomysł – rozległ się głos Sol. – Jesteśmy gotowe.
– Brzydko podsłuchiwać – oświadczyła Indra, która nikogo wokół siebie nie widziała. – Ile was tu właściwie jest?
– Same najlepsze – odparł głos Ingrid. – Szkoda, Indro, że nie dotknęło cię bodaj w najmniejszym stopniu tak zwane przekleństwo Ludzi Lodu. Byłabyś wspaniałą czarownicą.
– Mnie też się tak wydaje – przyznała Indra, nie siląc się nawet na fałszywą skromność. – Ale na pewno dobrą, dość mam złośliwych bestii.
– No cóż, umiarkowanie dobrą – mruknęła Sol. – Nie należy przesadzać.
Indra dostrzegła stojącego nieco dalej Rama i tęsknie popatrzyła w jego stronę.
– Marco, czy nie mógłbyś poprosić Rama, żeby tu przyszedł? On bardzo tego chce, a ja nie mogę nic zrobić. Lecz jeśli ty…?
Marco uśmiechnął się wyrozumiale. Skinął na Rama, który natychmiast do nich podszedł.
– Rozmawiamy sobie – powiedział Marco – i pomyśleliśmy, że może miałbyś ochotę wysłuchać naszych teorii.
– Jakich teorii? – krótko spytał Lemur. Widać jednak było wyraźnie, że cieszy się z dołączenia do tej maleńkiej grupki. On także nie widział otaczających ich czarownic z Ludzi Lodu.
W łagodnym powietrzu krążyły motyle, bąki i pszczoły. Siadały na przepięknych kwiatach, Srebrzysty Las odgradzał gęstymi liśćmi ludzi od muru. Dzień był wspaniały, jak zresztą wszystkie dni w Królestwie Światła.
O takim dniu zawsze się marzy w starej Norwegii, pomyślała Indra. Często planuje się jakieś uciechy pod gołym niebem, małe albo duże, ale te plany są bardzo kruche, wystarczy jedna chmura albo powiew chłodnego wiatru, żeby wszystko zepsuć. W najgorszym razie nadciąga śnieżna burza w czerwcu, bo przecież i to się zdarza.
A tutaj przez cały rok można żyć pod gołym niebem!
Marco odpowiedział Ramowi, Indra przysłuchiwała się jego słowom.
– To, co mi się nie podoba w tej Griseldzie…
– Mnie się nic w niej nie podoba – natychmiast wtrąciła Indra.
– No tak, to oczywiste, ale najstraszniejszy jest sposób, w jaki ona powraca.
– Co masz na myśli? – spytał Ram.
– Pojawiła się znów po trzystu latach, żeby zemścić się na Thomasie, a wnioskując ze słów, jakie wypowiedziała przy szubienicy, taki właśnie ma zwyczaj. Jak to robi?
– Może wędrówka dusz? – podsunęła Indra. Nie patrzyła na Rama ani on na nią, oboje jednak byli w pełni świadomi wzajemnej bliskości.
Marco wyjaśnił:
– Nie, wędrówka dusz nie odbywa się w ten sposób. Po to, by dotrzeć do celu, należy doświadczyć istnienia w skórze ludzi wywodzących się ze wszystkich warstw społecznych, wszystkich zawodów, obu płci, doznać szczęścia i nieszczęścia.
– Aha – zrozumiała Indra. – Kiedy już raz było się czarownicą, więcej się to nie powtórzy?
– Właśnie. Nie, ona to robi w inny sposób – Marco zastanawiał się. – Ale istnieje bajka ludowa, znana chyba w większości krajów. Po norwesku nazywa się „O gałązce, która nie miała serca”, a po rosyjsku „Żabia księżniczka”, o czarnoksiężniku Kostii, skrywającym swoje serce, a raczej swoją „śmierć” w jajku tkwiącym w kaczce w skrzynce pod dębem nad brzegiem rzeki.
– Chcesz powiedzieć, że Griselda ukryła gdzieś swoje serce?
Marco odpowiedział z wahaniem:
– Nie, nie serce, przypuszczam raczej, że swoją duszę. Nie jestem pewien, ale to chyba do niej pasuje, w ten sposób może wracać raz po raz.
– Ale trzysta lat? – z powątpiewaniem wtrącił Ram.
– Przypuszczam, że ten okres może mieć różną długość. Prawdopodobnie nie przypuszczała, że tym razem tak się to przeciągnie. Sądzę, że zamierzała wrócić jeszcze za życia Thomasa, wskazują na to jej słowa. Kiedy się nie udało, próbowała go odszukać w królestwie zmarłych, tam jednak także go nie było. Musiała się dobrze nagłowić – zakończył Marco z uśmiechem.
– Szkoda, że tu trafiła – westchnęła Indra.
– Łagodnie to ujęłaś. No cóż, w każdym razie w Ciemności nie będziemy mieć z nią do czynienia.
– Spójrzcie, wzywają nas na posiłek – wskazał Ram. – Przyda się, długo już czekamy na Madragów.
19
Jak nam tu przyjemnie, myślała Indra, siedząc na zielonej trawie między Ramem a Markiem. Rozdzielono białe pudełka z prowiantem i na moment zapadła cisza, jak to często bywa na początku posiłku.
– Cała Berengaria! – westchnął Oko Nocy. – Zawsze zaczyna od deseru.
Buchnął śmiech, nie śmiała się tylko Griselda. Do pioruna, zaklęła w duchu.
– Trzeba słuchać impulsów – broniła się Berengaria.
– Musisz uważać – spokojnie odparł Dolg. – Może cię to drogo kosztować.
– Zaczynanie od deseru? – żartowała.
Co za wspaniała grupa, myślała Indra. Świetnie do siebie pasujemy. Nawet ta małomówna nowa przyjaciółka Joriego dobrze sobie radzi, chociaż jest taka młodziutka. Wszystkich nas łączy pragnienie ocalenia wspaniałych, wymarłych już na powierzchni Ziemi zwierząt, uratowanie ich przed Ciemnością. Wiem, że niejeden w Królestwie Światła ma co do tego pewne wątpliwości. Uważają, że tak duża gromada nowych zwierząt może spowodować kłopoty, ale większość jest pozytywnie nastawiona do naszego projektu.