Pyszne jedzenie!
Griselda trzymała się z dala od Dolga, po niepowodzeniu przeżytym w parku nie chciała zostać rozpoznana. Na szczęście nie zabrał ze sobą psa.
Indra zobaczyła, że na posiłek przyszli także Elena z Jaskarim, nie wyglądało jednak na to, że czują się najlepiej ani że jedzenie im smakuje. Żuli przednimi zębami, co jest nieomylną oznaką sytości albo po prostu braku apetytu. Siedzieli w milczeniu, z boku, Elena zapłakana i bardzo blada, Jaskari zaś wyglądał, jakby właśnie zsiadł z karuzeli, na której przejażdżka nie sprawiła mu ani trochę radości.
Berengaria natomiast była we wspaniałej formie. Właściwie nie wolno jej było spędzać tyle czasu razem z Okiem Nocy – takie było przynajmniej życzenie jego krewnych – lecz oto wspólnie mieli przeżyć przygodę, i to z dala od bacznych spojrzeń niemądrych dorosłych. Indra była pewna, że jeśli tylko Berengaria zostanie sam na sam z ubóstwianym przyjacielem z dzieciństwa, bez sekundy wahania spróbuje go uwieść. Pytanie tylko, na ile twardy potrafi być Oko Nocy.
A przecież nie ulegało wątpliwości, że Indianin ma do Berengarii wielką słabość.
Posiłek składał się z sałatki na przystawkę, głównego dania i deseru. Personel kuchenny naprawdę się postarał. Siedzenie w piękny dzień na łonie natury, z dala od wszelkich zabudowań, przy przepysznym jedzeniu w miłym towarzystwie… Czegóż więcej można chcieć? Krzyk Berengarii sprawił, że oczy wszystkich zwróciły się w jej stronę.
Dziewczyna zgięła się wpół i przerażona patrzyła na Oko Nocy.
– Co się stało? – spytał zaniepokojony.
– Boli – odparła, nic nie rozumiejąc – I… widzę podwójnie.
Jaskari poderwał się, a jednocześnie z nim na równe nogi skoczył Marco.
– Zatrucie grzybami! Znów!
– Nie jedzcie nic więcej! – nakazał Ram. – Nikomu nie wolno nic przełknąć. To prawdopodobnie deser. Czy ktokolwiek poza Berengaria go próbował?
Pewien wystraszony Strażnik przyznał, że i on skusił się na słodkości.
– Panowie laboranci – poprosił Ram. – Zajmijcie się najpierw zbadaniem jego deseru i Berengarii. Później wszystkimi pozostałymi. Weźcie też próbki głównego dania.
Na deser był puszysty, pięknie ozdobiony krem śmietanowy.
Wśród zamieszania, jakie powstało, Griselda zastanawiała się nerwowo, co robić.
Czy powinnam posypać trucizną swój deser, żeby odsunąć od siebie podejrzenia?
Nie, lepiej nie zwracać na siebie uwagi i za wszelką cenę zachować anonimowość. Poza tym ktoś mógłby to teraz zauważyć. Siedź cicho, Griseldo.
Przeklęta dziewucha, zaczęła od deseru. Nigdy jej nie lubiłam, jest taka samowolna. Robi to, na co akurat przyjdzie jej ochota. Idzie za głosem instynktów i impulsów, tak jak zresztą mówiła. Smarkula! Gdyby wszyscy zjedli deser jednocześnie, mieliby większe problemy. Nie mogliby uratować trzech dziewcząt, bo wszystkich musiano by obserwować. Popsuła cały plan, ale mam nadzieję, że przynajmniej jej się pozbędę. Wsypałam jej sporo trucizny, chociaż najwięcej poszło na Orianę, szkoda, dlaczego tak im się układa?
Żałuję, że nie jestem trochę starsza, piętnaście lat to zbyt młody wiek dla tych obłudników. Ale przecież są mężczyźni, którzy lubią młode ciało!
Chyba jednak nie tutaj, paskudne miejsce, chciałabym już wrócić na Ziemię, zabrać Thomasa i wynosić się stąd. Pociągnąć go za sobą na smyczy, ale to i tak nie będzie potrzebne, on pójdzie za mną wszędzie, gdy tylko zdecyduję, że nadeszła już właściwa pora. Najpierw tylko muszę się pozbyć tych trzech kobiet.
Jaskari, korzystając z pomocy Eleny i jeszcze dwóch osób znających się na medycynie, zabrał Berengarię na bok i rozpoczął zabiegi. Laboranci w pośpiechu starali się stwierdzić, ile deserów zatruto, okazało się bowiem, że mają do czynienia z takim samym przypadkiem zatrucia grzybami jak poprzednio. Tym razem wszystko przebiegało znacznie prędzej. Parę osób zaczęło skarżyć się na boleści, nietrudno bowiem sobie to wmówić.
Jeden z lekarzy zrozpaczony podniósł głowę.
– Nie poradzimy sobie, tracimy ją!
– Dolg! – zdenerwował się Ram.
Czarnoksiężnik od razu wiedział, co ma robić. Griselda okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrywała się w niebieski kamień, który Dolg wyjął z aksamitnego woreczka. Na mego wielkiego złego władcę, pomyślała, drętwiejąc, to przecież jeden ze świętych kamieni, zabrał go z sobą tu, na to pustkowie, czy on już kompletnie oszalał?!
Bystry wzrok odkrył, że przy pasku Dolga wisi jeszcze jeden podobny woreczek. A więc ma i ten drugi kamień?
Niebywałe szczęście mi dopisuje, będę je miała, oba! Zaklęciami odwrócę jego wzrok i kamienie już wkrótce wpadną w moje ręce. Zaczekam tylko, aż znajdziemy się w Ciemności.
Griselda nie miała pojęcia, co tak naprawdę oznacza wyprawa w Ciemność. Zmierzch, nocny mrok to właściwie jej żywioł.
Dolg wziął ze sobą kamienie, ponieważ miały ich chronić, gdyby przypadkiem natknięto się na wysłanników z Gór Czarnych. Talornin, Marco i Ram długo rozważali wszystkie za i przeciw, aż wreszcie postanowili zaryzykować zabranie klejnotów.
Teraz byli ogromnie radzi ze swej decyzji.
Griselda zdumiona patrzyła, jak Dolg, ten, który oparł się jej zalotom, pomimo iż użyła maści, podnosi szafir i kieruje go na Berengarię, leżącą na trawie w otoczeniu lekarzy. Całą okolicę zalało przecudne niebieskie światło, skupiło się w promień, sięgający do wijącej się z bólu dziewczyny. Berengaria z wolna rozluźniła się, aż wreszcie odetchnęła z ulgą.
– Ach, Oko Nocy – szepnęła. – Ależ się bałam! Dziękuję ci, Dolgu, kocham ciebie i twój kamień.
Muszę mieć tę cudowną kulę, pomyślała Griselda z chciwością. Stanę się wtedy najpotężniejszą czarownicą wszech czasów, musi być mój!
Kiedy Berengaria odżyła, niejeden odetchnął z ulgą.
– Musiała dostać solidną dawkę – zauważył Ram.
– To pestka w porównaniu z tym, co znaleźliśmy w kremie Oriany – rzekł jeden z laborantów. – Dość tam było trucizny, żeby zabić nas wszystkich.
– Indrze też przypadła spora porcja proszku – dodał drugi – Suszone trujące grzyby, znamy je już z tamtej katastrofy w restauracji.
– A jedzenie Thomasa?
– Nic u niego nie wykryliśmy. Nie zbadaliśmy jeszcze wprawdzie wszystkich pudełek, sądzę jednak, że znaleźliśmy już ofiary.
– Mnie też się tak wydaje – z ponurą miną przyznał Ram. – Ale szukajcie dalej. Nie rozumiem tylko, kiedy dokonano tego nikczemnego czynu. Wszystko przecież przez cały czas pozostaje pod ścisłą kontrolą.
– Musiało to nastąpić przed dotarciem tutaj – stwierdził Marco. – Ale już po wypisaniu imion na pudełkach. Człowiek odpowiedzialny za zaprowiantowanie przyznał zakłopotany:
– Nie brałem udziału w końcowej fazie pracy, podczas załadunku gondoli zajęty byłem w kuchni.
– To się mogło zdarzyć wtedy – przyznał Ram dość niepewnym głosem. – Przy przenoszeniu kartonów. Wydawało mi się, że przedsięwziąłem już wszystkie środki bezpieczeństwa, gdybym jednak wiedział, że istnieje możliwość zatrucia jedzenia, zaleciłbym jeszcze baczniejszą obserwację, ale przez myśl nawet mi nie przeszło, że coś podobnego mogłoby się stać.
– Gondola pozostawała przecież pod kontrolą – mówił zasmucony zaopatrzeniowiec. – Nie pojmuję, jak mogło do tego dojść.