– Oczywiście, że jest. Najważniejsza jest intencja.
I znów otaczający ich świat rozśpiewał się wysokim drżącym tonem. Znów ukazały się barwy i zapachy, których nikt oprócz nich nie widział ani nie wyczuwał. Indrę ogarnęło pragnienie, by móc należeć do Rama, a z jego fascynującej twarzy mogła wyczytać, że i on odczuwa podobnie.
– Och, Indro, Indro – rzekł cicho ze smutkiem.
– Dlaczego nie jestem dla ciebie dość dobra, Ramie? – szepnęła.
– Nie wiem – odszepnął. – Nie wiem, dlaczego Talornin sprzeciwia się naszemu związkowi. Pytałem o to, ale nie dał mi odpowiedzi.
Nie mówili już nic więcej, patrzyli tylko na siebie, tęskniąc za sobą nawzajem, jak gdyby znajdowali się każde na oddzielnym globie, zawieszonym gdzieś w bezkresnej przestrzeni kosmicznej.
– Muszę w końcu wyruszyć z Gondagilem, spotkamy się niedługo w Ciemności – rzekł wreszcie Ram.
– Zaczekaj – poprosiła. – Już wywołuję zdjęcie. Przekonasz się, ile głów udało mi się obciąć tym razem.
To jedno zdanie wystarczyło, by oboje powrócili do rzeczywistości. Aparat fotograficzny Indry był bardzo nowoczesny, nie ot, takie sobie pudełko, które wypluwa odbitkę wątpliwej jakości na złym papierze. Indra otworzyła aparat i wyjęła z niego zdjęcie o doskonałej ostrości i nasyconych barwach. Przyglądali się mu razem, ich głowy może za bardzo zbliżyły się do siebie, ale nie patrzył na nich nikt oprócz Marca, który zaciekawiony już zmierzał w ich stronę.
– Całkiem nieźle jak na mnie – sapnęła Indra zadowolona. – Ale zobacz, jak ta pani z ratusza się do ciebie przytula, Ram. Mam ochotę…
Poczuła, że Ram gwałtownie drgnął.
– Marco, podejdź tutaj – rzekł głucho.
– Co…? – zaczęła Indra.
Wtedy i ona zobaczyła. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ziemia zachwiała jej się pod nogami, poczuła, że ogarniają ją mdłości.
Na zdjęciu nie było młodziutkiej Evelyn, Jori trzymał za rękę budzącą grozę prastarą mumię.
22
– Widzieliście coś… – zaczęła Indra, niemal sparaliżowana niesamowitym widokiem odpadającego od kości ciała i gnijących łachmanów.
– Nie rozglądajcie się za nią – ostrzegł Marco. – Nie pozwólcie, by coś wyczuła.
– A więc aparatowi fotograficznemu udało się to, co nam się nie powiodło – rzekł Ram powoli, równie wstrząśnięty jak oni.
– Ona nie chciała się fotografować – szepnęła Indra.
– Z innych powodów – odparł Marco. – Bała się, jak przypuszczam, że aparat na przykład wystrzeli.
Indra nie mogła powstrzymać się od zduszonego śmiechu. Zaraz jednak spoważniała. Nie miała siły dłużej patrzeć na zdjęcie, było ohydne.
– Co teraz zrobimy?
– Zachowamy tajemnicę – nakazał Marco.
– Mam ochotę wydrapać oczy tej panieneczce, z którą włóczy się Jori.
– Nie wolno ci tego robić, tylko źle się to dla ciebie skończy. Ona jest niezwykle potężną czarownicą, muszę się zastanowić…
– Może Dolg – podsunął cicho Ram. – Dolg i czerwony farangil.
– O, tak! – wykrzyknęła z entuzjazmem Indra. – On ją zniszczy.
– Nie, nie – ostrzegł Marco. – Musimy pojmać ją żywą i wydusić z niej, gdzie ukrywa duszę. Inaczej powróci z nowymi siłami. Ale z tymi wszystkimi ludźmi tutaj… Boję się.
– A ja nie zgadzam się na to, żeby zabierać ją w Ciemność. Jestem odpowiedzialny za całą ekspedycję. Mieliśmy już przecież okazję się przekonać, że powoduje nią żądza mordu jakich mało.
Marco zastanawiał się.
– A może zostawić w Królestwie Światła Indrę, Orianę i Berengarię, razem z Thomasem?
– Ależ Marco! – Indra nie kryła rozczarowania.
– Co więc zrobimy? – westchnął. – Nie możemy jej zdemaskować i narazić tym samym na niebezpieczeństwo życia tylu ludzi, nie powinniśmy też wywoływać wśród nich paniki, musimy milczeć. Może wtajemniczyć nielicznych…
Nagle jego piękna twarz się rozjaśniła. Indra, patrząc na niego, wpadła na ten sam pomysł.
– Duchy! Czarownice!
– Oczywiście – ucieszył się Ram. – Czarownice Ludzi Lodu.
– Mamy też Móriego i Dolga – przypomniał Marco. – Oni na pewno będą mogli podjąć walkę, lecz musiałaby toczyć się otwarcie, a należy zachować większą ostrożność. Indro, poproś Móriego, żeby tu przyszedł. Niech przyprowadzi ze sobą niewidzialnych czarnoksiężników, Nauczyciela i Hraundrangi-Móriego.
– Przypuszczam, że pozostali nie pozwolą im występować samodzielnie – uśmiechnęła się Indra. – Czy mam wezwać również Dolga?
Marco wahał się.
– Tak, zawołaj go. Inaczej będzie się zastanawiał, co knujemy za jego plecami.
Indra pomknęła jak strzała. Na nieszczęście wpadła prosto na Joriego i młodą Evelyn, która nie odstępowała go ani na krok. Indra na moment zacisnęła zęby, ale zaraz wesoło pozdrowiła Joriego i jego towarzyszkę.
– Dokąd się tak spieszysz, Indro? – zainteresował się Jori.
– Marco chciałby, żeby Móri i Dolg popatrzyli okiem znawców na mur – skłamała bez zmrużenia oka.
Ach, gotowa była przebić kołkiem tę ohydną czarownicę o niewinnej dziecięcej twarzy, takim kołkiem, jakim przebija się wampiry, choć akurat nie z wampirem mieli do czynienia, lecz z jeszcze bardziej niebezpieczną istotą.
Pobiegła dalej, żałując, że nie może ostrzec Joriego, to jednak byłoby najgorsze z możliwych posunięć. Jori nie zdołałby zachować kamiennej twarzy, uderzyłby w krzyk i wszystko popsuł.
A więc ona była z nimi przez cały czas! Teraz Indra przypomniała sobie, gdzie wcześniej widziała dziewczynę. Jori oglądał się za nią na ulicy, a chwilę później Indra została uderzona w głowę.
W szpitalu Evelyn-Griselda przechodziła korytarzem obok jej pokoju, niedługo później Indrę znów zaatakowano.
Thomas… Należało go ostrzec, ale nie, to niemożliwe. Indra odwróciła się i zobaczyła, że Ram rozmawia z Orianą. Powiedział jej, co się stało? Nie, na pewno poprosił tylko ją i Berengarię, żeby trzymały się blisko niego, może w czymś mu pomogły. Odwrócił się teraz i patrzył na nią zatroskanym wzrokiem. Uspokajająco pomachała mu ręką.
Ach, jakie te chwile pełne napięcia! Zorientowała się, że drżą jej ręce, a ciało oblewa zimny pot.
Nareszcie jest Móri i Dolg, na szczęście stoją razem, nie będzie więc musiała już biegać.
Czarnoksiężnicy natychmiast ruszyli razem z nią, Indra deptała im po piętach, byle tylko nie stracić z nimi kontaktu.
Kiedy pomyślała o tym, co straszna wiedźma zdążyła zdziałać w krótkim czasie swojego pobytu w Królestwie Światła… Najstraszniejsze chyba było to, co uczyniła Elenie i Jaskariemu. Dlaczego to zrobiła? Czyżby powodowała nią tak silna żądza niszczenia? A może raczej pragnęła młodego, silnego mężczyzny? Prawdopodobnie motywów jej postępowania było wiele. Griselda wiedziała wszak, że Elena i Jaskari należą do grupki młodzieży, której nienawidziła.
Marco i Móri weszli w las, żeby przywołać duchy. Musiało się to odbyć w jak największej tajemnicy.
Kiedy duchy Móriego usłyszały, w czym rzecz, natychmiast ogarnął je zapał, wszystkie chciały uczestniczyć w rozprawie z wiedźmą. Marco wezwał tylko trzy czarownice, Sol, Ingrid i Tobbę. I one zacierały ręce na wieść o możliwości zniszczenia okrutnej Griseldy. Halkatlę Marco postawił w stan gotowości na wypadek, gdyby wszystko inne zawiodło.
Marco popatrzył na polanę, na której wielka gromada czekała na sygnał odjazdu. Widział niedużą grupkę, z którą właśnie się rozstał, i zdawał sobie sprawę, że Ram nie może zbyt długo wstrzymywać się z daniem hasła do wyruszenia. Wiedział, że Jaskari zdołał wreszcie pozbierać się na tyle, by wdrapać się do kontrolnej wieżyczki Juggernauta wraz z Madragami. Zawsze przecież interesowała go technika. Elena stała na ziemi w pobliżu machiny. Nie miała dość śmiałości, by wejść do środka. Jori gawędził z Evelyn. Biedny chłopak, Marco miał szczerą nadzieję, że Jori nie zdąży się w niej zakochać, nie przypuszczał jednak, by do tego doszło, wszelkie romanse Joriego bywały zwykle powierzchowne i krótkotrwałe. To właściwie przerażające u dorosłego już mężczyzny, jakim był Jori.