Pozostawała jedynie córka doktora, ale co tam, i na nią znajdzie się jakiś sposób. A poza tym Griselda i tak ją uprzedzi. Złapie Thomasa w swoje sieci.
Dotarli do drzwi jej domu.
– Jak miło z twojej strony, Thomasie, że odprowadziłeś samotną kobietę – powiedziała, starając się wyglądać jednocześnie skromnie i zalotnie. – Czy… czy mogę się jakoś odwdzięczyć za twoją życzliwość? Może przyszedłbyś do mnie któregoś dnia, poczęstowałabym cię ciastem melasowym. Niechże to będzie któreś popołudnie, bo przecież dżentelmen nie może odwiedzać damy wieczorem. Dlaczego by nie jutro? Powiedzmy o trzeciej?
Większość mieszkańców miasteczka zasiadała o tej porze do obiadu, nikt więc nie zwróci uwagi na tę wizytę, a zanim wydana przez nią herbatka dobiegnie końca, zapadnie romantyczny zmierzch. Ona zaś będzie już przygotowana. Dom jej położony jest daleko, nikt więc niczego nie zauważy.
Thomas gorączkowo szukał powodów, którymi mógłby się wymówić, lecz niestety, żadnego nie wymyślił. Przed chwilą właśnie wyjawił, że z powodu choroby uczniów cały jutrzejszy dzień ma wolny. Niemądrze, że w ogóle o tym wspominał.
– Dzię… dziękuję – wyjąkał onieśmielony. – Bardzo mi miło.
Ach, nie wiesz, jak miło będzie naprawdę, pomyślała zadowolona Griselda.
Tego wieczoru w niedużym jak z piernika domku Griseldy długo paliło się światło. Ogród latem zawsze był pełen kwiatów, wśród których ukrywały się zioła, na przemian uzdrawiające i trujące, tych ostatnich rosło tu zdecydowanie więcej. Teraz, pod koniec roku, większość została już zebrana i umieszczona na przechowanie w tajemnym pomieszczeniu na tyłach domu. Znajdowało się tam wszystko, czego potrzebuje czarownica, zajmująca się przygotowywaniem magicznych mikstur.
Lecz Griselda zajmowała się nie tylko tym, była prawdziwą wiedźmą i posiadała umiejętności, których inni ludzie nawet się nie domyślali. Nie wszystkie czarownice potrafiły doprowadzić człowieka do śmierci w sadzawce samą tylko siłą swej woli, pozbawiając go jakiejkolwiek możliwości sprzeciwu. Umiała też zniekształcić wzrok człowieka, a tego, czego nie wiedziała o zaklinaniu i czarach, po prostu nie warto było wiedzieć.
Pobożna działalność w parafii była tarczą chroniącą ją przed światem, zapewniała jej nietykalność, której zdobycie trwało wiele lat, i umożliwiała na przykład wstęp do kaplicy, w której składano ciała zmarłych noworodków. Mogła swobodnie wchodzić i pobierać ich tłuszcz potrzebny jej do wyruszania w „podróż”'. Potrafiła zsyłać na ludzi zapomnienie – tą umiejętnością posłużyła się właśnie wtedy, gdy kilku mężczyzn pożądliwie się na nią rzuciło. Miała też inne tajemnice, do niektórych bała się przyznać nawet sama przed sobą. Chociażby do nocnych wypraw. Wprawdzie doświadczyła ich kilkakrotnie, ale starała się zachować ostrożność. Dbała też o to, by nie rozbierać się przy obcych, jeszcze by zauważyli znamię czarownicy. Otrzymała je właśnie podczas jednej ze swych wypraw – pocałunek samego Złego na pośladku. W dodatku… nie zawsze była sama w swoim domu, kiedy była sama.
Tajemnicę tę skrywała głęboko, głęboko w swojej czarnej duszy.
Nazajutrz Griselda starannie się przygotowała na wizytę onieśmielonego Thomasa. Idąc do domu wdowy, Llewellyn usłyszał od miasteczkowych plotkarzy kolejne wstrząsające nowiny. Powiadano, że tak samo jak młodziutka Mary-Lou, do sędziego wezwana została również piękna żona dzwonnika. Thomas nie posiadał się z oburzenia. Musi czym prędzej pomówić z sędzią albo z pastorem, wszyscy wiedzieli wszak, jakim niewinnym stworzeniem jest Mary-Lou Jak w ogóle coś podobnego mogło komuś przyjść do głowy?
Griselda, jego zdaniem, wyglądała naprawdę młodo, kiedy stała w drzwiach z szerokim uśmiechem na ustach. Ubrana była oczywiście w czarną suknię, jak przystało wdowie, z szerokimi spódnicami – i bez niczego pod spodem, lecz on o tym nie wiedział. Nie nosiła czepka, więc włosy, czyste i pachnące, spływały jej falami po plecach. Na twarzy nie miała jeszcze zmarszczek, na policzkach wykwitły rumieńce (szminka – oto cała tajemnica), a oczy płonęły jej w odpychający i fascynujący zarazem sposób.
Dziwna kobieta z tej Griseldy, niby anielsko dobra, lecz jakże trudno jednoznacznie ją ocenić.
Kiedy wchodził do środka, na głównej ulicy panował spokój. Droga skręcała tuż przed domem Griseldy, zauważało się więc go dopiero, gdy stało się tuż przed nim. Obok zaczynał się las. Griselda przeprowadziła się tutaj po śmierci męża, wcześniej mieszkała w elegantszym domu, lecz tu była mniej skrępowana.
Z ciężkiego mroku świerków dobiegło ponure pohukiwanie puszczyka, zaskrzeczały wrony, wróżące nieszczęście krakanie brzmiało naprawdę przejmująco. Thomas odczuł ulgę, gdy drzwi wreszcie się za nim zamknęły.
Cóż to za dziwny zapach unosi się w środku? Oszałamiająco silna woń korzeni, mirry i kadzidła. Powietrze było nią przesycone i Thomasowi zakręciło się w głowie. Griselda poprosiła, by zajął miejsce przy nakrytym stole, zapaliła świece i zaciągnęła zasłony.
– O zmierzchu zawsze ogarnia mnie smutek – rzekła, udając, że ukrywa swój sentymentalizm za śmiechem. – Lepiej się od niego odgrodzić.
Thomas chciał zaprotestować, powiedzieć, że do zmierzchu jeszcze daleko, nie za dobrze bowiem czuł się w tej intymnej atmosferze, jaka nagle się wytworzyła. Lecz jako dobrze wychowany młody człowiek milczał.
Ciasto okazało się smaczne, herbata również, Griselda zaś prowadziła swobodną rozmowę na obojętne tematy, o tym jaka zima się zapowiada, czy zebrane plony wystarczą – Thomas odparł, że jego zdaniem tak – o chrzcie, mającym się odbyć w następną niedzielę. Nie poruszała kwestii procesów czarownic, za co bardzo był jej wdzięczny, myślą jednak stale krążył wokół młodziutkiej Mary-Lou, która zapewne całkiem sama siedziała teraz w areszcie. Niecierpliwił się, liczył bowiem, że zdąży jeszcze zajrzeć do domu sędziego.
Kiedy Griselda zrobiła pauzę, żeby nabrać oddechu, wstał wymawiając się koniecznością przygotowania jutrzejszych lekcji. Ona również natychmiast się zerwała i powiedziała prędko:
– Oczywiście, rozumiem. Z wielką przyjemnością gościłam cię u siebie. Chciałabym cię tylko jeszcze o coś prosić. Otóż mam pewną książkę, czy mógłbyś do niej zajrzeć? Znalazłam tam coś, czego nie rozumiem, a ty przecież jesteś taki oczytany. Zaczekaj chwilę, zaraz ją przyniosę!
Thomas, chociaż ogromnie pragnął już wyjść, nie mógł odmówić gospodyni. Nie ruszając się z miejsca, patrzył, jak wdowa znika za jakimiś niepozornymi drzwiczkami.
Griselda przebiegła przez pokój, drżącymi palcami otworzyła drzwi do swojej tajemnej izdebki i wsunęła się do środka. Postawiła świecznik na komodzie i przejrzała się w nierównym lustrze. O, tak, pięknie wygląda. Na policzkach miała rumieńce, zarówno sztuczne, jak i prawdziwe, oczy jej błyszczały, w mroku pokoju wyglądała bardzo młodo. Trzęsącymi się rękoma wyjęła maść, nabrała odrobinę na czubki palców i podciągnęła spódnicę. Przyglądając się swemu odbiciu natarła się w pachwinach, przypadkiem musnęła najwrażliwszą część swego ciała i aż drgnęła. Dopiero wtedy zorientowała się, jak bardzo sama jest podniecona. Niepotrzebna jej żadna maść, lecz Thomas jest nieśmiałym młodym człowiekiem, a przecież szkoda czasu na tracenie dni, a być może tygodni, na jego ewentualne zaloty. Ważne przecież, by wyprzedzić wszystkie kobiety, które mają na niego oko.
Nie wiedziała, czy posmarować odrobiną maści również piersi, obawiała się jednak, że dawka będzie zbyt duża. Takiego nowicjusza jak Thomas mógł ogarnąć zbytni zapał, a ona nie pragnęła żadnego zwierzęcego aktu. Obciągnęła spódnicę, czując, jak bardzo jest rozpalona, i odetchnęła głęboko. Nareszcie zdobędzie wytęsknionego, od tak dawna pożądanego Thomasa!