- Co to jest inkluz?
- Szafir z pecherzykiem powietrza wewnatrz kamienia. Oprócz tego, w komnacie, w której bedzie sypiala, nalezy co jakis czas palic w kominku galazki jalowca, zarnowca i leszczyny.
Foltest zamyslil sie.
- Dziekuje ci za rady, mistrzu. Zastosuje sie do nich, jezeli... A teraz ty posluchaj mnie uwaznie. Jezeli stwierdzisz, ze to przypadek beznadziejny, zabijesz ja. Jezeli odczynisz urok, a dziewczyna nie bedzie... normalna... jezeli bedziesz mial cien watpliwosci, czy ci sie udalo w pelni, zabijesz ja równiez. Nie obawiaj sie, nic ci nie grozi z mojej strony. Bede na ciebie krzyczal przy ludziach, wypedze z palacu i z miasta, nic wiecej. Nagrody oczywiscie nie dam. Moze cos wytargujesz, wiesz od kogo.
Milczeli chwile.
- Geralt - Foltest po raz pierwszy zwrócil sie do wiedzmina po imieniu.
- Slucham.
- Ile jest prawdy w gadaniu, ze dziecko bylo takie, a nie inne, bo Adda byla moja siostra?
- Niewiele. Czar trzeba rzucic, zadne zaklecie nie rzuca sie samo. Ale mysle, ze wasz zwiazek z siostra byl przyczyna rzucenia czaru, a wiec i takiego skutku.
- Tak myslalem. Tak mówili niektórzy z Wiedzacych, chociaz nie wszyscy. Geralt? Skad sie biora takie sprawy? Czary, magia?
- Nie wiem, królu. Wiedzacy zajmuja sie badaniem przyczyn tych zjawisk. Dla nas, wiedzminów, wystarcza wiedza, ze skupiona wola moze takie zjawiska powodowac. I wiedza, jak je zwalczac.
- Zabijac?
- Najczesciej. Za to nam zreszta najczesciej placa. Malo kto zada odczyniania uroków, królu. Z reguly ludzie chca sie po prostu uchronic od zagrozenia. Jezeli zas potwór ma ludzi na sumieniu, dochodzi jeszcze motyw zemsty.
Król wstal, zrobil kilka kroków po komnacie, zatrzymal sie przed mieczem wiedzmina wiszacym na scianie.
- Tym? - spytal, nie patrzac na Geralta.
- Nie. Ten jest na ludzi.
- Slyszalem. Wiesz co, Geralt? Pójde z toba do krypty.
- Wykluczone.
Foltest odwrócil sie, oczy mu zablysly.
- Czy ty wiesz, czarowniku, ze ja jej nie widzialem? Ani po urodzeniu, ani... potem. Balem sie. Moge jej juz nigdy nie zobaczyc, prawda? Mam prawo chociaz widziec, jak ja bedziesz mordowal.
- Powtarzam, wykluczone. To pewna smierc. Równiez dla mnie. Jezeli oslabie uwage, wole... Nie, królu.
Foltest odwrócil sie, ruszyl ku drzwiom. Geraltowi przez chwile zdawalo sie, ze wyjdzie bez slowa, bez pozegnalnego gestu, ale król zatrzymal sie, spojrzal na niego.
- Budzisz zaufanie - powiedzial. - Pomimo ze wiem, jakie z ciebie ziólko. Opowiadano mi, co zaszlo w karczmie. Jestem pewien, ze zabiles tych opryszków wylacznie dla rozglosu, zeby wstrzasnac ludzmi, mna. Jest dla mnie oczywiste, ze mogles ich pokonac bez zabijania. Boje sie, ze nigdy sie nie dowiem, czy idziesz ratowac moja córke, czy tez ja zabic. Ale godze sie na to. Musze sie zgodzic. Wiesz, dlaczego?
Geralt nie odpowiedzial.
- Bo mysle - rzekl król - mysle, ze ona cierpi. Prawda?
Wiedzmin utkwil w królu swoje przenikliwe oczy. Nie przytaknal, nie skinal glowa, nie uczynil najmniejszego gestu, ale Foltest wiedzial. Znal odpowiedz.
Geralt po raz ostatni wyjrzal przez okno dworzyszcza. Zmierzch zapadal szybko. Za jeziorem migotaly niejasne swiatelka Wyzimy. Dookola dworzyszcza bylo pustkowie - pas ziemi niczyjej, którym miasto w ciagu szesciu lat odgrodzilo sie od niebezpiecznego miejsca, nie zostawiajac nic oprócz kilku ruin, przegnilych belkowan i resztek szczerbatego ostrokolu, których widac nie oplacalo sie rozbierac i przenosic. Najdalej, bo na zupelnie przeciwlegly kraniec osiedla, przeniósl swoja rezydencje sam król - pekaty stolb jego nowego palacu czernil sie w dali na tle granatowiejacego nieba.
Wiedzmin wrócil do zakurzonego stolu, przy którym w jednej z pustych, spladrowanych komnat przygotowywal sie niespiesznie, spokojnie, pieczolowicie. Czasu, jak wiedzial, mial duzo. Strzyga nie opusci krypty przed pólnoca.
Przed soba na stole mial nieduza, okuta skrzyneczke. Otworzyl ja. Wewnatrz, ciasno, w wylozonych sucha trawa przegródkach, staly flakoniki z ciemnego szkla. Wiedzmin wyjal trzy.
Z podlogi podjal podluzny pakunek, grubo owiniety owczymi skórami i okrecony rzemieniem. Rozwinal go, wydobyl miecz z ozdobna rekojescia, w czarnej, lsniacej pochwie pokrytej rzedami runicznych znaków i symboli. Obnazyl ostrze, które rozblyslo czystym, lustrzanym blaskiem. Klinga byla z czystego srebra.
Geralt wyszeptal formule, wypil po kolei zawartosc dwu flakoników, po kazdym lyku kladac lewa dlon na glowni miecza. Potem, owijajac sie szczelnie w swój czarny plaszcz, usiadl. Na podlodze. W komnacie nie bylo zadnego krzesla. Jak zreszta w calym dworzyszczu.
Siedzial nieruchomo, z zamknietymi oczami. Jego oddech, poczatkowo równy, stal sie nagle przyspieszony, chrapliwy, niespokojny. A potem ustal zupelnie. Mieszanka, za pomoca której wiedzmin poddal pelnej kontroli prace wszystkich organów ciala, skladala sie glównie z ciemiezycy, bieluniu, glogu i wilczomlecza. Inne jej skladniki nie posiadaly nazw w zadnym ludzkim jezyku. Dla czlowieka, który nie byl, tak jak Geralt, przyzwyczajony do niej od dziecka, bylaby to smiertelna trucizna.
Wiedzmin gwaltownie odwrócil glowe. Jego sluch, wyostrzony obecnie ponad wszelka miare, z latwoscia wylowil z ciszy szelest kroków na zarosnietym pokrzywami dziedzincu. To nie mogla byc strzyga. Bylo za jasno. Geralt zarzucil miecz na plecy, ukryl swój tobolek w palenisku zrujnowanego kominka i cicho jak nietoperz zbiegl po schodach.
Na dziedzincu bylo jeszcze na tyle jasno, by nadchodzacy czlowiek mógl zobaczyc twarz wiedzmina. Czlowiek - byl to Ostrit - cofnal sie gwaltownie, mimowolny grymas przerazenia i wstretu wykrzywil mu usta. Wiedzmin usmiechnal sie krzywo - wiedzial, jak wyglada. Po wypiciu mieszanki pokrzyku, tojadu i swietlika twarz nabiera koloru kredy, a zrenice zajmuja cale teczówki. Ale mikstura pozwala widziec w najglebszych ciemnosciach, a o to Geraltowi chodzilo.
Ostrit opanowal sie szybko.
- Wygladasz, jakbys juz byl trupem, czarowniku - powiedzial. - Pewnie ze strachu. Nie bój sie. Przynosze ci ulaskawienie.
Wiedzmin nie odpowiedzial.
- Nie slyszysz, co powiedzialem, rivski znachorze? Jestes uratowany. I bogaty - Ostrit zwazyl w reku spora sakwe i rzucil ja pod nogi Geralta. - Tysiac orenów. Bierz to, wsiadaj na konia i wynos sie stad!
Riv wciaz milczal.
- Nie wytrzeszczaj na mnie oczu! - Ostrit podniósl glos. - I nie marnuj mojego czasu. Nie mam zamiaru stac tutaj do pólnocy. Czy nie rozumiesz? Nie zycze sobie, abys odczynial uroki. Nie, nie mysl, ze odgadles. Nie trzymam z Veleradem i Segelinem. Nie chce, bys ja zabijal. Masz sie po prostu wynosic. Wszystko ma zostac po staremu.
Wiedzmin nie poruszyl sie. Nie chcial, aby wielmoza zorientowal sie, jak przyspieszone sa w tej chwili jego ruchy i reakcje. Ciemnialo szybko, bylo to o tyle korzystne, ze nawet pólmrok zmierzchu byl zbyt jaskrawy dla jego rozszerzonych zrenic.
- A dlaczego to, panie, wszystko ma zostac po staremu? - spytal, starajac sie wolno wypowiadac poszczególne slowa.
- A to - Ostrit dumnie podniósl glowe - powinno cie diabelnie malo obchodzic.
- A jezeli juz wiem?
- Ciekawe.
- Latwiej bedzie usunac Foltesta z tronu, jezeli strzyga dokuczy ludziom jeszcze bardziej? Jezeli królewskie szalenstwo do cna obrzydnie i wielmozom, i pospólstwu, prawda? Jechalem do was przez Redanie, przez Novigrad. Wiele sie tam mówi o tym, ze niektórzy w Wyzimie wygladaja króla Vizimira jako wybawiciela i prawdziwego monarche. Ale mnie, panie Ostrit, nie obchodzi ani polityka, ani sukcesje tronów, ani przewroty palacowe. Ja jestem tu, aby wykonac prace. Nie slyszeliscie nigdy o poczuciu obowiazku i zwyklej uczciwosci? O etyce zawodowej?