Выбрать главу

- Uwazaj, do kogo mówisz, wlóczego! - krzyknal wsciekle Ostrit, kladac dlon na rekojesci miecza. - Dosc juz mam tego, nie przywyklem dyskutowac z byle kim! Patrzcie go, etyka, kodeksy, moralnosc?! Kto to mówi? Zbój, który ledwo przybyl, pomordowal ludzi? Który gial sie przed Foltestem w uklonach, a za jego plecami targowal sie z Veleradem jak najemny zbir? I ty osmielasz sie zadzierac glowe, pacholku? Udawac Wiedzacego? Maga? Czarodzieja? Ty parszywy wiedzminie! Precz stad, zanim plazem przez pysk przejade!

Wiedzmin nawet nie drgnal, stal spokojnie.

- To wy stad idzcie, panie Ostrit - powiedzial. - Sciemnia sie.

Ostrit cofnal sie o krok, blyskawicznie dobyl miecza.

- Sam tego chciales, czarowniku. Zabije cie. Nic ci nie pomoga twoje sztuczki. Mam przy sobie zólwi kamien.

Geralt usmiechnal sie. Opinia o mocy zólwiego kamienia byla równie powszechna, jak bledna. Ale wiedzmin nie myslal tracic sil na zaklecia, ani tym bardziej narazac srebrnej klingi na zetkniecie sie z brzeszczotem Ostrita. Znurkowal pod mlynkujacym ostrzem i nasada piesci, srebrnymi cwiekami mankietu uderzyl wielmoze w skron.

VI

Ostrit oprzytomnial rychlo, wodzil wkolo oczami w zupelnej ciemnosci. Spostrzegl, ze jest zwiazany. Geralta, który stal tuz obok, nie widzial. Ale zorientowal sie, gdzie jest, i zawyl, przeciagle, przerazliwie.

- Milcz - rzekl wiedzmin. - Bo przyciagniesz ja przed czasem.

- Ty przeklety morderco! Gdzie jestes? Rozwiaz mnie natychmiast, lajdaku! Bedziesz za to wisial, suczy synu!

- Milcz.

Ostrit dyszal ciezko.

- Zostawisz mnie jej na pozarcie! Zwiazanego? - spytal juz ciszej, dorzucajac plugawe wyzwisko prawie szeptem.

- Nie - rzekl wiedzmin. - Wypuszcze cie. Ale nie teraz.

- Ty lotrze - zasyczal Ostrit. - Zeby odciagnac strzyge?

- Tak.

Ostrit zamilkl, przestal sie miotac, lezal spokojnie.

- Wiedzminie?

- Tak.

- To prawda, ze chcialem obalic Foltesta. Nie ja jeden. Ale ja jeden pragnalem jego smierci, chcialem, by umarl w mekach, by oszalal, by zywcem zgnil. Wiesz, dlaczego?

Geralt milczal.

- Kochalem Adde. Królewska siostre. Królewska kochanke. Królewska dziewke. Kochalem ja... Wiedzminie, jestes tu?

- Jestem.

- Wiem, co myslisz. Ale tak nie bylo. Uwierz mi, nie rzucalem zadnych uroków. Nie znam sie na zadnych czarach. Tylko raz w zlosci powiedzialem... Tylko raz. Wiedzminie? Sluchasz?

- Slucham.

- To jego matka, stara królowa. To na pewno ona. Nie mogla patrzec, ze on i Adda... To nie ja. Ja tylko raz, wiesz, próbowalem perswadowac, a Adda... Wiedzminie! Zamroczylo mnie i powiedzialem... Wiedzminie? To ja? Ja?

- To juz nie ma znaczenia.

- Wiedzminie? Pólnoc blisko?

- Blisko.

- Wypusc mnie wczesniej. Daj mi wiecej czasu.

- Nie.

Ostrit nie uslyszal zgrzytu odsuwanej plyty grobowca, ale wiedzmin tak. Pochylil sie i rozcial sztyletem wiezy wielmozy. Ostrit nie czekal na zadne slowa, zerwal sie, niezgrabnie pokustykal zdretwialy, pobiegl. Jego wzrok na tyle juz przyzwyczail sie do ciemnosci, ze widzial droge prowadzaca z glównej sali do wyjscia.

Z hukiem wyskoczyla z podlogi plyta blokujaca wejscie do krypty. Geralt, przezornie ukryty za balustrada schodów, dostrzegl pokraczna postac strzygi, pedzaca zwinnie, szybko i nieomylnie w slad za oddalajacym sie tupotem butów Ostrita. Strzyga nie wydala z siebie najmniejszego dzwieku.

Potworny, rozedrgany, opetanczy wrzask rozdarl noc, wstrzasnal starymi murami i trwal, wznoszac sie i opadajac, wibrujac. Wiedzmin nie mógl dokladnie ocenic odleglosci - jego wyczulony sluch mylil - ale wiedzial, ze strzyga dopadla Ostrita szybko. Za szybko.

Wyszedl na srodek sali, stanal tuz przy wejsciu do krypty. Odrzucil plaszcz. Poruszyl barkami, poprawiajac ulozenie miecza. Naciagnal rekawice. Mial jeszcze chwile czasu. Wiedzial, ze strzyga, choc najedzona po ostatniej pelni, nie porzuci predko trupa Ostrita. Serce i watroba byly dla niej cennym zapasem pozywienia na dlugie trwanie w letargu.

Wiedzmin czekal. Do jutrzenki, jak obliczal, pozostawalo jeszcze okolo trzech godzin. Pianie koguta mogloby go tylko zmylic. W okolicy nie bylo zreszta prawdopodobnie zadnych kogutów.

Uslyszal. Szla powoli, czlapiac po posadzce. A potem zobaczyl ja.

Opis byl dokladny. Nieproporcjonalnie duza glowa osadzona na krótkiej szyi okolona byla splatana, wijaca sie aureola czerwonawych wlosów. Oczy swiecily w mroku jak dwa karbunkuly. Strzyga stala nieruchomo, wpatrzona w Geralta. Nagle otworzyla paszcze - jak gdyby chwalac sie rzedami bialych, spiczastych zebisk, po czym klapnela zuchwa z trzaskiem przypominajacym zamykanie skrzyni. I od razu skoczyla, z miejsca, bez rozbiegu, godzac w wiedzmina okrwawionymi pazurami.

Geralt odskoczyl w bok, zawirowal w blyskawicznym piruecie, strzyga otarla sie o niego, tez zawirowala, tnac powietrze szponami. Nie stracila równowagi, zaatakowala ponownie, natychmiast, z pólobrotu, klapiac zebami tuz przed piersia Geralta. Riv odskoczyl w druga strone, trzykrotnie zmienil kierunek obrotu w furkoczacym piruecie, zdezorientowal strzyge. Odskakujac, mocno, choc bez zamachu, uderzyl ja w bok glowy srebrnymi kolcami osadzonymi na wierzchniej stronie rekawicy, na knykciach.

Strzyga zaryczala potwornie, wypelniajac dworzyszcze dudniacym echem, przypadla do ziemi, zamarla i poczela wyc, glucho, zlowrogo, wsciekle.

Wiedzmin usmiechnal sie zlosliwie. Pierwsza próba, tak jak liczyl, wypadla pomyslnie. Srebro bylo zabójcze dla strzygi, jak dla wiekszosci potworów powolanych do zycia przez czary. Istniala wiec szansa: bestia byla jak inne, a to moglo gwarantowac pomyslne odczarowanie, zas srebrny miecz, ostatecznosc, mógl gwarantowac mu zycie.

Strzyga nie spieszyla sie z nastepnym atakiem. Tym razem zblizala sie wolno, szczerzac kly, sliniac sie obrzydliwie. Geralt cofnal sie, szedl pólkolem, ostroznie stawiajac kroki, zwalniajac i przyspieszajac ruchy dekoncentrowal strzyge, utrudnil jej spiecie sie do skoku. Idac wiedzmin rozwijal dlugi, cienki, mocny lancuch, obciazony na koncu. Lancuch byl ze srebra.

W momencie gdy strzyga sprezyla sie i skoczyla, lancuch swisnal w powietrzu i zwijajac sie jak waz, w okamgnieniu oplótl ramiona, szyje i glowe potwora. Strzyga zwalila sie w skoku, wydajac przeszywajacy uszy wizg. Miotala sie po posadzce, ryczac okropnie, nie wiadomo bylo, z wscieklosci czy z palacego bólu, jaki zadawal jej nienawistny metal. Geralt byl zadowolony - zabicie strzygi, gdyby tego chcial, nie przedstawialo w tej chwili wielkiego problemu. Ale wiedzmin nie dobywal miecza. Jak do tej pory nic w zachowaniu strzygi nie dawalo powodów przypuszczac, ze móglby to byc przypadek nieuleczalny. Geralt cofnal sie na odpowiednia odleglosc i nie spuszczajac wzroku z kotlujacego sie na posadzce ksztaltu, oddychal gleboko, koncentrowal sie.

Lancuch pekl, srebrne ogniwa, jak deszcz, sypnely sie na wszystkie strony, dzwoniac po kamieniu. Zaslepiona wsciekloscia strzyga runela do ataku wyjac. Geralt czekal spokojnie, uniesiona prawa dlonia kreslil przed soba Znak Aard.

Strzyga poleciala w tyl kilka kroków jak uderzona mlotem, ale utrzymala sie na nogach, wyciagnela szpony, obnazyla kly. Jej wlosy uniosly sie i zalopotaly, jak gdyby szla pod gwaltowny wiatr. Z trudem, charczac, krok po kroku, powoli szla. Jednak szla.

Geralt zaniepokoil sie. Nie oczekiwal, ze tak prosty Znak zupelnie sparalizuje strzyge, ale i nie spodziewal sie, ze bestia pokona opór tak latwo. Nie mógl trzymac Znaku zbyt dlugo, bylo to zbyt wyczerpujace, a strzyga miala juz do przebycia nie wiecej niz dziesiec kroków. Raptownie zdjal Znak i odskoczyl w bok. Tak jak oczekiwal, zaskoczona strzyga poleciala naprzód, stracila równowage, przewrócila sie, posliznela po posadzce i stoczyla w dól po schodach, w ziejacy w podlodze otwór wejscia do krypty. Z dolu rozleglo sie jej potepiencze wycie.