Zapytałam go o satyra. Odparł, że satyr ma na imię SiedemCe i że pierwszy raz spotkali się w czasie tej właśnie operacji. Wiedziałam, że satyrowie pochodzą z przyszłości odległej o miliard lat, tyle samo co Lunanie, tylko w drugą stronę. Pomyślałam sobie — na Kristosa[43]! — że musiała to być jakaś niesamowita, kluczowa operacja, skoro Pająki powołały do niej tych dwóch ananasów, urodzonych w odstępie dwóch miliardów lat. Wyobraźcie sobie, ile to czasu. Normalnie… szok.
Zaczęłam wypytywać Illy’ego, lecz w tym momencie przykłusował Beau z wielką czarno-czerwoną, glinianą czarą wina; zebraliśmy bogatą kolekcję naczyń do raczenia się trunkiem, żeby goście czuli się jak w domu. Kaby pochwyciła czarę, jednym łykiem wychyliła prawie całą zawartość i trzasnęła nią o ziemię. Często się tak zachowuje, mimo że Sid próbuje ją ucywilizować. Następnie zamyśliła się tak głęboko, że poszerzyły się białka jej oczu, a usta znacząco wydęły, tak iż w mniejszym stopniu przypominała istotę ludzką niż nieziemcy; była czystym ucieleśnieniem furii. Jedynie podróżnicy w czasie wiedzą, jak bardzo starożytni ludzie mogą przypominać baśniowe rysunki i malowidła.
Włosy stanęły mi dęba, gdy zawyła. Walnęła pięścią w sofę i krzyknęła:
— O Bogini! Na moich oczach Kreta ginie, odradza się i znowu ginie!!! Twoja służebnica dłużej tego nie zniesie!
Osobiście, uważam, że jest zdolna znieść wszystko.
Natychmiast zasypano ją pytaniami o Kretę — jedno sama zadałam, bo zatrwożyły mnie wieści — lecz szorstkim gestem ręki nakazała milczenie, wzięła głęboki oddech i zaczęła:
— Ważą się losy bitwy. Okręty Dorów spychają resztki naszej floty. Na słonecznej plaży, ukryci wśród skał, ja i SiedemCe czekamy z działem igłowym, gotowi dziurawić czarne kadłuby okrętów. Obok mnie Ilhilihis pod postacią potwora morskiego. I wtedy… wtedy…
Wtedy zrozumiałam, że nie jest kocicą ze stali, bo głos jej się załamał, zaczęła się trząść i szlochać rozdzierająco, chociaż na jej twarzy wciąż malowała się nieopisana wściekłość. Zwymiotowała wino. Sid zbliżył się i przerwał jej opowieść, co chyba chciał zrobić już na samym początku.
5
Gdy biorę do ręki gazetę, wydaje mi się, że między wierszami błąkają się duchy. Zapewne jest ich pełno na świecie. Zapewne jest ich więcej niż ziaren piasku, takie mam wrażenie.
Mój chłopak z epoki elżbietańskiej wsparł pięści na biodrach i zrobił nam wykład, jakbyśmy byli bandą rozwydrzonych dzieciuchów, które się zatraciły w zabawie:
— Słuchajcie, mości państwo, to stacja uzdrowiskowa i ja tu pilnuję porządku. Do czorta z operacjami! Nie dbam o to, czy ramy rzeczy się wypaczą, czy cały Świat Zmian obróci się w ruinę, ty jednak, wojowniczko, nim historię swoją opowiesz, odpoczniesz i spokojnie się wina napijesz. Twoim kamratom przydzielimy stosowną kompanię i basta! Beau, przez miłość do nas, zagrajże co, aby dziarsko!
Kaby trochę ochłonęła. Nie oponowała, kiedy czule położył jej rękę na plecach.
— Niech ci będzie, brzuchaczu — odparła z ociąganiem.
Wtenczas — a niech to! — przy dźwiękach melodii z „Muskrat Ramble”[45], której nauczyłam Beauego, przydzieliliśmy dziewczęta nieziemcom, by każdy miał kogoś do pary.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że nie wszystko, co się mówi o Świecie Zmian i stacjach uzdrowiskowych, pokrywa się z prawdą, ponadto dziewięćdziesiąt procent pomija się milczeniem. Żołnierze przechodzący przez wrota chcą się zabawić, rzecz jasna, ale też każdy bez wyjątku nosi głębokie rany — jeśli nie na ciele, widoczne na pierwszy rzut oka, to z pewnością w sercu.
Wierzcie mi, że misja w czasie to nie przelewki. Przede wszystkim nawet jedna osoba na sto po wycięciu z linii życia nie stanie się od razu prawdziwym, do końca przebudzonym sobowtórem, czyli demonem — nie mówiąc już, że żołnierzem. Czego potrzeba rannemu, psychicznie rozbitemu nieszczęśnikowi, który ma za sobą ciężki bój? Ano człowieka, który będzie się nim opiekował, współczuł mu i składał go do kupy. A jeśli dostanie osobę przeciwnej płci, tym lepiej; ta reguła sprawdza się niezależnie od gatunku.
Oto istota funkcjonowania Miejsca, oto przyczyna szaleństw, jakie zdarzają się też w innych stacjach uzdrowiskowych i kompleksach rozrywkowych. Tytuł mistrza rozrywki jest nieco mylący, ale mnie się podoba. Mistrz rozrywki musi być kimś więcej niż tylko kompanem do zabawy, choć i to jest ważne. Musi robić za pielęgniarkę, psychologa, aktora, matkę, doświadczonego etnologa, jak również pełnić wiele innych ról, opisywanych szumnymi nazwami… No i musi być przyjacielem, na którym można polegać.
Żaden z nas nie ma w sobie wszystkich potrzebnych atutów, daleko nam do ideału. Liczą się chęci. W nagłych przypadkach mistrzowie rozrywki zapominają o wzajemnych urazach, żalach, zazdrości i zawiści — a przecież są ludźmi z gorącym temperamentem — bo na nic nie ma już czasu, trzeba nieść pomoc i nie pytać komu.
Jakoż nie pyta o to żaden szanujący się mistrz rozrywki. Doskonale to widać na niniejszym przykładzie. Chociaż nie uśmiechało mi się porzucać Ericha, było dla mnie jasne, że powinnam zaopiekować się Mym, zmęczonym wojażami. Zresztą, Erich przebywał w otoczeniu swoich ludzkich pobratymców. Ilhilihis też potrzebował bratniej duszy.
Lubię go nie tylko dlatego, że kojarzy się z krzyżówką olbrzymiej kapucynki i kota perskiego, choć trzeba przyznać, że to milusie połączenie. Lubię go za to, jaki jest naprawdę. Kiedy więc wrócił porżnięty i roztrzęsiony z jakiejś parszywej operacji, moim zadaniem było go pocieszyć. Po mojej krótkiej przemowie ciemniaki w Świecie Zmian będą wymyślać głupie dowcipy, ale ja się pytam, czy może mnie łączyć z Illym coś więcej niż platoniczne uczucie?
Dałoby się chyba wygrzebać ze składu jakieś ośmiornicopodobne dziewczęta i nimfy — Sid musiałby sprawdzić, pewności nie było — lecz Ilhilihis i satyr opowiedzieli się za prawdziwymi ludźmi. Sid rozumiał ich wybór. Maud, uścisnąwszy dłoń Marka, podreptała do SiedemCe (Oho, kolego, ostre masz kopytka! Przejmowała mój język… jak wszystko inne). Beau spojrzał chmurnie na Lili znad fortepianu, jakby wolał, żeby to ona zajęła się nieziemcem, skoro Marek bardziej ucierpiał i potrzebował wsparcia. Jednakże Beau miał klapki na oczach i jako jedyny nie widział, że Bruce’a i Lili łączy coś głębszego i lepiej ich nie ruszać.
Erich dąsał się na mnie, bo go porzuciłam, lecz wiedziałam, że to udawanie. Uważa się za mistrza flirtów z duchami dziewczyn i lubi się popisywać. Naprawdę, nieźle mu idzie, jeśli kogoś bawią te rzeczy, a przecież — do stu yangów i yinów[46]! — kogóż one nie bawią, przynajmniej od czasu do czasu?
Kiedy Sid wyłuskał z magazynu hrabiankę — szałową blondynkę w obcisłej spódnicy z białej satyny, w kapelusiku z kołyszącym się pękiem białych piór, o wiele piękniejszą od Maud, Lili i ode mnie, lecz przezroczystą jak dym z papierosa — i kiedy Erich trzasnął obcasami, pokłonił się nisko i z dumą zaprowadził ją na kanapę, niczym czarnobrody Svengali swoją Trilby[47], próbując tchnąć w nią życie niemieckim szwargotaniem, figlarnymi minami, czarującym uśmiechem i potokiem niebanalnych komplementów, i kiedy wreszcie ona zaczęła się wdzięczyć, a jej senne spojrzenie skupiło się na nim, błyszczące wilczym pożądaniem — cóż, wtedy już na pewno Erich był szczęśliwy, świadom, że nie przynosi ujmy Reichswerze. O nie, pod tym względem nie martwiłam się o mojego małego komendanta.
46
Yin i yang — w filozofii chińskiej dwie pierwotne, uzupełniające się siły, obecne wszędzie we wszechświecie.
47
Hipnotyzer Svengali i Trilby — bohaterowie powieści gotyckiej Georgea du Mauriera pt. Trilby.