Выбрать главу

Wspólnie doszliśmy do wniosku, że duchy dziewczyn zwiały z serwisantem. Nie wiadomo dokąd i po co, ale na to wyglądało. Maud powtarzała zrzędliwie, że nigdy nie ufała duchom i zawsze wiedziała, że któregoś dnia się znarowią. Kaby zaś wbiła sobie do łba i z uporem maniaka przekonywała, że Fryne, jako Greczynka, a więc urodzona buntowniczka, zamierza siać zamęt i zniszczenie.

Kiedy po raz pierwszy zajrzeliśmy do magazynu, zauważyłam, że koperty z duchami dziewczyn są podejrzanie płaskie. Skompresowana ektoplazma nie zajmuje dużo miejsca, lecz dla pewności sprawdziłam pierwszą, potem drugą… i wtedy zawołałam o pomoc. Wszystkie koperty, co do jednej, były puste. Straciliśmy prawie tysiąc duchów dziewczyn, całą rezerwę Sida.

Cóż, przynajmniej mieliśmy namacalny dowód na coś, czego nikt z nas nie widział i o czym nie słyszał od naocznych świadków: otóż istniała zagadkowa więź, jakiś związek oparty na wietrze zmian, pomiędzy duchem i jego linią życia. Kiedy pępowina (jak ktoś ją nazwał) urywa się, część oddzielona od linii życia umiera.

Ciekawe, jednak najbardziej martwiłam się tym, czy i my, demony, nie wyparujemy, ponieważ jesteśmy sobowtórami w tej samej mierze co duchy, a przecież most został spalony także za nami. Rzecz jasna, jesteśmy bardziej materialni, ale to by tylko przedłużyło agonię. Tak na chłopski rozum…

Pamiętam, jak popatrzyłam na Lili i Maud. Bo to my, dziewczęta, zwykłyśmy sprawdzać te koperty. O tego typu rzeczy stale się troszczymy. Gdyby zajmowali się tym faceci, sypałyby się głupkowate, doprowadzające mnie do szału dowcipy o „łatwym towarze”.

Tak czy owak, popatrzyłam na nie i powiedziałam:

— Miło było was poznać.

— Czas się zbierać — odparła Lili.

— Raz kozie śmierć — dodała Maud.

Podałyśmy sobie dłonie.

Podejrzewaliśmy, że hrabianka i Fryne ulotniły się razem z innymi duchami dziewczyn, lecz dręczyły mnie pewne podejrzenia.

— Siddy — zapytałam — czy to możliwe, choćby teoretycznie, że gdy wszyscy patrzyli na Brucea, nasze dwie duszyczki uruchomiły serwisanta, przywołały wrota i dały drapaka razem z tym ustrojstwem?

— Wielce mądre słowa, słodziutka… jeno wszystko zda się im przeczyć. Imprimis: wiadomo każdemu, że duchy nie knują forteli i nie wdają się w spiski. Secundo: czas nie sprzyjał wywołaniu wrót. Tertio, i tu mocny argument: Bez serwisanta Miejsce się zapada. Quatro: głupstwem byłoby zakładać, że nikt (a ilu nas było? dziesięciu? jedenastu?) nie będzie się wkoło rozglądał, gdy one…

— Ja tylko raz się obejrzałam, Siddy. Najpierw piły, potem własnymi siłami podeszły do sofy sterowniczej. Kiedy to było?…A tak, Bruce akurat mówił o umrzykach.

— W rzeczy samej, słodziątko. Miałem swój koronny argument wytoczyć, nimeś trajkotać poczęła. Owóż gotów jestem przysiąc, że żadna nie mogła tknąć serwisanta, a zwłaszcza już obsługiwać go i skraść bez zwrócenia mej uwagi. A jednak…

— Zawżdy „jednak” — zauważyłam.

Ktoś musiał przywołać wrota i wynieść urządzenie. Na pewno nie znajdowało się w Miejscu. Poszukiwania były czystym szaleństwem. Niełatwo ukryć przedmiot wielkości maszyny do pisania, a przekopaliśmy wszystko od fortepianu Beauego po recyklingową pętlę odświeżacza. Do tego prześwietliliśmy wszystkich rentgenoskopem, choć Illy, o czym nas uprzedził, wiercił się, jakby go mrówki oblazły. Twierdził, że strasznie swędziało. Podjęłam się gładzić mu sierść przez pięć minut, choć odnosił się do mnie z niejaką rezerwą.

Niektórym zakątkom, takim jak bar, kuchnia czy magazyn, należało poświęcić więcej czasu, lecz byliśmy skrupulatni. Kaby pomagała Doktorkowi zbadać sekcję szpitalną; odkąd poprzednim razem zawitała do Miejsca, pełniła straż w szpitalu polowym (okazuje się, że Pająki naprawdę rozpoczynają w szpitalach operacje wojskowe) i poznała tam kilka miłych zakamarków.

Doktorek wziął się do pracy na całego, choć oczywiście na każdym kroku towarzyszyły mu przynajmniej trzy osoby, wyłączywszy Brucea i Lili. Kiedy zniknął serwisant, otrząsnął się z pijackiego zamroczenia, co by mnie zadziwiło, gdyby nie fakt, że kiedyś już to widziałam. Zaledwie jednak skończyliśmy ze szpitalem i przeszliśmy do galerii sztuki, jął się słaniać na nogach. Zauważyłam, jak pochyla głowę, maskuje się płaszczem, wyciąga flaszkę i przykłada ją do ust. Wiedziałam, że za chwilę znowu go zetnie.

W galerii sztuki też nam trochę zeszło, ponieważ nagromadziła się w niej masa najdziwniejszych przedmiotów. Z krwawiącym sercem patrzyłam, jak Kaby łupie toporkiem prześliczną wenusjańską meduzę, niebieską rzeźbę z drewna, bo chociaż nie byłonajdrobniejszej skazy na jej wypolerowanej powierzchni, stwierdziła, że ma odpowiednią wielkość. Doktorek trochę pokrzyczał, a później poskładał szczątki i z sentymentem obejrzał inne eksponaty.

Kiedy już uporaliśmy się z całą resztą, Marek zasugerował, żebyśmy zabrali się za podłogi. Beau i Sid próbowali mu wytłumaczyć, że Miejsce otwiera się w jedną stronę i pod spodem nie ma absolutnie nic. Starczy wgryźć się na ćwierć cala, a tworzywo staje się twardsze od diamentowego poszycia; jest odpowiednikiem pustki w stanie stałym. Jednakże Marek był uparciuchem (jak wszyscy Rzymianie, o czym poinformował mnie ukradkiem Sid) i złamał cztery wiertła z naddiamentu, nim dał sobie spokój.

Pomijając nietypowe kryjówki, pozostawała już tylko pustka, aczkolwiek nic, co się w nią wrzuca, całkiem nie znika. Raczej nadtapia się i zamarza na zawsze — lub dopóki ktoś tego nie wyłowi. Za odświeżaczem, mniej więcej na wysokości wzroku, znajdują się trzy wenusjańskie orzechy kokosowe, które tam cisnął hetycki atleta w czasie burzliwej awantury. Nie znoszę ich widoku, bo kojarzą się z głowami wiedźm i przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Przestrzeń w skrajnych rejonach Miejsca charakteryzuje się osobliwymi właściwościami, które wykorzystuje aparatura w sekcji szpitalnej do wstrętnych celów… ale to temat na inną okazję.

Podczas poszukiwań, żeby namierzyć serwisanta, Kaby i Erich wykorzystywali przywoływacze w charakterze przyrządów nawigacyjnych, tak samo jak używali ich do lokalizowania wrót w kosmosie… lub czasem w wielkich miejscach, z tego co słyszałam. Przywoływacze jednak wariowały — niczym kompasy, których wskazówki bez końca kręcą się wkoło — i nikt nie wiedział, skąd się to bierze.

Nietypowe kryjówki, o których wcześniej wspomniałam, to mniejszy serwisant (niezła myśl, tyle że serwisanty nie różniły się wielkością, nadto mniejszy w swoim wnętrzu chował własne tajemnice i najwyraźniej wciąż wykonywał swoją pracę, więc chociażby z tych względów nie wchodził w rachubę) i skrzynia z bombą, chociaż wątpiłam, by udało się otworzyć ją nawet temu, kto zna sekret zamka, a przecież Erich wskoczył na nią, przez co znalazła się w podwójnym blasku jupiterów. Kiedy jednak upadają wszystkie opcje, słowo „niemożliwe” nabiera nowego znaczenia.

Skoro na co dzień paramy się podróżami w czasie, ktoś mógłby podpowiedzieć wszelkiego rodzaju sztuczki, mające na celu wyprawienie serwisanta w przeszłość łub przyszłość, czasowo lub na stałe. Wszelako Miejsce w całości przynależy do wielkiego czasu, a każdy zorientowany w temacie twierdzi, że podróżowanie w wielkim czasie jest wykluczone. A oto dlaczego: wielki czas to pociąg, mały czas to kraina za oknami. Siedzimy w pociągu, dopóki nie przejdziemy przez wrota, i — jak mogłaby rzec Gertie Stein[72] — nie da się podróżować w czasie w czasie, w którym podróżuje się w czasie, kiedy podróżuje się w czasie.

вернуться

72

Gertrudę Stein (1874–1946) — amerykańska pisarka, propagatorka literatury i sztuki modernistycznej, autorka znanego zdania „Róża jest różą, jest różą, jest różą”.