— Czasem marzną nam stopy. W każdym razie dotyczy to mnie. Mówię wtedy: mam mitenki. Got mittens…
Na jego pruskiej morduchnie zamigotało światełko zrozumienia.
— Got mittens… — mruknął. — Gott mit uns… Bóg z nami. — Zaśmiał się basowo. — Oj, Greto, wystawiasz na próbę moją cierpliwość: dla taniego efektu pastwisz się nad pięknym językiem.
— Musisz mnie zaakceptować taką, jaka jestem. Z mitenkami i całym tym kramem… dzięki ci, Bonny Dew… Tylko mnie nie bij, to z francuskiego — wyjaśniłam czym prędzej. — Bon Dieu, dobry Boże… Spokojnie, więcej sekretów nie wyjawię!
Roześmiał się słabowitym głosem, jakby umierał.
— Uszy do góry! — powiedziałam. — Nie będę tu pracowała wiecznie i są gorsze miejsca niż Miejsce.
Rad nierad pokiwał głową i się rozejrzał.
— Powiem ci coś, Greto, ale obiecaj, że nie obrócisz tego w ordynarny żart. Podczas operacji udaję, że to przedstawienie, po którym przemknę za scenę, żeby się zalecać do Grety Forzane, światowej sławy baleriny.
Utrafił w sedno z tymi kulisami. Nasze Miejsce to amfiteatr, w którym widownią jest pustka. Szarej barwy pustki nie brudzą nawet ekrany odgradzające szpital (brrr!), sekcję odświeżacza i magazyn. Między tymi ostatnimi znajduje się bar, kuchnia i fortepian Beauregarda. Między szpitalem a sekcją, w której zwykle pojawiają się wrota, znajdują się regały i szafki galerii sztuki. Środek sceny okupuje sofa sterownicza. Wokół niej, oprócz kilku stolików, stoi sześć rozstawionych w dość dużych odstępach kanap z niskim oparciem (właśnie przy jednej z nich strzelały w górę, ku pustce, ekrany). Kojarzyło się to z baletową scenografią, przy czym ekstrawaganckie kostiumy i dziwni bohaterowie wcale nie pomniejszają siły iluzji. Co to, to nie: sam Diagilew, raz tylko ich zobaczywszy, przyjąłby większość do swego zespołu Les Ballets Russes, nie pytając nawet, czy mają wyczucie rytmu.
2
Tydzień temu w Babilonie,
Zeszłej nocy w Rzymie
eau przeszedł za bar, gdzie przemawiał po cichu do Doktorka, oczami uciekał jednak gdzieś w bok. Miał wyraz zawodowej powagi na ziemistej twarzy, kontrastującej z bielą ubrania tak doskonałą, że doznałam złudzenia, jakbym zobaczyła Dambalę[23] we Francuskiej Dzielnicy[24]! Za to nigdzie nie widziałam nowej. Sid po zamieszaniu z Markiem zajął się w końcu nowym. Dał mi sygnał, więc podeszłam do niego wraz z Erichem.
— Witaj, chłopcze złoty. Ja, Sidney Lessingham, jestem nie tylko twoim gospodarzem, ale i rodakiem. Urodziłem się w King’s Lynn w 1564 roku, studiowałem w Cambridge, lecz na śmierć i życie związałem się z Londynem. Żyłem dłużej niż Bessie, Jimmie, Charlie i, prawie, Ollie[25]. A co to było za życie! Imałem się różnych zajęć: pomagałam w urzędzie, byłem szpiegiem i kierownikiem burdelu — czasem te dwie profesje idą ze sobą w parze — marnym poetą, żebrakiem, handlarzem pieśni rezurekcyjnych. Beau Lassiter, gardła nam wyschły na wiór!
Słysząc słowo „poeta”, nowy podniósł wzrok, lecz uczynił to z ociąganiem, jakby wietrzył podstęp.
— A żebyś bez napitku nie musiał się gardłować, cny młodzieńcze — trajkotał Sid — ośmielę się odgadnąć twe pytanie i na nie odpowiedzieć. Owszem, znałem Williama Szekspira, wszak urodziliśmy się w tym samym roku. Skromny był człek, nikomu nie wadzący, aż wszyscyśmy się zastanawiali, czy naprawdę napisał te sztuki. Wybacz, serdeńko, ale trzeba opatrzyć to zadrapanie.
Nowa na szczęście wcale nie straciła głowy, tylko udała się do sekcji szpitalnej po tackę z zestawem pierwszej pomocy. Przykładając wacik do lepkiego policzka nowego, odezwała się piskliwym głosem:
— Jeśli pozwolisz…
W złą porę zabrała się do rzeczy. Ostatnie słowa Sida oraz nadejście Ericha sprawiły, że młody żołnierz spochmurniał i, nawet nie patrząc na dziewczynę, ze złością odtrącił jej dłoń. Erich ścisnął moje ramię. Tacka z brzękiem poleciała na ziemię. Jedna ze szklanek przyniesionych przez Beauego omal nie poszła w jej ślady. Odkąd zjawiła się u nas nowa, Beau traktował ją jak swoją podopieczną, choć nie sądzę, żeby już znaleźli wspólny język. Szczególnie Beau dużo sobie po tym obiecywał, ponieważ ja mocno przyjaźniłam się z Sidem, a Maud, mająca słabość do ciężkich typów, z Doktorkiem.
— Spokojnie, chłopcze, przez miłość do mnie! — zagrzmiał Sid, powstrzymując spojrzeniem Beauego. — To tylko nieszczęsna poganka, która pragnie dać ci ukojenie. Przełknij żółć, niewdzięczny okrutniku, bo może z tej żółci zrodzi się poemat. Oho, czyżbym trafił w czułe miejsce? Przyznaj się, żeś poeta!
Rzadko co uchodzi uwagi Sida, choć przez chwilę zastanawiałam się, czy wie, do czego doprowadzą jego spostrzeżenia.
— Zgadłeś, jestem poetą! — huknął nowy. — Nazywam się Bruce Marchant, zakichane umrzyki! Jestem poetą w świecie, gdzie podłe Węże i Pająki mogą splugawić nawet słowa króla Jakuba i twojego drogiego Willa, z którego się naśmiewasz. Piszą na nowo historię, depczą wiarę we wszystko, co uważamy za pewnik, do diaska, mają się za nieomylnych, wielkodusznych i postępowych! I do czego to prowadzi? Ano do tej przeklętej rękawicy! — Uniósł lewą rękę w czarnej rękawicy i pomachał drugą do pary.
— Co masz do rękawicy z pajęczego składu, złociutki? — zdziwił się Sid. — Przez miłość do nas, gadaj.
Erich się roześmiał.
— Uważaj się za szczęściarza, Kamerad[26]. Mark i ja nie wylosowaliśmy żadnej rękawicy.
— Co mam do niej?! — wrzasnął Bruce. — Do kroćset, obie są lewe!!! — I cisnął jedną na ziemię.
My wszyscy w śmiech; trudno się było pohamować. Na to Bruce odwrócił się do nas plecami i oddalił sztywnym krokiem, choć podejrzewałam, że raczej nie zbliży się do pustki.
Erich znowu ścisnął mnie za ramię i rzekł, próbując panować nad głosem:
— Mein Gott, Liebchen, pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem o żołnierzach? Im większa uraza, tym mniejszy powód! To się zawsze sprawdza.
A jednak nie wszyscy się śmiali. Kiedy Bruce się przedstawił, nowej roziskrzyły się oczy, jakby przyjęła sakrament. Ucieszyłam się, że wreszcie coś ją zaciekawiło, bo do tej pory zachowywała się trochę jak odludek, a nawet ponurak, mimo że trafiła do Miejsca z reputacją hulajduszy znanej w całym Londynie i Nowym Jorku lat dwudziestych XX wieku. Obrzuciła nas nieprzychylnym spojrzeniem, zbierając na tackę rozsypane przybory; nie zapomniała również o rękawicy, którą położyła na środku tacki niczym świętą relikwię.
Beau chciał do niej zagadać, lecz minęła go jak widmo. Znów nie mógł nic zrobić z powodu trzymanej tacy. Prędko do nas podszedł i zrzucił balast szklanek. Od razu pociągnęłam duży łyk, bo zauważyłam, że nowa wchodzi przez ekran do szpitala. Wolałabym, żebyśmy nie mieli sekcji szpitalnej. Całe szczęście, że pijany Doktorek nie jest w stanie leczyć. Stosuje się tutaj obrzydliwe metody operacyjne z wykorzystaniem arachnidów, o czym przekonałam się na własnej skórze… To numer jeden na mojej liście wspomnień, które chciałabym wymazać z pamięci.
25
Bessie, Jimmy, Charlie i Ollie — Elżbieta I, Jakub I Stuart, Karol I Stuart, Oliver Cromwell.