— W porządku, cholerni erudyci, może się lekko zagalopowałem! — burknął Bruce. — Ale przypomnijcie sobie, jak niecnych czynów dopuszczamy się w naszej wspaniałej wojnie zmian. Otrucie Churchilla i Kleopatry. Porwanie Einsteina, kiedy jeszcze był dzieckiem.
— Pierwsze były Węże — przypomniałam mu.
— Tak, ale poszliśmy za ich przykładem. Czy to dowód naszej zaradności? — zżymał się jak stara baba. — Jeśli potrzebujemy Einsteina, czemu go nie wskrzesimy? Czemu nie porozmawiamy z nim jak z mężczyzną?
— Pardonnez-moi[28] — rzekł Beau, zamierzając do ostatka bronić swego zdania — ale gdybyś funkcjonował jako sobowtór soupçon[29] dłużej, wiedziałbyś, że wielkiego człowieka rzadko można wskrzesić. Jego jestestwo jest nazbyt skrystalizowane, mój panie, trudno przerwać taką linię życia.
— Pardon, ale moim zdaniem do bzdury! Uważam, że wielcy ludzie nie chcą iść na żaden układ z Wężami. Tak samo z nami Pająkami. Gardzą zmartwychwstaniem, za które trzeba uiścić tak niecną zapłatę.
— Wcale nie są tacy wielcy, bracie — rzuciłam szeptem.
Beau nie odpuszczał:
— Tak czy owak, mój panie, pozwoliłeś się wskrzesić i tym samym przyjąłeś na siebie zobowiązanie, z którego, jako człowiek honoru, musisz się wywiązać.
— Zgodziłem się zmartwychwstać, to prawda — odparł Bruce z ogniem w oczach. — Kiedy zabierali mnie w 1917 roku spod Passchendaele[30], na dziesięć minut przed śmiercią, chwyciłem się ostatniej deski ratunku, tak samo jak pijak chwyta flaszkę nazajutrz po libacji. Do tego myślałem, że nadarza się sposobność naprawienia dziejowych niesprawiedliwości, szansa na zaprowadzenie pokoju.
Coraz bardziej zapalał się w dyskusji. Zauważyłam nową; stała nieco na uboczu i wpatrywała się w niego z nabożną czcią.
— I co się okazało? — ciągnął. — Czego żądają Pająki? Znów mam ruszać na bitwę, jedną, drugą, dziesiątą, dokładać się do wojennych okrucieństw i okropności, z każdą wielką zmianą kłaść pokotem większą kupę ludzi, przybliżyć chwilę ostatecznego rozpadu wszechświata?
Kiedy Bruce tak się handryczył, Sid dotknął mojej ręki i rzekł szeptem:
— Jaką dać rozrywkę łotrzykowi, żeby ostudzić tę jego rozgorączkowaną głowę? Przez miłość do mnie, co rzekniesz?
Odpowiedziałam równie cicho, nie odrywając, jak on, wzroku od Bruce’a:
— Znam dziewczynę, która z największą chęcią dostarczy mu wszelkich rozrywek… jeżeli tylko raczy zwrócić na nią uwagę.
— Masz na myśli nową, słodziątko? Znakomicie. Łotrzyk przemawia niby gniewny anioł. Słowa jego zapadają w serce, co wcale a wcale mi się nie podoba.
Bruce tymczasem mówił ochryple, lecz głośno:
— A zatem wykonujemy misje w przeszłości, czym wzniecamy wiatr zmian, który wieje w przyszłość wolniej lub szybciej, zależnie od napotkanego oporu, czasem zaś ściera się z innymi wiatrami. A każdy z tych wiatrów może przesunąć datę śmierci tak, by poprzedzała datę zmartwychwstania, przez co w mgnieniu oka, nawet tu, poza obszarem kosmosu, możemy zgnić, skruszyć się, zamienić w proch i zniknąć. Wiatr niosący ze sobą moje imię przedrze się przez wrota.
Twarze słuchających ściągnęły się w gniewie, bo wspominanie o śmiertelnej zmianie nie leży w dobrym tonie.
— Halt’s Maul, Kamerad[31]! — wybuchnął Erich. — Zawsze jest drugie zmartwychwstanie!
Bruce jednak nie zamierzał siedzieć cicho.
— Czy aby na pewno? Wiem, że nam to obiecano, ale jeśli Pająki cofną się w czasie i skroją mi drugiego sobowtóra, czy będzie on mną? — Uderzył się w pierś gołą ręką. — Szczerze wątpię. A nawet jeśli tak i jeśli nie będzie miał poharatanej świadomości, czy powinien się cieszyć, że został wskrzeszony? Czekają go wszak kolejne wojny i kolejne śmiertelne zmiany. A wszystko po to, by zaspokoić ambicje nieznanej wszechsiły — jego głos uzyskiwał histeryczne brzmienie — wszechsiły tak cholernie niewydarzonej, że nie potrafi wyposażyć biednego żołnierza, wyciągniętego z błota pod Passchendaele, nieszczęsnego komandosa, pożałowania godnego rekonwalescenta… w porządny komplet umundurowania! — I wyciągnął do nas gołą dłoń z lekko rozłożonymi palcami, jakby to był najbardziej zdumiewający przedmiot w całym świecie, skłaniający do najgorętszych wyrazów oburzenia.
Nowa miała idealne wyczucie czasu. Przemknęła między nami i nie zdążył nawet kiwnąć palcem, a już naciągnęła mu na dłoń czarną pancerną rękawicę. Pasowała jak ulał.
Tym razem zrywaliśmy boki ze śmiechu. Zataczaliśmy się, przewracaliśmy szklanki, klepaliśmy nawzajem po plecach i znowu wybuchaliśmy śmiechem.
— Ach, der Handschuh, Liebchen[32]! — szepnął mi Erich do ucha. — Skąd ją wzięła?
— Pewnie wywróciła rękawicę na drugą stronę. — Znowu mną zatrzęsło. — Wtedy z lewej robi się prawa. Sama próbowałam.
— Byłoby widać wyściółkę — zauważył.
— W takim razie nie wiem — przyznałam. — W magazynach zalega masa badziewia.
— To już bez znaczenia, Liebchen — zapewnił. — Ach, der Handschuh!
W tym czasie Bruce zachwycał się rękawicą, raz po raz zginał palce, nowa zaś go obserwowała, jakby kosztował upieczone przez nią ciasto.
Kiedy emocje opadły, popatrzył na nią z szerokim uśmiechem.
— To jak ci na imię? — spytał.
— Lili.
Wierzcie mi, od tej pory nawet w myślach tak ją nazywałam za to, że ujarzmiła tego pomyleńca.
— Lilian Foster — uściśliła. — Też jestem Angielką, panie Marchant. Rojenia młodego mężczyzny czytałam w nieskończoność.
— Naprawdę? Liche dziełko. Rzekłbym, prehistoria… to znaczy czasy Cambridge. Układałem w okopach zgrabniejsze poematy.
— Proszę tak nie mówić. Jednak z ogromną przyjemnością wysłucham nowych wierszy. Och, panie Marchant! To niezwykła rzecz, usłyszeć twoją wymowę: Passiondale[33].
— Można wiedzieć czemu?
— Bo dokładnie tak wymawiam to słowo. Sprawdzałam w słowniku i wiem, że czyta się Pas-ken-da-le.
— A niech cię! Każdy swojak na froncie mówił: Passiondale, tak samo jak na Ypres mówiło się Wipers.
— Ciekawe. Panie Marchant, idę o zakład, że zostaliśmy zwerbowani podczas tej samej operacji latem 1917 roku. Przybyłam do Francji jako pielęgniarka z Czerwonego Krzyża, ale kiedy się wydało, ile mam lat, chcieli mnie odesłać do kraju.
— To ile miałaś… masz lat? Zresztą nie ma różnicy…
— Siedemnaście.
— Siedemnaście lat w siedemnastym roku — mruknął Bruce. Jego niebieskie oczy cokolwiek się zamgliły.
Strasznie to było sentymentalne. Nie mogłam mieć za złe Erichowi, że łypnął na mnie ironicznym spojrzeniem.
— No to wesoło, Liebchen, Bruce przygruchał sobie głupiutką siedemnastolatkę, która umili mu czas między operacjami.
Kiedy tak patrzyłam na Lili — na te jej ciemne loki, naszyjnik z pereł i obcisłą sukienkę, która ledwo sięgała do kolan — a także na rosłą postać Bruce’a w odjazdowym huzarskim rynsztunku, wiedziałam, że to początek czegoś, co nie było moim udziałem, odkąd Dave zginął na wojnie z Franco parę lat przed tym, jak zaczął się dla mnie wielki czas; czegoś, co budziło tęsknotę za dziećmi w Świecie Zmian. Zastanawiając się, czemu nigdy nie próbowałam doprowadzić do wskrzeszenia Dave’a, znalazłam taką odpowiedź: Wszystko się zmieniło i ja się zmieniłam; lepiej niech wiatr zmian nie tyka jego mogiły.
30
Passchendaele — wioska w okolicy Ypres (Belgia), gdzie stoczono jedną z najkrwawszych bitew I wojny światowej.