Wiatr zmian nie tylko przynosi śmierć, ale nawet takie drobiazgi jak mglisty zamysł. Wieje tysiące razy szybciej od prędkości czasu, lecz nikt nie jest w stanie powiedzieć, o ile szybciej, jak daleko zawędruje, jakich szkód narobi i kiedy ustaną podmuchy. Wielki czas to naprawdę wielki kawał czasu.
Co się tyczy demonów, to istnieje obawa, że nasza osobowość rozsypie się w nicość i kto inny, bez naszej wiedzy, wskoczy na fotel kierowcy. Oczywiście my, demony, podobno mimo zmian zachowujemy pamięć. Dlatego jesteśmy demonami, a nie duchami, jak inne sobowtóry, czy też umrzykami lub nienarodzonymi. Beau słusznie zauważył, że nie ma wśród nas wielkich ludzi, choć nie sposób zakwalifikować nas do szarej masy ludzkiej. Należymy raczej do rzadkości i dlatego Pająki werbują nas jak leci, nie przejmując się tym, czegośmy się wcześniej nauczyli i z jakich środowisk się wywodzimy. Jesteśmy międzyepokową legią cudzoziemską, dziwną organizacją ludzi mądrych, lecz trzymających się w cieniu, pełnych nostalgii i cynizmu. Przystosowujemy się do nowych warunków jak metamorfy z Centaura, lecz pamięcią sięgamy równie daleko co mieszkaniec Luny swoimi sześcioma ramionami. Można by rzec: naród czasu, elita potępionych.
Jednakowoż zastanawiam się czasem, czy nasze wspomnienia są na tyle rzetelne, na ile nam się wydaje. Czy przeszłość nie wyglądała zupełnie inaczej niż to, co mamy w pamięci, i czy nie zapomnieliśmy nawet tego, że coś zapominamy.
Jak już wspomniałam, galeria sprawia przygnębiające wrażenie. Powiedziałam więc sobie: Wracaj, dziecino, do swego wrednego komendanta — i dałam sobie w myślach kopniaka.
Erich trzymał w rękach zieloną misę z rysunkami złotych delfinów (lub statków kosmicznych), mówiąc:
— Uważam ją za wystarczający dowód na to, że sztuka Etrusków wywodzi się z Egiptu. Zgodzisz się ze mną, Bruce?
Zagadnięty podniósł wzrok, uśmiechając się szeroko do Lili.
— Co tam masz, brateńku?
Oblicze Ericha pociemniało jak wrota. Dobrze, że huzarzy oddali do zbrojowni nie tylko czaka, ale i broń białą. Zanim jednak palnął szwabskie przekleństwo, przypałętał się Doktorek w tym zaawansowanym stadium upojenia alkoholowego, w którym człowiek wydaje się nie pijany, lecz zahipnotyzowany. Poruszając się jak marionetka, sprzątnął misę z rąk Ericha i rzekł:
— Piękny przykład środkowosystemowej sztuki z Wenus. Kiedy OsiemHa ukończył swoje dzieło, powiedział mi, że sam jego widok wywołuje wrażenie, jakby wokół kopyt szemrały fale Północnych Mielizn Wenusjańskich. Ciekawe, czy ta misa nie wyglądałaby lepiej odwrócona?… Kim jesteś, młody oficerze? Nicziewo… — Odstawił naczynie na półkę i odpłynął.
Doktorek, jako najstarszy mieszkaniec Miejsca, zjadł zęby na tej galerii, właściwie zna ją na pamięć, choć wybrał zły moment na popisywanie się wiedzą. Erich zamierzał puścić się za nim, lecz interweniowałam:
— Stój, Kamerad, pamiętaj o rękawicy i cukrze.
Musiał jednak pogderać:
— To jego „nicziewo” jest takie ponure i beznadziejne, ungeheuerlich[38]. Mówię ci, Liebchen, Rosjanie nie powinni pracować dla Pająków nawet jako mistrzowie rozrywki.
Uśmiechnęłam się i ścisnęłam jego dłoń.
— Doktorek ostatnio stał się mniej rozrywkowy, co?
W odpowiedzi też się uśmiechnął, lecz z niejakim zażenowaniem. Poweselał i przez chwilę w jego niebieskich oczach znowu była słodycz.
— Nie powinienem tak naskakiwać na ludzi, Greto, ale czasami jestem po prostu zawistnym staruchem.
Oczywiście przesadzał, gdyż nie ma więcej niż trzydzieści trzy lata, mimo że włosy mu zupełnie zbielały.
A nasze gołąbki podreptały na stronę, gdzie prawie zniknęły za ekranem sekcji szpitalnej. Za nic w świecie nie szukałabym tam zacisza, gdybym chciała trochę potrenować, nim się wdam w amory z Anglikiem. Lili chyba nie podzielała moich uprzedzeń, chociaż pamiętam, jak opowiadała, że zanim przeniesiono ją do Miejsca, służyła w arachnidowym szpitalu polowym.
Z pewnością jednak nie miała za sobą tak ciężkich przeżyć jak ja podczas swej krótkiej i dramatycznej kariery pielęgniarki Pająków. Wtedy to nabawiłam się najbardziej znienawidzonych koszmarów i wyłożyłam się nie tylko w sensie zawodowym, ale też dosłownym, na ziemię, gdy lekarz włączył aparaturę, na co potwornie zmasakrowana człekokształtna istota zamieniła się w długi zlepek dziwnych, połyskliwych owoców. Fuj, na samo wspomnienie chce mi się haftować. I pomyśleć, że mój poczciwy tatuś Anton marzył o tym, żeby jego córeczka skończyła medycynę.
Cóż, marnowałam czas na wspominki, a przecież trwało przyjęcie.
Doktorek paplał do Sida jak najęty; miałam nadzieję, że nie poczuje natchnienia do wydawania zwierzęcych odgłosów, które w jego wykonaniu brzmią dość dziko, a raz do żywego obraziły kurujących się u nas nieziemców.
Maud uczyła Marka kroków prostego tańca z XXIII wieku, a Beau siedział przy fortepianie i cicho improwizował.
Kiedy zawładnęły nami kojące, głębokie tony, Erich pojaśniał i przyciągnął mnie do siebie. Po chwili z radością oderwałam stopy od twardej podłogi, nie przykrytej dywanami ze względu na naszych chwackich nieziemców, którzy w większości nie cierpią wyściółek. Wciskałam się w kąt kanapy, obłożona poduchami, z kieliszkiem w dłoni, podczas gdy mój nazistowski chłopak szykował się przekuć na pieśń swój Weltschmerz[39], co mnie specjalnie nie przerażało, bo jego baryton jest całkiem znośny.
Zapanowała sielska atmosfera. Serwisant bez wysiłku przedłuża istnienie Miejsca zakotwiczonego u bram kosmosu, co najwyżej raz na dłuższy czas leniwie powiosłuje. Dzięki swojemu osamotnieniu Miejsce niekiedy wydaje się miłe i wygodne.
Po chwili Beau uniesieniem brwi dał znak Erichowi, który pokiwał głową i razem z nim rozpoczął znaną wszystkim pieśń, choć nigdy się nie dowiedziałam, skąd ona pochodzi. Tym razem myślałam o Lili — sama nie wiem czemu. Tak samo jak nie wiem, czemu na stacjach uzdrowiskowych utarło się w ten właśnie sposób nazywać każdą nową dziewczynę, choć w tym przypadku było to również jej prawdziwe imię.
4
Nieoczekiwanie fortepian przestał przygrywać Erichowi. Wykręciwszy głowę, zobaczyłam, że Beau, Maud i Sid biegną co sił w nogach do sofy sterowniczej. Większy serwisant błyskał alarmową zielenią bardzo szybko, ale przekaz był prosty i nawet ja w mig rozpoznałam używany przez Pająki sygnał wzywania pomocy. Zrobiło mi się niedobrze, wtedy jednak Erich ostatkiem tchu wydyszał słowo „wrota”, a ja zmobilizowałam się do działania następnym, jakże pomocnym psychicznym kopniakiem. W trójkę, bo jeszcze towarzyszył nam Marek, pognaliśmy na środek Miejsca.