Выбрать главу

– Antosia ojcu się nie podoba? – zgorszył się Marcinek.

– Kto tak powiedział? Przylepna, serdeczna, urodziwa, koło ciebie chodzi, ale ona tyż nie ze wsi. Krowy nie wydoi…

– Jaśnie pani Przyleska też sama krów nie doi!

– Już ci w głowie jaśniepaństwo? Pan Przyleski ma włóki, a ty ledwo morgi. Nawet bym dokupił, bo pan Przyleski sprzedaje, jeno dla kogo?

Marcinek, obecnie wspólnik paryskiego radcy prawnego, stropił się nieco.

– Dla Florka…

– Nieżeniaty.

– No to co? Przecież nie stary. A całym Noirmont zarządza, gospodarz, jakiego ze świecą szukać! Stara hrabina nie wieczna, panna Justyna za Anglikiem, a przy hrabim Florek pewno nie zostanie. Wróci i na gospodarce osiądzie. Z drugiej znów strony będzie ojciec musiał i tak rozdzielić na wszystkie dzieci.

– Jeden spłaci resztę.

– Jeszcze musi mieć z czego.

– Florek nie ma?

– Mieć, ma. Ale mu niewiele zostanie. A ja… czy ja wiem? Coraz lepiej mi idzie, przywykłem do miejskiego życia… Nawet nie to, mieszkałbym na wsi bardzo chętnie, dlaczego nie, ale do interesów przywykłem. Lubię to załatwiać, trochę to, powiem ojcu, jak polowanie. Ubije się coś albo nie, a mnie się jakoś, odpukać, nieźle ubija…

Stary Kacperski westchnął i przyjął sugestię syna. Myśl o Piórku wydała mu się sensowna. Wykorzystując obecność i uczciwość Marcinka, oblatanego w kwestiach prawnych, napisał testament. Doskonale zorientowany w jego treści Marcinek, którego ów testament solidnie obciążał, pogodził się z wolą ojca, tyle że skonsultował z Antoinette.

Antoinette nie rozczarowała się małżeństwem z pięknym Polakiem, wręcz przeciwnie, po ślubie zapłonęła uczuciem jeszcze większym. Marcinek miał w sobie godność i dżentelmenerię, nie wiadomo skąd wziętą, bystry był i operatywny, zarabiał coraz więcej, a przy tym świetnie nadawał się do łóżka, co było dla niej zaletą podstawową. Nie rozpustnik w dodatku, za innymi nie latał. Chcąc być go pewna, rozwinęła w sobie cechy co najmniej Marysieńki Sobieskiej i wyraźnie czuła się jedyną kobietą na świecie. Usiłowała wprawdzie kryć, bodaj trochę, dziką miłość do męża, ale wychodziła z niej wszystkimi stronami, budząc przy okazji serdeczną sympatię teścia i teściowej. Pobyt na wsi bawił ją ogromnie i wcale nie rwała się do wyjazdu. Pora roku sprzyjała kontaktom damsko-męskim, czeremcha kwitła i pachniała, siano schło i również pachniało, gorzka woń zwykłych pokrzyw budziła w niej jakieś nowe doznania i razem wziąwszy, dla tego wybranego mężczyzny gotowa była na wszystko. Prawie dostała amoku na jego tle.

– Dzieci jeszcze nie mamy, ale możemy mieć – rzekł do niej mąż, odpracowawszy przedtem z wielkim zapałem obowiązki małżeńskie. – Więc nie wiem, czy nie robię głupstwa. W razie, chroń Bóg, śmierci ojca, razem z Piórkiem będę musiał spłacać wszystkich braci i siostry. Teoretycznie zostanę współwłaścicielem gospodarki, żaden luksus, a praktycznie nic mi z tego. Nie wiem, czy się na to zgadzasz, moja żono najdroższa.

Gdzieś na dnie podświadomości Antoinette zaiskrzył się nagle diament. Dużo ją obchodziły ewentualne komplikacje finansowe.

– Zrobisz, jak zechcesz, kochanie – odparła bez namysłu. – Gdybym miała nawet zostać tu z tobą na zawsze i osobiście grabić siano… No, te krowy… Nauczę się je doić! Też się zgadzam. Dom jest piękny! Będziemy przyjeżdżali na wakacje, tu jest cudownie. Pieniądze nie mają żadnego znaczenia.

Marcinek z podziwem dla siebie samego pomyślał, że wybrał żonę z rzadkim fartem, i przestał kłopotać się przyszłością. Mógł ojciec pisać testamenty, jakie mu się żywnie podobało.

Stary Kacperski i Klementyna przeżyli jeszcze pierwszą wojnę światową, która odbiła się na nich zgoła kontrastowo. Kacperskiemu nie zrobiła żadnej różnicy, nawet konie zdołał ukryć przed branką do wojska, na kulawego parobka nikt nie reflektował, pozostał zatem przy swoim stanie posiadania, powiększonym nawet nieco dostawami dla niemieckiej armii, cudem jakimś uczciwie zapłaconymi. Klementyna wręcz przeciwnie, straciła majątek.

Dobra Przyleskich podupadły ogromnie, głównie może dlatego, że nikt się nimi nie przejmował, licząc na dochody angielskie, akcje angielskie zaś straciły na wartości. Majętności francuskie skutecznie zniweczył syn Klementyny, a może nawet nie tyle syn, ile synowa. Wnuk, obecnie już osiemnastoletni, w dewastacji mienia nie brał udziału. Oczkiem w głowie wciąż była Justyna, zabezpieczona szczęśliwie dochodami męża, tyle że też nieco obciętymi. Tu jednak różnica na niekorzyść wypadła niewielka.

Rzecz oczywista, umierając, Klementyna zostawiła testament. Noirmont z konieczności przekazała synowi, część gotówki jednakże oraz całą zawartość biblioteki, Justynie. Przybyła na jej pogrzeb Justyna, zapłakana po babce i przygnębiona, wyjaśniła wujowi i wujence, w czym rzecz. Otóż do tej pory jeszcze nie wypełniła danej babce obietnicy, że ocali wiedzę o ziołach leczniczych, gdzieś w owej bibliotece zawartej, i testamentem babka jej o tym przypomina. Uczyni to oczywiście, ale ma nadzieję, że nie musi owych ton lektury zabierać ani do Anglii, ani do odrodzonej Polski, wpuszczą ją do biblioteki w Noirmont w każdej chwili. Dotychczas wyłapała tylko mandragorę, ale wie, że powinno być tego więcej.

Nie tylko lekkomyślny wuj, ale także wujenka, nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, Noirmont mogła odwiedzać, ilekroć jej się podobało, nawet bez uprzedzenia, całkiem znienacka. Pomijając już wszystko inne, jej angielska córka czuła się tam jak u siebie w domu, a nawet lepiej, i nikt nie zamierzał dziecku stawiać przeszkód.

Angielska córka Justyny tuż po zakończeniu wojny miała jedenaście lat. Jej francuski kuzyn, młody wicehrabia de Noirmont, doszedł do wieku lat dziewiętnastu. Żywa dziewczynka, spędzając lato w posiadłości jego przodków, wydała mu się nieznośna do tego stopnia, że nie był w stanie o niej zapomnieć.

Poślubił ją w siedem lat później.

***

Florek, zgodnie z przypuszczeniami Marcinka, po śmierci Klementyny wrócił do Polski, zdążywszy przed śmiercią ojca przejąć całkowicie gospodarkę. W pół roku później stary Kacperski umarł i należało załatwić po nim sprawy spadkowe, do czego niezbędny był także Marcinek.

Marcinek z małżonką zatem, przybywszy na pogrzeb ojca, pozostali dłużej, na co mogli sobie pozwolić bez żadnego uszczerbku. Żadnych przykrości finansowych przez wojnę nie doznali z dość niezwykłego powodu.

Otóż stary Kacperski dostał na starość istnego szmergla na tle złota. Sam pieniędzy w gotówce miał niewiele, bo co miał, to poszło na budowę i urządzenie wspaniałego domu, ale trząsł się o wszystkie dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch najstarszych synów, obu bezdzietnych. Coś mu się gdzieś pokręciło i brak potomstwa chciał im koniecznie zastąpić majątkiem. Zmusił ich pod groźbą ojcowskiej klątwy do przejścia z papierów, akcji, banków i wszelkich innych walorów, na złoto w dowolnej postaci. Dla świętego spokoju, rozsądnie myśląc, że w końcu złoto wartości nie traci, obaj okazali posłuszeństwo, po czym, w obliczu ogólnoeuropejskiej inflacji, docenili ojcowski rozum, czy może ojcowskie jasnowidzenie. Raczej to drugie, bo o polityce i ekonomii stary Kacperski nie miał zielonego pojęcia.