Zaniedbany kompletnie koszyk do robót ręcznych Arabelli stał na stoliku w kącie sypialni. Nabożeństwa do rozmaitych robótek i haftów Arabella nigdy nie miała, igła służyła jej przeważnie do kłucia palców, druty gubiły oczka, a z szydełka wychodziły jakieś dziwne gruzły, do niczego niepodobne. Wypadało jednakże posiadać warsztat pracy i przynajmniej udawać, że się tym niekiedy zajmuje.
Po krótkim okresie pilnowania eleganckiego i ozdobnego koszyczka z rozmaitymi włóczkami, wśród których plątał się nadziewany czarny kłębek, przestała nosić ten bagaż przy sobie. Coraz rządziej zabierała go do salonu w razie wizyty pań, szczególnie że niektóre, co bardziej wścibskie, interesowały się jej produkcją, po śmierci męża zaś całkowicie zrezygnowała z roli pracowitej matrony i machnęła ręką na obyczaj. W końcu przeżywała drugą młodość, realizowało się marzenie jej życia, już za dwa miesiące miała wreszcie zdobyć dla siebie, na wieki i na własność, ukochanego George'a młodszego, który w najmniejszym stopniu nie ochłódł w zapałach, co ją zatem obchodziła cała reszta świata! Odmłodniała, sama sobie wydawała się co dzień piękniejsza, a dla niego chciała być najpiękniejsza ze wszystkich kobiet na całej kuli ziemskiej. Marzyła o tym, żeby mieć dzieci, jego dzieci, miała wielkie nadzieje, czuła się młodą dziewczyną w zaraniu życia, dostatecznie doświadczoną, żeby doceniać swoje szczęście. Nic innego nie miało znaczenia i tylko dla niego zachowywała na zewnątrz jakiś umiar i jakieś formy przyzwoitości. Gdyby nie pewność, że tym go zrazi, zamieszkałaby z nim razem nazajutrz po śmierci pułkownika.
Niewątpliwie George młodszy posiadał znacznie wyższe poczucie moralności niż jego ukochana…
W obliczu takich doznań postąpiła podobnie jak w Indiach. Idiotyczny koszyczek odstawiła w końcu na mały stolik w kącie sypialni i prawie o nim zapomniała.
Nie zapomniały za to mole.
Walkę z molami pani Davis toczyła z dziką zaciętością. Nie używany koszyk z wełną już dawno kłuł ją w oczy, a tu oto nagle odkryła w nim źródło zarazy.
Marietta porządkowała właśnie w garderobie poplątane szarfy, kiedy pani Davis w sypialni sięgnęła do koszyka.
– Proszę jaśnie pani, tu się mole zalęgły – rzekła z silną naganą, biorąc do ręki wielki czarny kłębek. – Jaśnie pani tę wełnę z Indii przywiozła już dwanaście lat temu.
– No to co? – spytała obojętnie Arabella, przymierzając kolczyki przed lustrem.
– Całe pogryzione, o…! Same dziury. Nawet coś…
Zamilkła nagle, wpatrzona w kłębek. Arabella niechętnie odwróciła się ku niej, spojrzała na koszyk i uświadomiła sobie, w co pani Davis tak się wpatruje. Jak grom spadło na nią przypomnienie, co też ów kłębek w sobie zawiera.
Przez moment obie stały nieruchomo. Pani Davis podniosła wzrok i popatrzyła na swoją panią. Marietta za otwartymi drzwiami garderoby również znieruchomiała z szarfą w ręku. Wyczuła nagły skok napięcia i prawie przestała oddychać.
Arabella poruszyła się pierwsza. Szybkim krokiem podeszła do pani Davis i gwałtownym gestem odebrała jej kłębek.
– A może ja lubię mole – powiedziała gniewnie. – Może są to mole pamiątkowe. Proszę zostawić moją wełnę w spokoju, zrobię z nią, co będę chciała. Zwijała tę wełnę pewna nieszczęśliwa kobieta, którą potem spalono na stosie razem z mężem. Dostałam to od niej na pamiątkę razem z molami i niech one sobie będą.
Wymyśliła to na poczekaniu, doskonale wiedząc, że każdą głupotę należy uzasadnić i ze swoich dziwactw nie robić tajemnicy, bo w przeciwnym wypadku służba zaczyna się przesadnie interesować. Czarny kłębek mógł stanowić jej dziwactwo. Jak zwykle w chwilach zagrożenia, strzeliła w niej bystrość umysłu, a hinduski obyczaj palenia wdów na stosach zmarłych mężów miał szansę przebić wszystko.
Pani Davis nie odezwała się ani słowem, Arabella zaś niedbale wrzuciła kłębek do szufladki w toaletce. Był za duży, płytka szufladka nie dała się zamknąć, zostawiła ją wysuniętą i znów zajęła się kolczykami przed lustrem.
Marietta na palcach opuściła garderobę drugimi drzwiami. Jeszcze nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała, żeby ktokolwiek zorientował się, iż była świadkiem krótkiej scenki.
Arabella wyjęła kłębek z szuflady dopiero, kiedy została sama. Obejrzała go dokładnie i zrobiło się jej gorąco.
Przez wygryzione głęboko dziury prześwitywały jakby iskierki. Pani Davis musiała je dostrzec. Co sobie pomyślała…?
Pół roku zaledwie minęło od czasu, kiedy sprawa diamentu przycichła, przedtem grzmiało nim wszystko wokół. Pani Davis przez te pół roku nie straciła przecież pamięci…? Pułkownika, który zabił się prawie rok temu, przydając całej historii rumieńców, ani odżałować, ani zapomnieć nie mogła, wciąż pozwalała sobie na uwagi pozornie bez zarzutu, a de facto mocno kąśliwe. Trzeba ją będzie wyrzucić, myślała Arabella. Pozbyć się jej obecności, nie w tej chwili oczywiście, za jakiś czas. Teraz byłoby niebezpiecznie, zaczęłaby gadać. Głupstwem było zapomnieć o diamencie i nie sprawdzać stanu wełny, zmarnowało się takie świetne ukrycie… A może nie? Każdy by przecież uważał, że zmieni kryjówkę, a otóż właśnie nie należy jej zmieniać…
Marietta była absolutnie pewna, ze pani Davis dostrzegła coś w kłębku i o mało nie oszalała z ciekawości, co to mogło być takiego. Istniała oczywiście możliwość, że gospodyni zamilkła z samego oburzenia, usiłując promieniować potępieniem bez słów, ale Marietta w tę możliwość nie wierzyła. Instynkt mówił jej, że musiała tam coś dojrzeć.
Sypialnię Arabelli porządkowała nazajutrz z wyjątkową starannością, ale czarnego kłębka w niej nie odnalazła. Nie było go, przepadł. Trafiła na niego dopiero następnego dnia w buduarze, gdzie przy frymuśnym biureczku Arabella zwykła pisać listy. W koszu, pod podartymi i zgniecionymi papierami, leżały czarne szczątki.
Nie był to już kłębek, tylko pocięte i poszarpane kawałki zbitych ze sobą włókien. Mole rzeczywiście dołożyły wysiłków, rozwinąć wełny już się nie dało, poszła w strzępki. Marietta zabrała strzępki do swojego pokoju i tam obejrzała je dokładnie.
Twardy przedmiot przez dwadzieścia lat odgniótł się w ciasno zwiniętej wełnie, Arabella zaś nie zadała sobie zbyt wielkiego trudu, żeby ten odcisk zniweczyć. Rozcięła nożyczkami, rozszarpała i rozchyliła przemocą pogryzione warstwy, wydobyła diament, a zlekceważone opakowanie wrzuciła do kosza.
Marietta nie dysponowała ani lupą, ani tym bardziej mikroskopem, ale owe ślady dostrzegła. Były bardzo słabe i nieznaczne, jakby lekkie zagniecenie wełny pod kątem, widoczne w niektórych miejscach, i gdyby nie szukała tego specjalnie, z pewnością nic by nie zauważyła. Pewna swego jednakże, przyjrzała się pilnie, rozgrzebując szczątki w świetle wschodzącego słońca, i pozbyła się wszelkich wątpliwości. W tym kłębku coś się znajdowało, pani Davis to dostrzegła, a lady Blackhill wydłubała i schowała gdzie indziej.
Ciekawe, gdzie…? I ciekawe, co to było…?
Wyraźnie poczuła, że będzie ciężko chora, jeśli nie odkryje tej tajemnicy.
Liczne i częste nieobecności Arabelli w domu dawały pokojówce dużo wolnego czasu, nie zawsze bowiem pani zabierała ją ze sobą. Szczególnie użyteczne były konne przejażdżki i skromne wizyty u sąsiadów, gdzie zmiana stroju nie wchodziła w paradę. Cały ten wolny czas, zwłaszcza późnym wieczorem i nocą, kiedy wreszcie służba szła spać, ona zaś musiała czekać na Arabellę, mogła poświęcić szukaniu.
Arabella po uwadze pani Davis wprowadziła drobną zmianę. Zainteresowała się swoją wełną, włóczką i jedwabiami do rozmaitych pozaczynanych i nie dokończonych robótek, własnoręcznie zaprowadziła w tym porządek, nadgryzione wyrzuciła, część całego chłamu pozostawiła w koszyczku, a część zamknęła w szkatułce z drzewa sandałowego, dotychczas służącej niepotrzebnym kokardom i wstążeczkom. Podziału dokonywała w samotności, bez pomocy pokojówki, ale Marietta nauczyła się już podglądać, co jej pani robi.
Szkatułka z drzewa sandałowego stanowiła właściwie duże i głębokie pudło, tyle że pięknie rzeźbione i pachnące. Miała zameczek i kluczyk, co dla Marietty nie stanowiło przeszkody. Kowala odwiedzały wszystkie warstwy społeczeństwa, jego bystra córka uczyła się łatwo, otwieranie najrozmaitszych zameczków byle jakim narzędziem, bodaj zakrzywioną szpilką, było jej doskonale znane od wczesnego dzieciństwa.
Poszukiwania rozpoczęła dość logicznie, od tego samego rodzaju kryjówki. Kłębków nie rozwijała, postępowała racjonalnie, przekłuwała je po prostu bardzo długą szpilką, ponieważ ów przedmiot w kłębku, jeśli się odcisnął, musiał być twardy. Na pierwszy ogień poszła zawartość szkatułki.
Przez wszystkie kolejne kłębki igła przechodziła swobodnie, aż wreszcie w jednym, tym razem szafirowym, na czymś się zaparła. Marietcie drgnęło serce i wypieki wystąpiły na twarzy. Ukraść ten kłębek od razu…? Nie, lepiej zamienić. Na wszelki wypadek nie może tu pozostać żaden wyraźny ślad jej działalności…
Pohamowała niecierpliwość i doczekała właściwej okazji, która przytrafiła się rychło. Było nią uczestnictwo w kolejnych zakupach Arabelli w Londynie. Jak na zamówienie, została wysłana do krawcowej po próbki materii na nowe suknie, jej pani zaś mierzyła kapelusze, które do owych próbek należało dopasować. Przy kapeluszach Arabella mogła spędzić pół dnia, pokojówka zatem zyskała dość czasu, żeby wstąpić do sklepu także po własny zakup. Kawałek wełny z szafirowego kłębka przezornie miała przy sobie, nabyła identyczną, starannie wyliczywszy odpowiednią ilość.
Zamknąwszy się na klucz w swoim pokoju, zwinęła ją w kłębek. Do zamiany kłębków wystarczyła jej jedna minuta. Jeszcze tej samej nocy, z bijącym sercem, przystąpiła do przewijania kłębka Arabelli, na wszelki wypadek nie próbując go ciąć.